Artykuły

CO TAM, PANIE, W TV?

W roku 1946 w żartobliwym liście otwartym do redaktora "Szpilek" pisałem:

Aktorzy nasi nie umieją na scenie mówić inaczej niż z patosem. Gdzie indziej słowa "Ofelio, idź do klasztoru" wypowiada się spokojniej niż u nas zwyczajne słowa: "Poproszę o szklankę wody".

Dla zilustrowania podam przeciętny strzępek dialogu w przeciętnej interpretacji przeciętnie zdolnych naszych aktorów...

ON (jak gdyby był Kordianem i Hamletem w jednej osobie): - Dzień dobry pani, pani Kwiatkowska! Proszę, niech pani siada... (unosząc się) Co słychać u pani?

ONA (siada na normalnym krzesełku, z gestem, jakby chciała rozedrzeć swoje szaty, składające się z blezeru i plisowanej spódniczki; mówi łącząc w wydźwięku uniesienie z gniewem, szloch z pokorą i wiele innych dramatyczno-tragicznych akcentów): - Co słychać? Ano, nic takiego - byliśmy wczoraj u Mariańskich, było bardzo przyjemnie, trochę się wypiło, rozmawialiśmy o tym i owym, słuchaliśmy koncertu życzeń...

Od tego czasu wiele się zmieniło, a w teatrze znacznie trudniej o patos w szlachetnym znaczeniu, inne są bowiem tendencje sztuk teatralnych współczesnych, a nawet poezji.

Ale ten błahy liścik przypomniał mi się wraz z początkiem sztuki Leona Wantuły "Wiadukt", nadanej przez Katowice. Niemal dosłowna sytuacja. Kobieta przynosi mężczyźnie szklankę herbaty i ni stąd ni zowąd oboje wpadają w podniecenie, zaczynają się dramatyczne wynurzenia, choć nie ma dla nich jakiegokolwiek podtekstu, nic nie zapowiada jakiegoś podskórnego nurtu, który znajduje ujście w słowie. Są pozory dramatu, jest ograna w literaturze sytuacja: gospodarzowi zabierają ziemię pod tor kolejowy. Owszem, mogło to się zdarzyć, ale czy to typowe? Do typowości jesteśmy w pewnym sensie słusznie zniechęceni, więc czy to owocujące, czy z tego wynikają jakieś autentyczne sytuacje? Niestety, nie: Od początku też widać że on i ona "mają się ku sobie", autor każe nam jednak wierzyć, że strony zainteresowane, niezbyt skądinąd naiwne, o tym nie wiedza.

Czy to wszystko było winą aktorów? Nie. Przede wszystkim autora, może po części reżysera Józefa Wyszomirskiego. Bohaterzy oświadczają: "Tam nie ma chwili czasu do stracenia"... i gadajĄ, gadają. Jak w operze. Z tą różnicą, że w operze o tym się śpie­wa. ("T-aaaa-mmm nieeee maaaa chwiii.."). Mimo to zadatki na postacie stworzyli: Anna Gołębiowska (Dorota), Wincenty Grabarczyk (Szymek).

W innym nastroju oglądało się o dzień wcześniejszy Teatr Sensacji. Było to tym razem widowisko szpiegowskie znanego prozaika Aleksandra Minkowskiego "Wyjazd służbowy".

Co jakiś czas w TV pojawia się termin "scenariusz". Nie sztuka, ale scenariusz. Co to właściwie znaczy? Sugeruje nam specyficzną formę telewizyjną? Stanowi w razie czego usprawiedliwienie? Czy może, jak np. w sztukach choćby Carlo Gozziego, zostawia pewne sceny do rozwiązania reżyserowi, do zaimprowizowania aktorom? Jak w commedii dell'arte?

Na razie nam ten termin nic nie mówi, wiec możemy ..scenariusz" traktować tak jak sztuki. (Tak traktowaliśmy scenariusz Skowrońskiego ,.De kret".) Aleksander Minkowski sięgnął po schemat sobowtóra. Udało mu się to dzięki Barbarze DrapińskieJ i Krystynie Ciechomskiej. Nie znam się dzięki Bogu, na szpiegostwie, ale mam wrażenie, że pokazane perypetie należy przyjąć z wielokrotnym przymrużeniem oka. W praktyce szpiegowskiej wszystko zapewne jest zarówno bardziej proste jak i jednocześnie bardziej skomplikowane. Chwilami nasuwało się przypuszczenie, że podobnie działalność szpiegów przedstawiałaby jakaś współczesna Helena Mniszek. Może zresztą się mylę...

Doświadczony reżyser czyli Józef Słotwiński nie poskąpił nam, mówiąc językiem krytyki odnoszącej się do beletrystyki, rozmaitych szczegółowych opisów uciekając się do pomocy licznych wstawek firnowych. W moim odczuciu czyniło to widowisko Minkowskiego - przepraszam: scenariusz - tym ciekawszym. Ostatecznie nie każdy telewidz przechodził choćby rewizje celną na Okęciu.

Chwilami czekałem, że scenariusz zawadzi o jeszcze jakiś wywiad, a to czekanie wiązało się z wprowadzaniem postaci Borysa, ale Borys znikł bez usprawiedliwienia ze strony autora.

* * *

Aleksander Minkowski stosunkowo często udziela się TV. I słusznie.

- Co tam, panie, w TV?

Ano, panie. nic szczególnego. Od dłuższego - panie - czasu!

PS. Natomiast pozycją zasługującą na oddzielną wzmiankę był "Plebiscyt Archimedesa". Wieczór śmiało da się nazwać sympozjonem. Sympozjum w sensie intelektualnym, jak i w sensie aktorskim. Zaproponowano nam trzy postacie: Giordana Bruna Rabelais'go, Brueghla. (Nawiasem mówiąc, w 1962 roku ukazała się po polsku opowieść F. Timmermansa: "Piotr Brueghel"). Proponowali: doc. Andrzej Nowicki, doc. St. Treugutt, prof. Aleksander Kobzdej. Oponowali lub wyjaśniali nieporozumienia: Władysław Bieńkowski i prof. Konst. Grzybowski. Aktorskie ujęcie Bruna należało do Andrzeja Łapickiego, Rabelais'go do Miecz. Czechowicza, Brueghla do Tad. Łomnickiego. (Brueghel może najmniej się udał, ale aktorsko był najtrudniejszy do zinterpretowania: malarz o ubożuchnej biografii ze względu na brak materiałów.)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji