Artykuły

Teatr swój widzę OGROMNY!

To, że Teatr Śląski zajmuje się tworzeniem przede wszystkim nowych miejsc pracy, to rzecz chlubna, zwłaszcza w czasach kryzysu. Pytanie jednak, czy ta funkcja winna w tym wypadku dominować? - pisze dla e-teatru Michał Centkowski.

W oczekiwaniu na finał zmagań konkursowych mających przynieść istotną zmianę na teatralnej mapie południa Polski, przysłuchując się nerwowym spekulacjom lokalnych mediów, promowaniu jednych i sensacyjnym poszukiwaniom innych, postanowiłem po raz ostatni przyjrzeć się Teatrowi Śląskiemu według Krystyny Szaraniec, gwiazdy lokalnej publicystyki, najwybitniejszej, niespotykanie wręcz sprawnej menedżerki kultury. I co?

I oto ujrzałem niespotykanie przerośnięty, 134-etatowy monument, z niezwykle okazałym zestawem administracyjnym, przypominającym strukturą raczej sporą korporację.

Jednak największe wrażenie zrobiła na mnie, przywodząca na myśl małe ministerstwo, liczba pełnomocników, samodzielnych specjalistów, kierowników i rzecz jasna - asystentów.

Czym właściwie zajmują się osoby zatrudnione na standardowo przewidzianych w strukturze (bo zapewniających prawidłowe funkcjonowanie instytucji) stanowiskach, skoro niemal każdemu przypisany jest jakiś zastępca, pełnomocnik lub specjalista, z - najczęściej - tożsamym zakresem obowiązków? Przyglądając się temu folwarkowi nie sposób uniknąć pytania o sensowność podziału obowiązków, jeśli takowy w ogóle w Teatrze Śląskim istnieje.

Czyż, mówiąc brzydko, nie wchodzą sobie w kompetencje: Pełnomocnik Dyrektora ds. Promocji, Pełnomocnik Dyrektora ds. Sprzedaży i Asystent Dyrektora ds. Marketingu, oraz Specjalista ds. Public Relations? Archiwistę-Bibliotekarza z kolei, będącego tym razem jednocześnie Sekretarzem Literackim, wspiera etatowy Specjalista ds. Dokumentacji Audiowizualnej. Zaskakujące, iż nawet nieistniejące, a przynajmniej nieuwzględnione na stronie internetowej teatru stanowisko kierownicze Działu Obsługi Widza posiada swojego zastępcę - Zastępca Kierownika. Gdzież zatem sam kierownik pytam? Gdzież wspomniany dział? Próżno szukać.

Być może za ów bałagan informacyjny odpowiada Rzecznik Prasowy, Fotograf i jednocześnie Webmaster, który zapewne wespół ze swym kolegą zza biurka - Informatykiem, dba o wizualną przejrzystość strony internetowej. Dziwi marny owych wysiłków efekt, zwłaszcza, że jak mówi regulamin, dbałość o jakość owej strony należy do kompetencji jeszcze co najmniej kilku spośród pracowników działu marketingu.

Podobnie imponująco prezentuje się Dział Techniczny złożony przede wszystkim z kadry zarządzającej. Głównego Inżyniera wspiera Kierownik Techniczny, tego zaś wyręcza Zastępca Kierownika Technicznego. To intrygujące, zwłaszcza, że każda z licznych pracowni również posiada swojego kierownika.

Pozostałością po zakamuflowanej tradycji wilhelmińskiej regionu wydaje się być także, poza magazynem broni, własna Kancelaria, rzecz jasna również z odrębnym kierownictwem, do którego obowiązków w pierwszym rzędzie należy organizowanie i nadzorowanie pracy jej pracowników tj. Sekretarki (która jednocześnie pełni funkcję Specjalisty ds. BHP), oraz uwaga, uwaga - operatora kserokopiarki. Czym zajmuje się wspomniana sekretarka, skoro do obowiązków kierownika należy m.in. ewidencjonowanie skarg oraz zażaleń, przyjmowanie korespondencji etc. - trudno zgadnąć.

Specjalizacja, mająca w tradycyjnym ujęciu zapewnić przedsiębiorstwu większą wydajność, w powyższym przypadku, śmiem twierdzić, przynosi efekt odwrotny. Przykłady rzecz jasna można by wyliczać, podobnie jak kolejne stanowiska i pytania o ich zasadność. Któż tam ostatecznie wymagałby od kasjera by, na przykład, samodzielnie rozliczał kasę? Można wszak stworzyć osobny etat, Specjalisty ds. Rozliczania Kasy.

Ów karnawał państwowych etatów konstruowany na podobieństwo raczej spółdzielni niźli teatru, zamyka, acz nie wyczerpuje, fascynująca i przywodząca na myśl złote lata PRL postać Kierownika ds. Spedycji, Zaopatrzenia i Zbytu, którego głównym zadaniem okazuje się być prócz wspólnego bodaj z każdym z pełnomocników, asystentów i kierowników ds. marketingu, dystrybuowania materiałów reklamowych, także wyręczanie autoryzowanych serwisów w dbałości o stan techniczny pojazdów mechanicznych należących do teatru i ich racjonalne wykorzystanie.

Zostawmy jednak ten bałagan.

To, że Teatr Śląski zajmuje się tworzeniem przede wszystkim nowych miejsc pracy, to rzecz chlubna, zwłaszcza w czasach kryzysu. Pytanie jednak, czy ta funkcja winna w tym wypadku dominować?

Podsumowując jednak ten krótki wywód winien jestem małe sprostowanie - obecności osobnego etatu: Specjalisty ds. Pracowniczych dziwić się akurat, przy tej ilości pracowników, niepodobna.

Aż dziw bierze, że przy całej liczbie tak przecież zaskakująco obsadzanych i poniekąd powielających się stanowisk, Teatrowi Śląskiemu udaje się z tej skromnej 7-milionowej dotacji wyłuskać parę groszy na jakiekolwiek produkcje teatralne. Choć nie jestem zwolennikiem polityki cięć, warto zadać sobie jednak pytanie o to, jak owa pokraczna struktura przekłada się w przypadku Teatru Śląskiego na jakość jego oferty, na poziom i pozycję sceny nie tylko w regionie, lecz w kraju. Gdyby bowiem owa machina przynosiła efekty, zapewne nie przyszłoby mi do głowy aż tak drobiazgowo się jej przyglądać. Problem w tym, że jaki jest przysłowiowy koń (skądinąd w logo Teatru Śląskiego obecny) każdy widzi.

I oto rozumiem wreszcie skąd owa przedziwna nerwowość, ów jednoczący przez dekady należących do pozornie wrogich sobie ideologicznie członków lokalnych środowisk "twórczych" lęk przed jakąkolwiek zmianą, twórczym i nie tylko twórczym fermentem, usilne dbanie o status quo. Ten paraliżujący strach, że oto pojawi się ktoś "obcy", ktoś spoza lokalnej "spółdzielni", kto będzie musiał podjąć wreszcie niezbędne i głębokie reformy, pojawił się wraz z decyzją o otwartym konkursie na stanowisko dyrektora.

A prócz tej najważniejszej i niezbędnej głębokiej reformy artystycznej potrzeba będzie definitywnie także zapewne trudniejszej i jeszcze mniej popularnej reformy administracyjnej, czego nowej dyrekcji trudno pozazdrościć.

Nigdy nie byłem miłośnikiem polityki kulturalnej opartej o doprowadzające zwykle do spłycenia oferty artystycznej, często niemożliwe do realizacji oczekiwania frekwencyjne czy finansowe organizatora. Jednak prowokowany pieczołowicie pielęgnowanymi bredniami lokalnych gwiazd publicystyki o wytrawnym "menedżmencie" oraz niezwykle eklektycznym i wartościowym repertuarze, postanowiłem ostatecznie przyjrzeć się i tej kwestii. Okazuje się, że ani osiągnięcia frekwencyjne i wpływy z biletów wcale nie powalają. Nie tylko w porównaniu z innymi tego "rozmiaru" instytucjami, lecz nawet w porównaniu z miejskimi scenami w regionie.

Czy dzieje się tak dlatego, że zamknięty w swych ultra awangardowych "nadstawkach" Krystian Lupa "katuje" katowicką widownię swymi 5 godzinnymi artystycznymi eksperymentami? Czy że widz śląski zagląda wraz z Jellinek i Kleczewską w najmroczniejsze odmęty ludzkiej psychiki, a może dlatego, że w mieszczańskich Katowicach króluje antymieszczański, brutalnie antyburżuazyjny teatr Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego? Bynajmniej.

Dzieje się tak w wybitnym, świetnie zarządzanym, hojnie wspieranym przez wspaniałych sponsorów, posiadającym trzy sceny, oraz nieskończenie wielu wspaniałych kierowników teatrze. Teatrze grającym przedpołudniówki, którego repertuar pełen jest szkolnych odczytań lekturowej klasyki oraz fars, z których najsłynniejsza, jak można przeczytać na stronie teatru, "rozbawiła już ponad 100 000 widzów".

Pora skończyć z mitomanią i wziąć się do pracy. Oby kolejna dyrekcja na niezbędne reformy i uczynienie z Teatru Śląskiego sceny ważnej nie tylko w regionie, ale i kraju, nie potrzebowała kolejnych trzydziestu, przepraszam - trzydziestu trzech (ponury śmiech) lat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji