Artykuły

Gdy sens śpi, budzi się niepokój

"Mój niepokój ma przy sobie broń" Mateusza Pakuły w reż. Julii Mark w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach. Pisze Dalia Gala w konkursie na recenzję 19. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Oglądając spektakl Mateusza Pakuły "Mój niepokój ma przy sobie broń" początkowo można poczuć się zupełnie zdezorientowanym, nie bez przyczyny zresztą. Przedstawienie rozpoczyna się bowiem od chaotycznego monologu sklejonego z rozmaitych tekstów kultury zarówno masowej jak i wysokiej, przyjmującego formę zagłuszanych przez ostrą muzykę, fragmentarycznych i postrzępionych wypowiedzi. Ten mocny wstęp, trudny w odbiorze, jest zapowiedzią charakteru sztuki - równie jak on zagmatwanej, niejasnej, ale także wyrazistej, zdecydowanej, gotowej szokować i zaskakiwać . Obnażającej twardą prawdę.

Główny bohater także jest na swój sposób chaotyczny, bo przechodni. To Guliwer, wędrowiec - bardziej stanowisko niż człowiek. W jego rolę wcielają się różne postaci, zmieniające się w zależności od krainy. Guliwer przemierza swoją drogę w płaskim, dyktowym świecie, skleconym z drewnianych płyt według ciekawej wizji scenografki Justyny Elminowskiej. Ograniczają one przestrzeń sceniczną i sprowadzają ją do sześcianu, przywodzącego na myśl klatkę, więzienie. Pomiędzy jej ścianami rozgrywają się dramaty, a może raczej melodramaty - sceny dziwne, przejaskrawione, budzące niesmak, grające na skrajnych emocjach. Przede wszystkim zaś niepokojące, niepokojące bezustannie, na rozmaite sposoby, utrzymujące ten wibrujący z tyłu głowy niepokój na poziomie ledwie wyczuwalnym, ale wciąż dającym o sobie znać.

Lecz co to właściwie oznacza - być Guliwerem w tej sztuce? Z założenia obserwację, bierne śledzenie wydarzeń rozgrywających się w aktualnie odwiedzanym świecie. Okazuje się jednak, że każdy kolejny Guliwer jest stopniowo wchłaniany przez rzeczywistość danej krainy, poddaje się jej regułom, traci tożsamość. Upodobniony do jej mieszkańców, pozostaje wśród nich. W ten oto sposób zwalnia stanowisko Guliwera, pozwalając komuś innemu wyrwać się ze swojego dotychczasowego świata i wyruszyć w dalszą podróż - tylko po to, by tak samo jak poprzednik zostać uwięzionym w innej rzeczywistości i uwolnić swojego następcę.

Jakie są te kolejne światy? Można śmiało stwierdzić, że cztery wykreowane przez Mateusza Pakułę krainy bezbłędnie diagnozują współczesność. Pierwsza z nich, Wyspa Liliputów to rzeczywistość zdominowana przez lęk, okrucieństwo, donosicielstwo. Komentarze o wykonywanych przez dziewczynki drutem skrobankach przeplatają się tutaj wesoło z lamentami i wzniosłymi okrzykami na cześć zmarłego wodza Korikondo. Wszystko to w dodatku zostaje widzowi zaserwowane na talerzu typowego, wręcz brutalnego reality show.

Drugi świat, Wyspa Arvo, jest miejscem pustym i odludnym. Guliwer napotyka tam dwa renifery, postaci tyleż przerażające co zabawne, a wszystko za sprawą budzących grozę kostiumów z rogami (kolejna niezwykła fantazja Julii Elminowskiej) zestawionych z potokiem wulgaryzmów lejących się wprost z dusz samotnych, przepełnionych fatalizmem bohaterów. Postacie te bowiem poszukują informacji o życiu i świecie w wirtualnym Archiwum, czyli zbiorze całej wiedzy, jaką dotychczas zdołał posiąść człowiek. Zanurzają się w ten sposób w potoku informacji, zwiedzając świat bez wychodzenia z domu i snując przy tym apokaliptyczne rozważania na temat przyszłości ludzkości.

Trzecia kraina, nazywana krainą Hibakusza, to ponure, radioaktywnie skażone miejsce, pozostałość wojny jądrowej. Mieszkańcy, ofiary choroby popromiennej, przerzucają się przechwałkami dotyczącymi mutacji i deformacji na jakie się natknęli - a im gorszy defekt, tym lepiej, rzecz jasna. Jednocześnie zatykają usta kobiecie Hibakusza, która usiłuje wydusić z siebie jakieś nieskładne zdania, dławi się słowami jak dziecko. Ostatni Guliwer przybywa na Wyspę Troskliwych Misiów, gdzie wpada wprost w orgiastyczny nastrój zbiorowego "fik-fik", jak nazywany jest tutaj seks. Misie są niezwykle słodkie, niezwykle urocze i równie niezwykle niebezpieczne - wszystkie są zarażone wirusem HIV. W takt piosenek Bryana Adamsa, których tekstami się porozumiewają, gwałcą Guliwera, jednogłośnie uznanego za "pedała", czyli osobę w ich rozumieniu nie lubiącą "fik-fik".

Bardzo wymowna okazuje się próba sprowadzenia tych czterech krain do pojedynczych pojęć. Gdyby nazwać kolejne cele podróży Guliwerów Władzą, Internetem, Wojną i Seksem okaże się, że sztuka opisuje dominujące tworzywo budulcowe współczesnej rzeczywistości. Pakuła w sugestywnym, zwięzłym obrazie zawiera całą prawdę o mankamentach otaczającego świata, a Julia Mark wprawnie przenosi tę wizję na sceniczny grunt. Przejrzysta forma krain jako odrębnych całości ułatwia publiczności odbiór ich skomplikowanej treści, jednocześnie w pewien sposób narzucając sposób interpretacji sztuki - jako scenicznego odzwierciedlenia tak zwanego zappingu, czyli skakania po telewizyjnych kanałach.

Serwowany telewidzom koktajl najróżniejszych informacji, niekoniecznie istotnych i potrzebnych, przegląda się w wypowiedziach bohaterów sztuki jak w magicznym lustrze, dając nic więcej jak tylko zniekształcone, wybrakowane odbicie. Fragmenty tekstów kreskówek, piosenek, prozy i poezji polskiej i zagranicznej są jedynie przerywnikami w potoku przekleństw, przepowiedni i brutalnych opinii wypływających z ust postaci, które - każdą bez wyjątku - spokojnie można nazwać szalonymi. Wyrazista i zdecydowana gra aktorów porządkuje materiał spektaklu: dzięki niej wiadomo dokładnie, kto gra pierwsze skrzypce, kto ma w ręku władzę, a czyim zadaniem jest milczeć dla własnego dobra. Na szczególną uwagę zasługuje Dawid Żłobiński, który jako Liliput Wodzirej daje popis niezwykłej żonglerki słownej, wymierzonej w pozostałe nieszczęsne liliputy. Wspomnieć warto także Dagnę Dywicką, sypiącą w roli Renifera Hansa bezwzględnymi wulgaryzmami i epatującą emocjonalnością do tego stopnia, że fizycznie właściwie nieruchoma scena jej monologu aż kipi od napięcia. Zdumiewa także niezwykła plastyczność Joanny Kasperek, która najpierw jako kobieta Hibakusza ledwie może wydukać kilka monosylab po to tylko, by chwilę później w scenie finałowej śpiewać w pełnej charakteryzacji Lany del Rey słynną piosenkę "Video Games".

Czym zatem staje się kielecka sztuka? Jest diagnozą okrutną, bezwzględną, a także, pomimo humorystycznego aspektu, serwującą sporą dawkę silnych emocji, będących źródłem przemyśleń i tytułowego niepokoju. Właśnie ów niepokój, którego człowiek tak usilnie próbuje unikać, jest najcenniejszym uczuciem, jakie może towarzyszyć opuszczającym salę teatralną po tym spektaklu. Namolny, natrętny, osiada w podświadomości, każąc się zastanawiać i analizować, bać się świata i tego, co dzieje się wokół, planować ucieczkę, obronę. Każdy niepokój ma przy sobie broń.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji