Wrocławskie premiery (fragm.)
"Pokój no godziny" - debiut dramaturgiczny Landovsky'ego - to istotnie dość symptomatyczny objaw tendencji, które skrystalizowały się w życiu artystycznym nad Wełtawą w ciągu ostatnich kilku lat. Stanowią one swego rodzaju reakcję na obowiązujący przez długi okres czasu model oparty na założeniach mono-estetycznych. Czeska "nowa fala" oznaczała zwrot w kierunku obserwacji empirycznej, fascynację samą niezwykłością, egzotyką życia, dramatyzmem codzienności, fenomenem ludzkich postaw, zachowań i reakcji. Ta postawa skłaniała głównie do rejestracji tych faktów, zjawisk i impulsów, które kryją się pod pozornie przezroczystą powierzchnią rzeczywistości. W planie inspiracji literackiej nie jest to szczególne novum. Ale doświadczenia czeskiego filmu i teatru wskazują wymownie na to, że i na gruncie tych neonaturalistycznych koncepcji mogą powstawać utwory wybitne, niepowtarzalne, znaczące.
,,Pokój na godziny" nie jest z pewnością tekstem dojrzałym, ale trudno też autorowi odmówić dramaturgicznej inwencji, spostrzegawczości, talentu. Intryga utworu została ostentacyjnie wzięta z życia. Akcja rozgrywa się w dwóch planach - klasycznie romansową wpisaną w ,,życiowe" realia sytuację oglądamy oczyma dwóch starych podpatrywaczy. Stają się oni przygodnymi świadkami melodramatycznych perypetii współczesnej pary kochanków. Konfrontacja dwóch światów - starości i młodości, nakładające się na siebie warstwy narracji scenicznej - aktualnej i wspomnieniowej - oto krąg problematyki tej sztuki. Nieprzypadkowo też autor ,,Pokoju na godziny" tak chętnie eksponuje motyw akwarium. Ten typowo naturalistyczny rekwizyt spełnia tu rolę obsesyjnego przypomnienia, że sytuacja homo sapiens nie czyni nas wcale szczęśliwszymi.
Landowsky używa różnych tonacji, "serio" i "buffo", miesza realizm z groteską, satyrę obyczajową z czystej wody sentymentalizmem. Portrety czworga bohaterów utworu są psychologicznie celne i zróżnicowane. Mieszczański w każdym calu amant-konformista, jego neurasteniczna, buntująca się partnerka i charakterystyczny tandem staruszków, z których jeden jest agresywnie obleśny, a drugi ma "liryczne wnętrze" - to skromna galeria postaci "Pokoju na godziny".
Ta sztuka mimo wszystkich swoich słabości stanowi materiał teatralnie wdzięczmy, stwarza niemałe możliwości realizacyjne. Reżyser wrocławskiej premiery w niewielkim stopniu je wykorzystał. Giovonni Pampiglione tym razem gruntownie rozczarował, nie umiał narzucić przedstawieniu stylistycznej dyscypliny, prowadził je chaotycznie, od sceny od sceny. W tej sytuacji trudno mieć żal do aktorów. Ich propozycje nie były zresztą wcale tuzinkowe, choć obciążone pewną dozą sztuczności. Zwłaszcza wykonawcy grający role Fano i Hanzla udawali staruszków zbyt gorliwie i natrętnie. Chwilami ta maskarada budziła efekt niezamierzony. Chyba najzabawniejszy w całym spektaklu był moment oczekiwania na strip-tease i erotykę. Ale nadzieje okazały się płonne. Obejrzeliśmy bowiem strip-tease po czesku.