Artykuły

Z piwnic wyłażą koszmary

"Podróż zimowa" w reż. Mai Kleczewskiej Teatru Polskiego w Bydgoszczy i Teatru Powszechnego w Łodzi. Pisze Paweł Schreiber w serwisie Teatr dla Was.

Na scenie - schludna, budząca zaufanie kobieta ze starannie zaczesanymi siwymi włosami. Porządna austriacka gospodyni domowa. Ma przed sobą solidnie wyglądającą sokowirówkę. Sok będzie przygotowywać z ładnych, dojrzałych owoców, które ułożyła sobie na talerzu. Pomarańcze i banany - na pewno wyjdzie coś pysznego. Kobieta opowiada widowni o austriackich (i pewnie nie tylko piwnicach). Są niezwykle pojemne. Mieszczą się w nich nawet ludzie. Zwłaszcza tacy, o których chciałoby się zapomnieć, bo w porządnym, schludnym świecie trudno o nich myśleć i mówić. Ale ludzie z piwnic mają to do siebie, że ciągnie ich do wyjścia na zewnątrz. A kiedy wychodzą, dość trudno sobie z nimi poradzić. Sokowirówka wycisnęła już owoce i zamilkła. Kobieta wyjmuje spod blatu barku ostatni składnik - urnę pogrzebową. Wsypuje popiół do soku i pije.

To jedna z pierwszych scen "Podróży zimowej" według tekstu Elfriede Jelinek, najnowszego spektaklu Mai Kleczewskiej, przygotowanego w ramach współpracy Teatru Polskiego w Bydgoszczy z Teatrem Powszechnym w Łodzi. Przedstawienie opowiada właśnie o ludziach wychodzących z piwnicy - uratowanych po latach niewoli Elisabeth Fritzl czy Nataschy Kampusch, ale również ich dręczycielach, ukrytych za uporządkowaną fasadą społeczeństwa dobrobytu. Niespecjalnie wiemy, jak sobie z nimi poradzić. Jak zareagować na wstrząsające wyznania córki (zjawiskowa rola Julii Wyszyńskiej) gwałconej latami przez ojca (Mateusz Łasowski)? Jak patrzeć na dziewczynkę (Karolina Adamczyk) molestowaną przez swojego porywacza (Jakub Firewicz)? Widzowie wiercą się na swoich miejscach.

W "Podróży zimowej" jest kilka momentów, w których drastyczność tematyki wyraźnie ponosi reżyserkę (gumowy penis w rozpiętych spodniach, porozbierani aktorzy oblewający się farbą i tarzający w pierzu) - tu efekt bywa wątpliwy. Na szczęście, dużo więcej sytuacji, w których realizatorzy nie ulegają pokusie zdania się wyłącznie na skrajne obrazy i emocje, tylko najpierw poruszają, a już po chwili budują dystans, który zamiast osłabić poczucie niepokoju, jeszcze bardziej je wzmaga. Kiedy bezradna, trochę dziecinna kobieta (Wyszyńska) wyzwolona spod władzy ojca-gwałciciela próbuje się przytulić do ogromnego pluszowego szopa pracza (Michał Czachor), szop przemawia nagle głosem społeczeństwa zirytowanego tym, że jej historia zajmuje w mediach niewspółmiernie dużo miejsca. Scena przekomiczna - ale trudno się przy niej choćby uśmiechnąć. Przecież głos szopa to nasz głos.

Paradoksalnie łatwo opowiadać o naszych potwornych piwnicach tak, żeby złapać widza za gardło - zapewnia to sam temat. Opowiadanie o nich sposób nie tylko przerażający, ale też zachęcający do myślenia - to prawdziwa sztuka, która na bydgoskiej scenie świetnie się udaje. Kleczewska jest w życiowej formie. Podobnie zresztą jak wspaniali: Julia Wyszyńska, Piotr Stramowski (świetna podwójna rola wyzywającego królika-seksoholika i nieśmiałego pacjenta szpitala psychiatrycznego) i Michał Czachor, kończący spektakl długim, pięknym monologiem granej przez niego Jelinek. "Opowiadam w kółko o tym samym" - mówi cicho zmęczona kobieta - "i nikt nie chce mnie już słuchać". Bo nieprzyjemnie słuchać o takich rzeczach, nie wiadomo, co na nie odpowiedzieć, ale to, że nie słuchamy, wcale nie znaczy, że nasze piwnice znikają. Ich mieszkańcy tym bardziej - wciąż kręcą się po szpitalach, więzieniach i własnych domach. Są ludzie, którym przypada niewdzięczna rola przypominania o ich istnieniu, którego nie daje się zrozumieć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji