Artykuły

Różewicz i Siemion

NIE OD DZIŚ trwają spory na temat dramaturgii Tadeusza Różewicza. Ma ona swych zaprzysiężonych entuzjastów i upartych oponentów. Właściwie tylko "Kartotekę" powitał chór zgodnie pochlebnych opinii. Późniejsze teksty wywołały bardzo różnorodne reakcje. Nic w tym dziwnego. Różewicz proponuje teatr w istocie zuchwały, konsekwentny w swej negacji dotychczasowych wzorców żarów no teatru naturalistycznego, psychologicznego, jak i awangardowego. Odrzuca je wszystkie, odrzuca samą zasadę scenicznego "dziania się". Autor "Śmiesznego Staruszka" przyjmuje postawę przewrotnie minimalistyczną. Buduje "teatr wewnętrzny", poetycki i jednocześnie osobliwie realistyczny, czerpiący swą siłę z oporu wobec formy, z nieufności wobec wszelkich konwencji, wobec samej materii słowa.

Różewicz chce dać po prostu zapis niby przypadkowo zaobserwowanych, zwykle starych i pospolitych sytuacji, postaci, faktów. Lubi przy tym kompozycję otwartą, nie skrępowaną literackimi efektami. Finały i pointy dopisuje zazwyczaj niechętnie i dopiero pod presją reżyserów lub dyrektorów.

Metoda Różewicza ma charakter statyczny. Jego utwory sceniczne stanowią swoisty montaż ukazywanych kolejno fotografii, a nie dynamiczny, oparty na ruchu obraz zdarzeń. Spór krytyki o tę dramaturgię sprowadza się do następującej alternatywy; Czy jest ona świadomym i płodnym artystycznie poszukiwaniem formy własnej, nie gotowej i nie zakrzepłej? Czy jest ona ucieczką właśnie przed formą dramatyczną i mozolnym układaniem z różnych elementów tego samego wzoru, tej samej powtarzającej się formuły lirycznej negacji świata?

Z tych pytań generalnych wynikają konkretne konsekwencje. Oto "Śmieszny Staruszek". Premierę tej sztuki Różewicza obejrzeliśmy na wrocławskiej Scenie Kameralnej. Czym jest ten utwór? Czy stanowi próbę analizy sytuacji ogólniejszej, sytuacji człowieka już starego, przegranego zepchniętego na margines życia, ale walczącego wciąż z kompleksem swej społecznej zbędności? Czy zawiera po prostu opis klinicznego przypadku, studium erotycznych obsesji i manii prześladowczej Staruszka? Odpowiedź na to pytanie nie będzie najprostsza.

Jest w tej skromnie zakrojonej sztuce kilka rzeczy bezspornie ciekawych - przede wszystkim z pozoru anachroniczna, a w istocie odświeżająca i przekorna perspektywa, obserwacji. Różewicz patrzy na rzeczywistość z pozycji outsidera, człowieka gruntownie zdziwionego, stojącego na uboczu i nie przyjmującego do wiadomości kolejnych mód, rozlicznych kontrastów, fanaberii, objawień i paradoksów współczesnego świata. Ile gorzkiej i zjadliwej wiedzy o okresie "błędów i wypaczeń" wynika choćby z opowieści o smarkatym prowokatorze, który usiłował szantażować Staruszka zarzutem, że na ścianie publicznego szaletu rysował gorszące obrazki i hasła antypaństwowe. W monologi swego bohatera wpisał Różewicz pokaźny zasób interesujących i oryginalnych poznawczo obserwacji społeczno - obyczajowych.

Pozostaje jednak pytanie zasadnicze, dotyczące tytułowej postaci sztuki. Autor posłużył się tu pomysłem nieraz już teatralnie sprawdzonym, pomysłem sądowego procesu. Przyjęcie takiej zasady zaostrzyło ekspresję tekstu. Nadało zwierzeniom Staruszka bardzo określoną i czytelną dramaturgicznie funkcję. Są one przecież materiałem zeznań oskarżonego o nieobyczajność bohatera utworu, swego rodzaju jego mową obrończą. Różewicz żywi do tej postaci nieukrywany sentyment. Nie po raz pierwszy w swojej twórczości sięga zresztą po temat starzenia się i wszystkich psychofizycznych konsekwencji tego procesu. Jest na te sprawy szczególnie uwrażliwiony. Ale doprawdy trudno, zwłaszcza po obejrzeniu przedstawienia, przyjąć za dobrą monetę opinię autora, że zbieranie laleczek - nagusków, manekinów "w życiu starego człowieka odgrywa podobną rolę, jak w życiu innych wędkarstwo, zbieranie fajek, złotych monet. Nie jest to jakieś "obrzydliwe" zboczenie - pisze Różewicz i dodaje - Odrzucam fałszywe oskarżenia recenzentów teatralnych".

Wrocławski spektakl nadaje "kolekcjonerskim" upodobaniom bohatera, które zaprowadziły go aż na salę sądową, wymowę całkiem jednoznaczną, a przy tym dość daleką od autorskich intencji. Helmut Kajzar zbudował przedstawienie bardzo przemyślane kompozycyjnie żywe, wierne wielu konkretnym sugestiom Różewicza, ale jednocześnie wyraźnie akcentujące wątek erotycznych kompleksów Staruszka. Myślę, że wbrew deklaracjom podziela to stanowisko w jakimś stopniu i sam Różewicz dopisując do pierwotnego tekstu sztuki stawiającą kropkę nad "i" - scenę prologu.

Przy takim założeniu reżyserskim oczywiście nie było możliwe spełnienie wszystkich życzeń autora i respektowanie jego sugestii, że "zabawy dzieci są przedstawianiem "samym w sobie", nie łączą się ze sprawą Staruszka". Ta próba stworzenia bohaterowi jeszcze jednego alibi - w teatrze się nie udała, W inscenizacji Kajzara sceny bawiących się dzieci, gimnastykujących się dziewcząt są potraktowane jako ostry, przejrzysty kontrapunkt i ze sprawą Staruszka wiążą się najściślej. Personifikują krąg jego erotycznych obsesji. Razem ze świetnie wykorzystanym w spektaklu planem manekinów unaoczniają sytuację skrajnego nieprzystosowania i całkowitej samotności bohatera w otaczającym go świecie.

W tym kierunku interpretuje również postać Wojciech Siemion który gra rolę tytułową. Jest to niewątpliwie aktorski majstersztyk. Siemion odsłania całą bogatą skalę swoich możliwości ekspresyjnych. Potrafi być zmęczonym, zrezygnowanym, sympatycznym staruszkiem. A zaraz potem agresywnym maniakiem, lubieżnie rozsmakowanym w swej lalkowej kolekcji. Wreszcie wytrawnym graczem z pieniackim uporem broniącym własnej skóry. Aby za chwile, znowu stać się bezradnym, skrzywdzonym człowiekiem budzącym litość i współczucie. We wszystkich tych wcieleniach Siemion bywa zadziwiająco naturalny, sugestywny i ciągle niejednoznaczny. Znakomicie gospodaruje gestem, głosem, intonacją, jest bezbłędnie precyzyjny w swych raptownych metamorfozach, pauzach, przyczajeniach, w nagłych, bezpośrednich zwrotach i dialogach z grupą sądowych manekinów. Mam tylko jedno szczegółowe zastrzeżenie - końcowa reakcja Siemiona (zdejmowanie spodni) wydaje mi się już niepotrzebnym i niedowcipnym kiksem. Tę pretensję oczywiście adresuję przede wszystkim do reżysera. Jest to jednak w sumie szczegół. Sądzę bowiem, że wrocławska premiera "Śmiesznego Staruszka" ukazała trudny i swoisty teatr Różewicza w sposób celny, a przy tym bardzo scenicznie atrakcyjny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji