Artykuły

Boska Tosca

"Tosca" w reż. Pierre'a-Jeana Valentina w Operze Wrocławskiej. Pisze Beata Maciejewska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

"Te Deum" rozbrzmiewa w świątyni, intrygi polityczno-erotyczne można obserwować w pałacu, a egzekucje więźniów są przeprowadzane na bastionie. Twórcy wrocławskiej "Toski" wciągają widzów w środek dramatu. Aż wstyd, że ci pozostają bierni i nie próbują zapobiec nieszczęściu.

Nikt w kościele Marii Magdaleny nie zapowiada spektaklu, nie prosi o wyłączenie komórek, nie przypomina o zakazie rejestracji przedstawienia. Bo to w ogóle nie wygląda na przedstawienie.

Opera werystyczna

Raczej na początek niedzielnego nabożeństwa, ludzie w ławkach są odświętnie wystrojeni i w milczeniu czekają na wyjście księdza.

Nagle słychać pięć następujących po sobie, budzących niepokój szorstkich akordów, a potem z nawy bocznej wybiega wylękniony mężczyzna, szukający gorączkowo czegoś pod figurą Madonny. Jego krokom odbijającym się echem w świątyni towarzyszy niespokojny synkopowany motyw. Mężczyzna ucieka, gdy z zakrystii wychodzi franciszkanin. Pobożny, odkłada robotę, gdy dzwon bije na Anioł Pański, i odmawia modlitwę maryjną. Jest 14 czerwca.

Właściwie już był, w piątek, gdy wrocławska "Tosca" miała swoją premierę. W 1800 roku tego dnia ważyły się losy uczestników bitwy pod Marengo - armii Bonapartego i żołnierzy austriackich - oraz bohaterów opery Giacoma Pucciniego. Bardzo dramatyczne i cień tego strachu pada także na ludzi zgromadzonych w kościele, którzy przypadkowo zostali zaplątani w cudze kłopoty.

"Tosca" to opera werystyczna, arie nie służą wokalnym popisom, budują portret psychologiczny bohaterów. Poza tym akcja "Toski" dzieje się w konkretnym momencie historycznym i w konkretnym miejscu, dlatego Puccini, przygotowując się do rzymskiej prapremiery, sprawdzał, czy kostiumy na pewno odpowiadają epoce, pałac Farnese na scenie wygląda jak renesansowe palazzo z lewego brzegu Tybru, a dzwony z III aktu brzmią tak jak te z kościołów sąsiadujących z Zamkiem Świętego Anioła.

"Tosca" spacerowa

W 1992 roku ogromne zainteresowanie w świecie melomanów wywołała telewizyjna inscenizacja "Toski" nakręcona w autentycznych wnętrzach Rzymu, w porach zgodnych z przebiegiem akcji (w rolach głównych wystąpili Catherina Malfitano, Placido Domingo i Ruggiero Raimondi). Sześć lat później tą samą drogą zdecydowali się pójść we Wrocławiu reżyser Pierre-Jean Valentin i dyrygent Tomasz Szreder.

Dosłownie, bo ich "Tosca" była przedstawieniem spacerowym: I akt w kościele św. Marii Magdaleny, II w Auli Leopoldyńskiej (opera była wówczas w remoncie), a finał na Wzgórzu Partyzantów. Po piętnastu latach "Tosca" wróciła, w adaptacji Adam Frontczaka, choć niezupełnie w te same miejsca, bo II akt rozgrywa się w operze.

Właściwie słowo "opera" nie jest w tym kontekście właściwe, gmach Langhansa został zaprojektowany jako neorenesansowo-klasycystyczny pałac i oglądana na scenie sala palazzo Farnese harmonijnie łączy się z widownią. Granica między rzeczywistością realną a teatralną została starannie zatarta, i to we wszystkich trzech aktach.

Efekty są znakomite. Gdy do kościoła wkracza (waląc w marmurową posadzkę podkutymi butami) szukający zbiegłego więźnia politycznego prefekt policji rzymskiej, baron Scarpia, puls widzom przyspiesza. Bogusław Szynalski gra całą postacią, ogromny, zwalisty, wlokący za sobą ogon podejrzanych indywiduów w czarnych perukach, jest naprawdę demoniczny. Hymn "Te Deum" (rzymianie są jeszcze przekonani, że Bonaparte przegrał i dziękują Bogu za zwycięstwo) śpiewany przez chór procesyjnie idący nawą główną wtłacza słuchaczy w ławki i właściwie wydaje się, że to wspólna modlitwa zgromadzonych w kościele. A gdy na to "Te Deum" nakłada się jeszcze posępny monolog Scarpii, który stojąc na ambonie zapowiada, że "osiągnie podwójny triumf" (zdobywając piękną śpiewaczkę Toscę i niszcząc przeciwników politycznych), wierzymy mu bez zastrzeżeń.

Egzaltacja bez tandety

Cóż, artystom biorącym udział w spektaklu pomagały nawet (a może przede wszystkim) mury. Kanadyjka Sarah Vardy, dla której wrocławskie przedstawienie było debiutem w roli Florii Toski (podobno marzenie każdego sopranu), wyszła z tej próby zwycięsko. Kiedy trzeba egzaltowana, teatralna, kapryśna artystka, kiedy trzeba po prostu zrozpaczona kobieta. Zdzisław Madej jako malarz Cavaradossi, który niebezpiecznie zbliżył się do polityki, też umiał nie tylko swoją partię zaśpiewać, ale także zagrać, co w operze bywa czasem znacznie trudniejsze.

Miło było popatrzeć i posłuchać nawet artystów występujących w epizodach. Na pewno zapamiętam Małgorzatę Węgrzyn-Krzyżosiak (pardon, pastuszka), która śpiewając pieśń o miłości, zeszła po wspaniałych schodach dawnego Wzgórza Liebicha, a potem mącąc wodę w niecce fontanny, wyczarowała ich świetlne odbicie na kolumnadzie.

Gustav Mahler, oglądający "Toscę" we Lwowie w 1903 roku, relacjonował żonie Almie swoje wrażenia: "W I akcie uroczysta procesja z nieustannym biciem w dzwony. W II akcie pewien facet jest poddawany torturom wśród okropnych krzyków, a drugi ginie od ostrego noża do krajania chleba. W III akcie znowu wielkie bim-bam-bum dzwonów na tle widoków całego Rzymu z cytadeli i facet został rozstrzelany przez kompanię żołnierzy Nie muszę dodawać, że całość i tym razem jest tandetą, acz zrobioną ręką mistrza".

We Wrocławiu są i dzwony, i nóż, i egzekucja, i namiętność ocierająca się o egzaltację. Ale na pewno nie ma tandety.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji