Artykuły

Polityka jest jak parówki

"Bitwa warszawska 1920" w reż. Moniki Strzępki w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Jacek Cieślak w Rzeczpospolitej.

"Bitwa warszawska 1920" Demirskiego i Strzępki to sceniczna egzekucja polskich przywódców.

- Teraz odbębnimy sobie trochę teatru faktu! - mówi kpiąco Władysław Broniewski (Juliusz Chrząstowski), bo ten spektakl teatrem faktu nie jest i to ostentacyjnie.

W krakowskim Starym Teatrze oglądamy tragikomedię o polskich marzeniach ostatniego stulecia oraz bezwzględną satyrę na naszych przywódców, którzy rozmienili je na drobne. Historiozoficzną opowieść o tym, że w Polsce trudno przewidzieć, czy wielkie zwycięstwa nie okażą się czasem katastrofami, klęski zaś nie doprowadzą do zwycięstwa.

Demirski bierze pod but zarówno młodą lewicę, jak i prawicowców. Romantyczny, wręcz liryczny Dzierżyński (znakomity Marcin Czarnik) przypomina Stańczyka. Śpiewa ponuro Norwida w stylu Niemena, kaja się za przelaną krew i przyznaje do klęski komunizmu. Ale też ma prawo kpić ze współczesnych Polaków za to, że wyrzekli się socjalnych zdobyczy w zamian za wolnorynkowy american dream, który dla wielu okazał się koszmarem.

Z kolei Piłsudski (Michał Majnicz) jest autorem historycznego zwycięstwa, ale za jego rządów strzelano do robotników, więziono opozycję, a gdy odchodził, Polska była słaba i skazana na katastrofę, jakiej nigdy wcześniej nie zaznała. Piłsudski chowa się pod koc na barłogu, uciekając od podejmowania strategicznych decyzji. Jest bardziej symbolem polskiego polityka niż historyczną postacią. Przywódcą niedającego się okiełznać chaosu, hetmanem z paździerza, który czeka na cud. Można w nim dostrzec polityczną słabość Jaruzelskiego i Wałęsy. Śmieszny jest chłopski premier Witosa, który w okresie największego zagrożenia jedzie na żniwa. Bo pogoda wyjątkowo dobra!

Witosa gra Krzysztof Globisz, transformując, na zmianę, w postać generała Weyganda, księdza Skorupkę i szyfranta, który dostarczył Piłsudskiemu ważne informacje z bolszewickich depesz. W tej poczwórnej kreacji odbija się jak w krzywym zwierciadle kicz filmu Jerzego Hoffmana. Marta Ojrzyńska parodiuje Nataszę Urbańską i protestuje przeciwko graniu kogoś tak pretensjonalnego.

Paweł Demirski i reżyserka Monika Strzępka próbują szukać nowego stylu opowieści. Jest w dwóch monologach przegadana, ale przede wszystkim imponująco groteskowa - jak rzucanie garściami mąki, gdy z kolumn wylewają się dźwięki bitewnej kanonady. Na pewno ucieka od patriotycznego schematu. Kiedy Ojrzyńska żegna Poznaniaka idącego na wojnę, wykonuje balet ośmieszonej tęsknoty. Rozpacza, wskakuje mężczyźnie na plecy.

Imponuje bogactwo formalnych fajerwerków, wywołujących salwy śmiechów na widowni. Trzygodzinny spektakl łączy klamra oczekiwania na decyzję Piłsudskiego. Zamienia się w farsę graną w stylu bajeczki o rzepce. Zdezorientowany żołnierz wielokrotnie przybiega z frontu i nagabuje Broniewskiego, co ma robić, bo bolszewicy tuż tuż - poeta zaś po wielokroć, bezowocnie, przekazuje pytanie Marszałkowi. A odpowiedzi nie ma.

Strzępka bawi się wtedy teatralnym czasem, wciągając do gry widzów. Muszą wraz z aktorami odliczać w ciszy, z zamkniętymi oczami, ostatnie sześćdziesiąt sekund przed ogłoszeniem rozkazu Piłsudskiego. Powracająca do gry w Starym, świetna Dorota Pomykała w roli Polskiej Mamy, pilnuje czy aby każdy zamknął powieki. Spektakl staje się zabawą wyobraźni, ale i seansem historii z naszym osobistym zaangażowaniem.

Gra często przenosi się na widownię. Giną na niej zastrzeleni przez Marszałka robotnicy, wynoszeni przez ekipę techniczną. W pierwszym rzędzie zasiada Krzysztof Globisz. Wskazując na scenę mówi: "Jestem tam!".

Odbiór spektaklu pobudza niekonwencjonalny Broniewski. Wypomina Polakom, że rzucali w niego kamieniami, gdy wyruszał na wojnę z Legionami. Na froncie nie stroni od wódeczki i z uporem maniaka ściąga spodnie, by chędożyć kabaretową aktorkę. Pije, bo wie, co czeka Polskę. Zna swoją przyszłość z czasów stalinowskich.

To Broniewski domaga się, by Polacy byli sobą. Są - gdy widzimy ich podczas długiego weekendu pijących wódkę, serwowaną również publiczności. Pada pytanie: dlaczego mamy naśladować innych? Może warto wreszcie być sobą i nie ulegać stereotypom. Tylko jak to zrobić, gdy na nic nie mamy wpływu?

- O jak nudno, jaka jestem znudzona! - powtarza Małgorzata Zawadzka pokazująca rozpacz Polek i Polaków w dniu wszystkich wyborów. Bo przecież nic od nas nie zależy i mało się zmieni. Piłsudski nie pozostawia złudzeń: nie powinno się patrzeć, z czego robi się parówki i politykę. Wyborcy zawsze dostają ochłapy ze stołu polityków, którzy walczą o swój wizerunek i kolejną kadencję. Jak żyć? Trzeba wygrać wojnę z własnymi przywódcami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji