Pozłota
Przeciętny, tzw. szary człowiek był ulubionym bohaterem części postępowej literatury po I wojnie światowej. Związani z tym nurtem pisarze kształtowali realistyczny obraz życia i uwarunkowań społecznych, posługując się techniką jakby z pogranicza reportażu literackiego. Życie "szarego człowieka" powraca obecnie jako temat na fali nawrotu do realizmu i znużenia tzw. literaturą absurdu. M. in. absorbuje Franza Xawera Kroetza, zaliczanego dziś do najwybitniejszych dramatopisarzy RFN, zarazem - znanego działacza partii komunistycznej. Jego sztukę "Górna Austria" pokazywał Teatr TV. W Katowicach wystawiona została pt. "Sceny małżeńskie".
Są to - właśnie sceny z codziennego życia młodego małżeństwa "na dorobku". Heinz jest kierowcą, Anni - ekspedientką w tej samej firmie. Zarobki umożliwiają im niezły standard życia. Ale oto Anni spodziewa się dziecka. Heinza ogarnia wręcz przerażenie: przecież dziecko kosztuje, wymaga opieki. Świadczenia socjalne państwa na rzecz młodych matek nie są wysokie. Pojawienie się dziecka zburzy na pewno ich spokój. Oboje skrzętnie obliczają wydatki i wpływy. Dokonują jakby sądu nad przyszłym dzieckiem i jego prawem do życia. Heinz przypomina sobie teraz, że chciał się przecież dodatkowo kształcić, dążyć do awansu, które to plany obecnie mogą zostać definitywnie przekreślone. Wywiera wręcz presję na żonę chcąc ją skłonić do przerwania ciąży. Ponieważ Anni upiera się przy macierzyństwie następują konflikty. Mąż jej zaczyna pić, powoduje wypadek, obawia się nawet utraty pracy, na szczęście - bezpodstawnie. Godzi się z perspektywą ojcostwa, do którego - jak powiada - "nie dojrzał".
Kroetz zawarł w tych "obrazkach z życia" sporo i analizy społecznej i krytyki. Pośrednio dał i pewne szersze uogólnienie dotyczące paradoksalnego odwrócenia hierarchii wartości (prawo Anni do macierzyństwa Heinz kwestionuje w imię rozsądku, uważanego za jednoznaczny z dążeniami konsumpcyjnymi i prestiżowymi). Dostrzega się tu również kontrast między rozbudzeniem aspiracji "szarego człowieka" przez współczesne społeczeństwo a możliwościami ich realizacji. Autor traktuje swoich bohaterów, bardzo zresztą wycieniowanych psychologicznie, z pewną ciepłą ironią. Z ostrą natomiast ironią ocenia społeczeństwo, w którym jakaś materialna pozłota ma zastąpić sens życia, społeczeństwo, w którym świadomość ludzka skazana jest na niedorozwój, na okaleczenie.
Jerzy Kronhold w swej inscenizacji wydobył dobrze problemy społeczno-obyczajowe sztuki, dotyczące egzystencji tzw. średniaków w RFN (m. in. pewną wręcz interwencyjność tego utworu), mniej natomiast zaakcentował podteksty, mające szerszy wymiar, wskazujące na sprawy współczesnej rodziny w ogóle. Niecelowe wydają się niektóre zastosowane tu chwyty. Więc - efekty muzyczne, marsze-przerywniki. Więc - ogromne przeźrocza (krajobrazy, postaci dzieci etc. - wszystko jak z zachodnich magazynów ilustrowanych). Dalej - komentarze w formie głośno czytanego tekstu pobocznego, wyjaśniające sytuacje i tak dość jasne. Wszystko to raczej rozprasza i przeszkadza, na pewno nie wzbogaca wcale sztuki. Poważne wątpliwości budzi bardzo pogodny finał (całkowite porozumienie, radosny śpiew). Sztuka sugeruje przecież, chociaż cienko, że w obojgu pozostała jakaś podskórna zadra, niepokój i lęk. Na pewno więcej skojarzeń budzi w nich gazetowa wiadomość o mordercy z Górnej Austrii, który zabił żonę za to, że nie chciała przerwać ciąży...
Scenografia Zenona Moskwy wydała nam się nieco zbyt umowna dla tej właśnie sztuki. Oczekiwałoby się raczej dość werystycznego wnętrza, typu "przytulne gniazdko", korespondującego symbolicznie z nastawieniem bohaterów. Zofia Bawankiewicz i Bogdan Potocki sprawiali w początku I aktu wrażenie trochę jakby apatycznych, znużonych sobą i swoim życiem, co przecież niezbyt przylega do ich postawy. Stopniowo - coraz bardziej wyraziście - uplastyczniała się jednak psychika ich bohaterów. O ile w spektaklu telewizyjnym dominowały zdecydowanie racje Anni, tu starano się oddać sprawiedliwość i Heinzowi. Nieco przewleczona i nieco melodramatyczna wydała się scena płaczu Anni przy rachunkach. Bardzo dobry natomiast jest moment podawania lekarstwa mężowi. Zaciera się nieco w spektaklu tak istotne nasilenie w Anni dobrej woli, stałe wychodzenie naprzeciw mężowi. Optymizm i radość życia Anni w ogóle często przechylały się jakby ku lekkomyślności i ku przesadnym ambicjom konsumpcyjnym. Widz skłonny byłby nawet pośrednio oskarżać ją o nierealizowanie przez Heinza jego aspiracji (notabene - bardzo nieokreślonych). Mimo pewnych zastrzeżeń - oboje aktorzy prezentują sympatyczną parę, umiejącą zwycięsko przezwyciężyć kryzys, tworzącą prawdziwą wspólnotę.
Pochwalić trzeba zresztą nie tylko wybór tej sztuki na "Małą Scenę", ale i wystawienie jej bezpośrednio po "Staroświeckiej komedii" Arbuzowa. Zupełnie odmienne utwory łączy ogólne podobieństwo: tu i tam - miłość dwojga ludzi wobec problemów życia. Częste korzystanie z takich właśnie sztuk mogłoby stać się wręcz specjalnością "Małej Sceny".