Artykuły

Słowacki jako bełkotliwy ekscentryk

Widowiskiem "Stronami deszcze, stronami pogoda..." Adam Hanuszkie­wicz wyraźnie daje nam do zrozumie­nia, że jako enfant terrible polskiego te­atru nadal czuje się swojsko. W przeci­wieństwie do pogubionych widzów.

Tak nierównego widowiska Warsza­wa nie miała od dawna. Próba pożenie­nia rozważań Juliusza Słowackiego o bezmyślnym okrucieństwie wszelkich wojen ze ściszoną, kameralną poezją Jarosława Iwaszkiewicza nie powiodła się. Twórcom: reżyserowi, kompozyto­rowi, Andrzejowi Żylisowi i młodym wykonawcom ujawniła bezlitośnie, że znacznie bliższy jest im język poezji współczesnej niż romantycznej.

W wykonaniu artystów Teatru Nowe­go - i gości (odtwórczyń ról Rozy, Lilli i Gwinony z Teatru Miejskiego w Gdyni, gdzie Hanuszkiewicz zrealizował niedaw­no rockową wersję "Lilli Wenedy") - Słowacki jawi się jako niezrozumiały, wręcz bełkotliwy ekscentryk. Oto ubrana niby dziecko-kwiat Celina Muza (Roza Weneda) w ekspresyjnym protest-songu wieszczy krew, rzeź, trupy, robaki, mózgi gotujące się w czaszkach itp. Język wieszczbiarki (by nie rzec: poety) nie jest tu bynajmniej "giętki", więc dość trudno wyłowić uchem "o czym myśli głowa".

Tam, gdzie tworzywem są teksty śpiewane (opera, operetka) dla wygody widzów drukuje się streszczenia librett. W programie do ostatniego dzieła Ha­nuszkiewicza nie ma nawet ról przy na­zwiskach wykonawców. Niech tam.

Blond dziewczę w białej szacie i krzy­żem na szyi - Brygida Turowska (Lilla Weneda), przybywa do celi ojca Gwalberta. W tej roli rubaszny Piotr Gąsowski, w kusym kubraczku, krawacie i nonszalancko wciśniętym meloniku. Jego sługa, Ślaz - Sławomir Pacek - jest ubrany jak człowiek z feudalnych nizin: bufiasta turecka koszula, portki i kamizelka z koziej skóry. Nosi za swo­im panem brykiet sprasowanej słomy (ani chybi trafił na pole koszone kom­bajnem). Świątobliwy mąż woli jednak przysiadać wprost na słudze. To i nie dziwota, że Ślaz odeń uciekł...

Ocena obecnej kondycji twórczej Hanuszkiewicza na podstawie kilku wyrwanych z kontekstu fragmentów "Lilli Wenedy", (której premiera w Tea­trze Nowym zapowiadana jest na listo­pad) może się komuś wydać przed­wczesna. Reżyser zdecydował się jed­nak na ich taką, a nie inną, publiczną prezentację. Pomysł zda się tym bar­dziej samobójczy, że w wydanej nie tak dawno książce "Psy, hondy i drabina" Hanuszkiewicz przyznaje, iż przystępu­jąc do pracy nad sztuką nigdy nie ma zarysowanej koncepcji przedstawienia i nie wie, w jakim kierunku interpreta­cyjnym pójdą jego próby.

Wolałbym, żeby szły raczej w kierun­ku drugiej części "śpiewów teatralnych" - tej poświęconej Iwaszkiewiczowi i je­go ciepłej liryce, pochylonej z troską nad jednostkowym losem ludzkim. Mu­zyka i głosy aktorów brzmiały tu harmo­nijnie, czysto, zrozumiale. Kultura wy­konawcza artystów Teatru Nowego i po­wściągliwość inscenizacyjna reżysera - wszak ograniczenie czyni mistrza - da­ły efekt zasługujący na najwyższe uzna­nie. Brawo panie: Śleszyńska, Jungowska, Cwenówna. Brawo panowie: Gąsowski, Rozmus, Pacek, Tondera. Brawo Iwaszkiewicz. Brawo Żylis!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji