Artykuły

Dwugłos o "Ślubach panieńskich"

"Śluby panieńskie" w reż. Marcina Sławińskiego w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Piszą Katarzyna Rakowska i Leszek Karczewski w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Podchody matrymonialne

Teatr Powszechny rozpoczął sezon premierą " Ślubów panieńskich " Aleksandra Fredry. Klasyczną komedię o podchodach dwóch kawalerów do dwóch panien obejrzało dwoje recenzentów " Gazety ": panna i kawaler

Wcale się ślubom panieństwa nie dziwię. Po co kobiecie mężczyzna, który zaczyna się nią interesować z podrażnionej ambicji, usłyszawszy wpierw stanowcze ..nie. Na dodatek mazgajowaty i pozbawiony silnej woli jak Albin lub wymykający się przez okno na nocne hulanki Gustaw?

Dziś kobiety doskonale obywają się bez mężczyzn, a (o najlepszy dowód, że choć od czasu, kiedy Aniela i Klara po raz pierwszy powiedziały: "Przyrzekam na kobiety stałość niewzruszoną / Nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną", minęły 172 lata, ("Śluby panieńskie" miały premierę na deskach teatru lwowskiego w 1833 r.), to komedię Fredry można zinterpretować w nowoczesnym tonie.

Popularność dramatu wyczerpała natomiast klasyczną formę inscenizacji. Dlatego Marcin Sławiński przesunął czas akcji o sto lat - do międzywojnia. Tym samym pozostawił na spektaklu warstwę patyny, uwalniając go od ogranej rekwizytorni szlacheckiej. Nie przewidział chyba jednak, że poprzez ten zabieg tytułowe śluby panieńskie niepotrzebnie nabiorą charakteru deklaracji sufrażystek.

Akcesoria z lat 20. stały się źródłem dodatkowego pozatekstowego komizmu: Albin (Artur Zawadzki) plącze się w kabel od telefonu, którego prototyp konstruuje, a z nastawianego przez Gustawa (Paweł Audykowski) gramofonu niespodziewanie rozlega się wyśpiewywane głosem Jana Kiepury "Brunetki, blondynki, ja wszystkie was dziewczynki...". Ta ostatnia scena śmieszy, tym bardziej że łagodną Anielę gra blondynka (Karolina Łukaszewicz), wojowniczą Klarę - brunetka (Magda Zając).

Zabawnych pomysłów reżyserskich, które nie mają źródła w tekście Fredry, jest sporo. Opalająca się Aniela (w e/asach ..polskiego Moliera" byłoby to nie do pomyślenia!) trzyma w ręku pisemko o feministycznym tytule "Kobieta Współczesna", a Radost (Mirosław Henke), "pieszcząc", czyli strofując Gustawa, głaszcze białego pudla (wyraźnie wystraszonego liczną publiką). Świetnym rozwiązaniem okazały się slajdy wyświetlane na opuszczonej kurtynie w chwilach zmiany dekoracji. W ten oryginalny sposób reżyser i scenograf (brawa dla Krzysztofa Kelma) przygotowują widzów na zmianę miejsca akcji.

Pośród podobnych chwytów najbardziej stracił jednak sam tekst. Aktorzy potykali się w rytmie, tak że wypowiadane przez nich kwestie stawały się niekiedy niezrozumiałe; nie potrafili też oddać komizmu wykreowanych przez Fredrę postaci. Albin był za mało sentymentalny. Klara sztuczna. Oglądając spektakl w Powszechnym nikt nie uwierzy, że "Śluby panieńskie" to perełka klasycznej komedii. Katarzyna Rakowska

***

Kawalerskie żale

Dlaczego reżyser nie zaufał Fredrze? Przecież zmiany scen wymagają jedynie zmian aktorów, nie mebli.

Spektakl startuje świetnie: dba o to Janusz Kubicki. To, jak aktor włada frazą, jak pilnuje rytmu dialogu - to klasa mistrzowska. Szkoda, że Aleksander Fredro przewidział dla służącego Jana ledwie parę scen. I że nie przykazał, by Kubicki poprowadził dla reszty obsady warsztaty. W tych "Ślubach" mowa wiązana nie krępuje zwłaszcza panów, przekonanych, że akcent i pauza mogą wypaść w wierszu gdziekolwiek.

Scenograf Krzysztof Kelm też uważa, że na scenie może znaleźć się wszystko. Byleby było dostatecznie urocze. Nawet jeśli przeszkadza aktorom. Magda Zając chce z Klary uczynić ideolożkę sufrażystek, które poprzysięgły mężczyznom nienawiść. Ale zamiast sukni-worka i niby od niechcenia przewiązanych pereł włożono na nią malinową kie-cuchnę idiotki. Na Pawle Audykowskim wisi dwurzędowa marynara, którą aktor dodatkowo zapomina zapiąć na wewnętrzny guzik. Więc w miejsce światowego Gustawa-podrywacza mamy słodkiego stracha na wróble. Stopy Barbary Szcześniak obuto w śliczne zielone pantofle na niebotycznej platformie. Może grać panią Dobrójską do woli. I tak trzymamy kciuki tylko za to, żeby się nie wywróciła.

Na pastelowej scenie jest i motocykl (żeby zajechał), i pianino (żeby zagrało), i telefon (żeby zadzwonił). I patefon, byśmy posłuchali starych słodkich pieśni miłosnych, zagłuszających Artura Zawadzkiego (Albin). Kurtyna spada raz po raz, by technicy mogli poprzestawiać wszystkie te ładne sprzęty. A my podziwiamy wyświetlane na kurtynie fotografie starych dworków, raz nawet jakiegoś jeziorka...

Dlaczego reżyser Marcin Sławiński nie zaufał Fredrze? Czy potrzebne są podmianki przytulnych foteli na urzekające ławeczki, ślicznych leżaczków na plecionki z ratanu? Czekają miłosne podchody Gucia, czekają widzowie...

Ale na co ja się żalę... Prawo do skarg ma biały pudełek. Sztywny z przerażenia piesek, który w pewnym momencie zostaje przeciągnięty na skos przez scenę. Za swoją paradę na premierze zebrał owację. Za to żadnemu z aktorów nie przerwano brawami. Chyba nie o to chodziło.

A parę kwestii pada naprawdę celnie. Za sprawą Audykowskiego, który znudzonym głosem cedzi pseudo-pochwałę wiejskiego życia. Albo Karoliny Łukaszewicz, gdy jej Aniela w scenie pisania listu - do samej siebie - przywołuje do porządku owładniętego żądzą Gucia. Ale to za mało, by przekonać do "Ślubów". I nie piszę tego jako kawaler. Leszek Karczewski

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji