Żebyśmy wiedzieli wszystko...
"Nie mam recepty na uzdrowienie polskiego teatru. Stworzenie rozsądnej sytuacji teatralnej jest obecnie niemal niemożliwe. Raz - że my, pracownicy teatru, zapomnieliśmy, czym teatr powinien być. A po drugie - o sensownym, rozsądnym teatrze zapomniała publiczność. Jak z tych dwóch nieistnień stworzyć jedno istnienie?" - zapytywał Kazimierz Dejmek na spotkaniu z dziennikarzami z okazji objęcia dyrekcji Teatru Polskiego w Warszawie.
I na to pytanie teatr dotąd nie znalazł odpowiedzi. Na "rozsądny teatr", który potrafiłby z odpowiedniej perspektywy spojrzeć na moralne i społeczne dylematy obecnego czasu, ukazać ważkość dokonujących się przemian - ciągle czekamy bezskutecznie. Zamiast tego spotykamy się często z tendencją dość irytującą: z przesadnie podkreślaną gorliwością, że teatr chce tym przemianom dotrzymać kroku. Znajduje to wyraz w natrętnej aktualizacji wszystkiego, co niektóre teatry biorą na warsztat. Przykładów tego typu można przytoczyć wiele, wystarczy przypomnieć bydgoski "Bal manekinów" czy szczeciński "Ostatni kongres wybielaczy" według Brechta. Z tych samych względów zawiodła mnie po raz drugi oglądana tym razem w "Ateneum", sztuka Żurka "Po Hamlecie". Bardzo słaba, powierzchowna to sztuczka, tanio aluzyjna, toteż nawet reżyseria Janusza Warmińskiego i gra Kamasa, Borowskiego czy Wołłejki nie były w stanie zatrzeć wrażenia naskórkowego, uproszczonego obrazu rzeczywistości, jaki proponuje Żurek. Nie taki teatr polityczny jest nam dziś potrzebny, a już szczególnie mamy dość owej taniej akustyczności.
Przyznaję, że z pewną rezerwą wybrałam się na głośne przedstawienie "Relacji" w Teatrze Małym i tu spotkało mnie miłe rozczarowanie. Zofia Kucówna przygotowała ten spektakl na podstawie trzech wywiadów-reportaży Hanny Krall, znanej dziennikarki, autorki "Zdążyć przed Panem Bogiem".
Trzy wywiady - trzy życiorysy. Ukazane w bardzo znamiennych, przełomowych dla naszej narodowej biografii latach. Bohater pierwszego, Leon Goździk (Jan Machalica) - to robotnik warszawskiej FSO, sekretarz tamtejszej organizacji partyjnej w pamiętnym 1956 roku - i ówczesny przywódca ruchu robotniczego tego zakładu. Prostolinijny, odważny, mądry i gorzki. W owych latach pełen gorącej wiary w słuszność sprawy, za mało jednak doświadczony - a więc zwyciężony, odsunięty. Nie, właściwie na skutek szykan sam się odciął, odsunął, odszedł. Z Hanną Krall (Zofia Kucówna) rozmawia już jako zwykły, indywidualny rybak na Wybrzeżu. Szary człowiek, którego przeszłość została zapomniana, przepadła pamięć o walce, jaką toczył. Goździk nie ma nic przeciwko owemu zapomnieniu, w którym się pogrążył, z ubocza patrzy na dalszy ciąg wydarzeń. W jego przekonaniu jego pokoleniu nie udała się walka, teraz pałeczkę powinni przejąć młodsi. Ten człowiek wbrew pozorom nie jest jednak przegrany. Zachował swą wewnętrzną prawość, siłę przekonań, choć tamten czas pozostawił w nim niezatarty osad goryczy, co emanuje z postaci stworzonej przez Machalicę.
Druga relacja, jakże krańcowo odmienna, ukazuje rok 1976. Jej bohaterem jest I sekretarz wojewódzkiej organizacji partyjnej, osaczony przez wypadki, których nie rozumie i wobec których nie umie się znaleźć. Reportaż nosi tytuł "Widok z okna na pierwszym piętrze", bo z tej perspektywy ogląda sekretarz przejawy słusznego robotniczego gniewu, który budzi w nim tylko paniczny strach. Ten przedstawiciel autokratycznej władzy, oderwany od mas, przywykły słuchać rozkazów z góry i niezdolny do żadnego samodzielnego kroku - nie budzi współczucia, lecz politowanie. Zawiedziony i opuszczony przez swych prominentów - do końca nie umie spojrzeć prawdzie w oczy. Gustaw Kron pokazuje go na moment przed paniczną rejteradą, ale na mównicy, na której kartkuje jakieś stronice, jakby wertował ustępy referatu, szukając, oparcia w zwartych tam komunałach. I to jest najlepszy komentarz do beznadziejnego zafałszowania tej postaci, która "gdy wieje wiatr historii" nie widzi innego wyjścia, niż salwowanie się ucieczką.
Z kolei trzecia relacja, o największym ciężarze gatunkowym - to zwierzania Anny Walentynowicz, długoletniej pracownicy gdańskiej stoczni. - "Ludzie może nie są źli - mówi Anna i dodaje: - trzeba, żebyśmy wiedzieli od początku wszystko, to może zrozumiemy co się stało". Jej trudne życie znaczone zarówno karierą przodownicy pracy jak i zwolnieniem z pracy - to obraz budzenia się społecznej świadomości, narastania konfliktu między władzą a ludźmi pracy. Przejmujące jest uparte dążenie Anny do przeciwstawienia się wypaczeniom systemu poprzez gorliwą chęć przywrócenia autentycznych więzi międzyludzkich w zakładzie pracy. To niewinne dążenie, tak bezwzględnie tępione przez strażników starego porządku, doprowadza do wkroczenia Anny na drogę działań, które w Gdańsku w 1980 roku zrodziły Sierpień. Prosta, niewykształcona robotnica staje się symbolem sierpniowych przemian.
Autentyzm tej postaci - potrafi Zofia Kucówna odpowiednio wydobyć. Jej relacja wzrusza, chwyta za serce. Prostotę, naturalność Anny oddaje ona poprzez bardzo oszczędny ton relacji, która kryje w sobie jednak głębokie akcenty dramatyczne.
W ogóle uderza świeżość tego spektaklu, jego surowy, reporterski ton. W parze z tym idzie wytrawne, "niezauważalne" aktorstwo i scenografia prosta do maksimum (dwa krzesła, mównica, buty rybackie). Żadne ozdobniki plastyczne czy muzyczne nie są bowiem potrzebne, gdy chodzi o oddanie zwykłej prawdy ludzkich losów. Kucówna wybrała losy ludzi uwikłanych w najnowszą historię i zestawiła je w sposób, który wiele mówi, niesie bowiem prawdę, że człowiek jest w stanie kształtować swój czas, należy tylko znaleźć drogę do ludzi, którzy czują i myślą tak samo.
Nie trzeba dodawać, że właśnie taki teatr polityczny, wyzbyty sztucznego patosu, przemawiający zwykłym głosem - jest nam dziś bardzo potrzebny. "Relacje", które przedstawia Kucówna, nie stanowią dziś rewelacji, obecnie można bowiem mówić o wielu drażliwych sprawach - ale urzekają prawdziwością tonu. A tego ciągle za mało.