Artykuły

Chcą się mnie z Torunia pozbyć?

Teatr był fascynującym miejscem, pełnym magii, tajemnic, poezji i muzyki, niezwykle wprost atrakcyjnym. Chyba instynktownie poczułem, że ucieczka w piękno i magię teatru to jedyny sensowny sposób na przeżycie w tym smutnym świecie - z Jarosławen Felczykowskim, najpopularniejszym aktorem Teatru im. Wilama Horzycy wybranym w plebiscycie "Gazety Pomorskiej", rozmawia Anita Nowak w serwisie Teatr dla Was.

- Jak Pan sądzi, za co torunianie tak bardzo Pana lubią? Poza talentem oczywiście.

- Czy lubią? Nie wiem. Jeśli tak, to ta sympatia jest wzajemna, bo nasza toruńska publiczność naprawdę da się lubić. Jest wyjątkowo serdeczna, życzliwa i łaskawa.

A jeśli ma Pani na myśli plebiscyt "Gazety Pomorskiej" to mam inną teorię. Ubiegłoroczny laureat tego plebiscytu, Sławek Maciejewski, wygrał i zaraz potem odszedł do Krakowa. Może widzowie chcą się mnie w ten dyplomatyczny sposób z Torunia pozbyć...? Czas pokaże czy im się to uda... (śmiech)

- A Pan lubi Toruń? Jest coś, co mogłoby Pana skłonić do opuszczenia tego miasta?

-To moje rodzinne miasto, jak mógłbym go nie kochać. Moja rodzina mieszka na Bydgoskim Przedmieściu od czterech pokoleń. Prawie z każdym domem, zaułkiem, uliczką wiążą się wspomnienia. Znam tu mnóstwo ludzi i ludzie mnie znają. Porodówka, gdzie przyszedłem na świat znajdowała się na terenie Zamku Krzyżackiego, więc Krzyżak ze mnie stuprocentowy. Dlatego, jeśli opuszczę kiedyś Toruń, zamieszkam wyłącznie tam, gdzie stoi jakiś krzyżacki zamek. Znalazłem już nawet odpowiednie miejsce - Zamek Bierzgłowski. A jedynym powodem, dla którego się stąd wyprowadzę jest miłość do przyrody i ciszy.

- Kiedy i dlaczego podjął Pan decyzję o zostaniu aktorem?

- Nie wiem, czy w moim przypadku można mówić o jakiejkolwiek odpowiedzialnej, świadomej decyzji. Po maturze niespecjalnie wiedziałem, co chciałbym w życiu robić. To był początek lat 80- tych. Stan wojenny, szarość, bieda, brak perspektyw. Najbardziej mi doskwierała właśnie ta szarość i bylejakość ówczesnego życia. A teatr był fascynującym miejscem, pełnym magii, tajemnic, poezji i muzyki, niezwykle wprost atrakcyjnym. Chyba instynktownie poczułem, że ucieczka w piękno i magię teatru to jedyny sensowny sposób na przeżycie w tym smutnym świecie. Zresztą chyba już wcześniej nasiąkłem teatrem... Moja mama, w latach sześćdziesiątych, akompaniowała na pianinie w kilku sztukach, zabierała mnie ze sobą na próby, więc pewnie już wtedy musiałem zarazić się tym piekielnym bakcylem. Decyzja o zdawaniu do szkoły teatralnej była raczej kwestią nagłego impulsu. Z perspektywy prawie trzydziestu lat na scenie powiedziałbym raczej, że to zawód wybrał mnie, a nie ja zawód.

- Czy kiedykolwiek Pan tego choćby przez chwilę żałował?

- Nie żałowałem w tym sensie, że chciałbym to wszystko rzucić i zająć się hodowlą ślimaków winniczków. Nie. Nigdy nie straciłem do tego serca.

Jeśli były chwile słabości i zwątpienia to raczej było to zwątpienie w siebie, w swoje siły i umiejętności.

- Są typy postaci, w których odnajduje się Pan szczególnie dobrze?

- Jest kilka takich typów, na które byłem skazany przez lata. Był okres, kiedy z uporem maniaka obsadzano mnie w rolach wykolejeńców, pijaków, bądź alkoholików. Potem z kolei przez wiele lat grałem duchownych, zakonników, osoby wierzące, broniące ideałów itd. Mało komfortowa sytuacja. W naszym żargonie nazywamy coś takiego "szufladą". W sumie najzabawniej było, kiedy dochodziło do skomasowania tych wszystkich cech i trzeba było zagrać wykolejonego duchownego z problemem alkoholowym, w dodatku wierzącego i broniącego swoich ideałów, jak ojciec Welsh z " Samotnego Zachodu" Martina McDonagha.

Nawiasem mówiąc rzadko się dziś obsadza ludzi przeciwko ich warunkom fizycznym lub scenicznym. Najczęściej idzie się po najmniejszej linii oporu, powierzając rolę osobie, która najbardziej do niej pasuje i będzie miała najmniej kłopotów z jej zagraniem. To nie sprzyja rozwojowi aktora, nie zmusza go do wysiłku i pracy nad sobą. Dlatego najbardziej lubię postaci, które są ode mnie mentalnie bardzo dalekie. To niełatwa droga, ale przynosi ogromną satysfakcję. Nawet w przypadku porażki...

- Jest Pan człowiekiem wierzącym. Jak w tym kontekście odnalazł się Pan w roli Anny w spektaklu "Pięć róż dla Jennifer" ? Jak Pan postrzega tę postać?

- Z Pawłem Tchórzelskim gramy tu dwóch transwestytów, ludzi którzy są trochę kobietami, a przynajmniej bardzo starają się nimi być. Cenią kobiecość, pragną kobiecości i ubóstwiają kobiety do tego stopnia, że chcą się nimi poczuć. Czyż to nie fascynujące wyzwanie dla aktora? My nie jesteśmy od moralnej oceny naszych postaci. Wcielając się w tych ludzi, zgłębiamy ich charaktery, motywy działania, emocje które nimi targają... Staramy się dotrzeć do prawdy o nich. Można powiedzieć, że my - aktorzy - jesteśmy poszukiwaczami prawdy. A to bardzo chrześcijańska kategoria.

Anna to moim zdaniem istota subtelna i wrażliwa. Jej cielesność, ciężka, zwalista, zdaje się znikać, kiedy rodzi się w niej kobieta. I wtedy właśnie czuje się najpełniej sobą, czuje się najbardziej wolny. Wolny, bo nie należy zapominać, że wciąż jest jednak mężczyzną... Cóż to za szaleństwo! Anna bardziej lubi siebie, jako kobietę, ale nigdy nie przestaje być facetem. Z tej sprzeczności rodzi się komizm, lecz jednocześnie głębokie rozdarcie i ludzki dramat. Przecież ten człowiek jest skazany na bezustanne robienie ze swego życia teatru, na ciągłą grę w ucieczce przed samotnością. Na zmaganie ze swoją tożsamością. To musi być koszmar.

- Czy jest taka postać, którą bardzo chciałby Pan zagrać?

- Przez wiele lat marzyłem o zagraniu "Cyrana de Bergerac" w dramacie Rostanda pod tym samym tytułem. Zakompleksiony, nieśmiały, brzydki facet z dużym nosem i sercem poety, niespełniona miłość... Fantastyczna historia, przepiękna postać. Na marzeniach się skończyło. Póki co, polecam przedstawienie Teatru Telewizji z 1980 roku, z Piotrem Fronczewskim w roli głównej.

- A może jakaś wymarzona rola, która z jakiś powodów Panu umknęła lub na którą już za późno?

- Cóż, jeśli umknęła zrobiła to wyjątkowo szybko, bo zupełnie tego nie zauważyłem. Melpomena obchodziła się ze mną przez te wszystkie lata bardzo łaskawie. Udało mi się zagrać wiele bardzo różnych ról od 90-letniego starca poprzez 14-letniego chłopca, krowę, do amanta, co przy moich warunkach stanowiło dość ciekawy eksperyment. Więc nie odczuwam tu żadnego niedosytu.

- Na ile sukces aktora zależy od reżysera?

- Zaczyna się od obsady. Jeśli reżyser cię w niej widzi - to już odniosłeś sukces. Dalej jest już z górki, ale tylko pod warunkiem, że reżyser wie, co robi, wie, co chce zrobić i na dodatek robi to! To sytuacja idealna, choć sukcesu nie gwarantuje. Sukcesu w ogóle nic nie gwarantuje.

Mała dygresja. Kiedyś uczestnicząc w próbach kolejnego depresyjnego spektaklu z góry skazanego na porażkę, wymyśliliśmy z kolegami "pewną receptę na sukces". Była prosta: po co bawić się w reżyserię? Wystarczy wstawić gdzie się da kilka wesołych piosenek, tańczące girlsy (koniecznie w kabaretkach) i ludzie będą walić drzwiami i oknami... Oczywiście była to czysta ironia, podszyta sarkazmem. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy pewien twórca zastosował tę receptę w praktyce i to w bardzo znanym dramacie Szekspira!!! Nie muszę chyba mówić, że tej kuracji nawet Szekspir nie wytrzymał.

Bywają przypadki, kiedy reżyser doskonale wie, co chce zrobić, robi to, ale za żadne skarby nie daje się przekonać, że należałoby to jednak zrobić inaczej. Wtedy powstaje na przykład przedstawienie, w którym prawie nic nie widać i jeszcze mniej słychać, bo twórca uparł się przygasić maksymalnie światła w celu uzyskania nastroju, a aktorów ustawił jak najdalej od widzów, nakazując im przy tym grać bardzo kameralnie. Tu o sukces jest już zdecydowanie trudniej, bo nawet jeśli zrobisz rewelacyjną rolę, nikt tego nie zobaczy.

To oczywiście przypadki skrajne. Przytoczyłem je, żeby pokazać w jakim stopniu aktor bywa bezbronny i zależny od reżysera. Z drugiej jednak strony na zawsze wryły mi się w pamięć słowa mojej pierwszej szefowej, Krystyny Meissner: "- A co mnie obchodzi, że reżyser panu kazał!? Pana obowiązkiem jest przygotować rolę najlepiej jak pan potrafi, reszta mnie nie interesuje! - Od tamtej pory kieruję się wskazówką pani Krystyny i muszę powiedzieć, że nie wychodzę na tym źle.

- Realizuje się Pan też poza teatrem

- Bo aktorstwo to nie tylko scena, czy plan filmowy. Praca w radiu, konferansjerka, czytanie list dialogowych, dubbing, nagrywanie audiobooków, przygotowanie młodego człowieka do egzaminu na studia, reklama radiowa i telewizyjna; to wszystko też robota dla aktora. Dlatego ta praca jest tak fascynująca. Człowiek nigdy się nie nudzi i nigdy nie wie, dokąd go to zaprowadzi... Mnie na przykład przydarzył się kiedyś udział w reklamie buraków cukrowych. Na pozór nic atrakcyjnego, ale film spodobał się szefostwu niemieckiej firmy i z czasem stałem się jej twarzą. Jeździłem po całej Polsce, na tzw. "Dni Pola", mając tam tylko jedno zadanie: robić dobre wrażenie. Niestety nowy ochroniarz patrolujący w nocy fabryczne biura firmy, śmiertelnie wystraszył się "standu" ( czyli zdjęcia postaci naturalnej wielkości) z moją podobizną i oddał do niego kilka strzałów z pistoletu. Kiedy wszyscy się już wyśmiali, moja kariera "buraka" dobiegła końca.

- Co Pana skłoniło do pisania?

- W latach 80-tych i 90-tych w teatrze nasze gaże były naprawdę skromne. Trzeba więc było jakoś zarobić na życie... Człowiek chwytał się wszystkiego, żeby przetrwać. Zresztą pisanie sprawiało mi zawsze ogromną frajdę. Zaczęło się od cyklu wierszy dla dzieci publikowanych w lokalnym dodatku "Gazety Wyborczej", na początku lat 90-tych. Potem przyszło tworzenie scenariuszy imprez i koncertów, utworów scenicznych dla dzieci, piosenek kabaretowych. Teraz robię to już rzadziej, bo i zamówień jest mniej - a ja nie potrafię pisać do szuflady.

- Pana pozazawodowe marzenia

- Tylko trzy. Wychować dziecko na porządnego, szczęśliwego człowieka. Powłóczyć się trochę po świecie, bo jak dotąd na podróże nie było czasu. Zbudować wymarzony dom z drewna na wsi i zamieszkać w nim.

- Życzę, by się spełniły!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji