Artykuły

Grzeczny chłopak

- W Warszawie zacząłem wszystko od początku. Przyszły role w filmach, serialach, machina ruszyła - mówi aktor MIKOŁAJ ROZNERSKI.

Jest uznanym aktorem teatralnym, z ciekawymi rolami na scenie Teatru im. Osterwy w Lublinie, laureatem prestiżowej Nagrody im. Andrzeja Nardellego za rolę Piotra w "Widnokręgu", ale największą popularność przyniosły mu role serialowe: Marcina w "M jak miłość" i Oliviera w "Na Wspólnej", które tworzy brawurowo. Z powodzeniem gra w filmach kinowych, ostatnio w "Supermarkecie", "Chce się żyć" i w nowym polskim filmie "Endo" o środowisku motocyklistów. Przygotowuje się do dwóch dużych projektów fabularnych.

- Zdecydowanie za długo musiał pan czekać, by go zauważono, chociaż należy do najbardziej obiecujących młodych aktorów.

- Mimo to spełniam się w tym, co robię, próbuję różnych dróg tego zawodu. Zaczynałem od teatru, w którym nauczyłem się aktorstwa, bo w szkole teatralnej - tylko warsztatu. Przez blisko sześć lat pozostawałem na etacie w Teatrze im. Osterwy w Lublinie i był to okres bardzo dla mnie ważny. Gdy moja sytuacja osobista zmieniła się, zmuszony byłem zmienić miasto i teatr, co pociągnęło za sobą kolejne zmiany. W Warszawie obok wielu teatrów jest rynek filmowy i telewizyjny, a ja spaceruję sobie po nich. A co do określenia "obiecujący", to nie wiem, kiedy się zapowiem, ponieważ może będzie to trwało całe życie. W tym gronie nie pozostaję osamotniony.

- Nie odpowiedział mi pan na pytanie, dlaczego to trwa tak długo?

- Pracując dużo w Lublinie, nie przyjeżdżałem do Warszawy, głównie poświęciłem się teatrowi, co zablokowało mnie w innych działaniach aktorskich. Byłem bardzo zapatrzony w tamten teatr, czułem, że się rozwijam. Po studiach co prawda przyjechałem do Warszawy, ale byłem tam przez kilkanaście miesięcy bezrobotny, spałem na materacu u kolegi i chodził po mnie kot.

- To wtedy pan pracował jako kelner i statysta?

- Tak. Przyjechałem do Warszawy z jedną walizką i musiałem się tutaj utrzymać. Życie w Warszawie jest bardzo drogie. Rozdawałem ulotki pod Rotundą...

- Na szczęście sytuacja zawodowa się odwróciła i gra pan bardzo dużo.

- Nie zachłysnąłem się tym, bo wiem, że to się może skończyć. Mam dystans do tego, co się wokół dzieje.

- Nie wygląda pan na chłopca z małej wsi, któremu ojciec zapisał ojcowiznę.

- Urodziłem się w Rolantowicach, 25 km od Wrocławia, w kierunku Kudowy-Zdroju, Czech i Austrii, 365 km od Warszawy. Mam dwóch braci

i siostrę, ale ojciec zwykle zapisuje ojcowiznę najstarszemu z rodzeństwa. Byłem zafascynowany wsią. Podglądałem ojca, jak prowadził duże gospodarstwo, był z wykształcenia mistrzem ogrodnikiem, hodował bydło.

- Wybrał pan jednak studia aktorskie. Ojciec musiał być zaskoczony...

- Ojciec odszedł od gospodarstwa, przesądziły o tym zbyt wysokie wymagania unijne. Założył firmę i czeka na nas. Ziemi nie sprzedał. Nadal mieszka w starym poniemieckim domu z 1885 roku, do którego jestem przywiązany. Chciałbym tam kiedyś wrócić, zwłaszcza że ziemia jest przyszłością.

- Wróćmy do aktorstwa. Co dała panu Nagroda im. Andrzeja Nardellego za debiut w teatrze dramatycznym?

- Wydawało mi się, że do Lublina nikt z Warszawy nie przyjeżdża i nie ogląda spektakli, a jednak przyjechali, nawet nie wiedziałem kiedy. Usłyszałem o sobie kilka dobrych zdań. Wzruszyłem się. Były kwiaty, podziękowania różnych sekcji Związku Artystów Scen Polskich. Przemiłe. Ale nie dostałem żadnej propozycji, nie było dla mnie wolnego etatu w warszawskich teatrach.

- W "Widnokręgu" Wiesława Myśliwskiego gra pan Piotra. Jaka to postać?

- Myślę, że Piotr był alter ego Myśliwskiego, autora powieści i sztuki. To ogromny wrażliwiec, który idzie wzdłuż własnego widnokręgu. Myśliwski pokazał wrażliwość powojennych lat, że na zgliszczach wojennych i wchodzącym komunizmie było dużo barw, których człowiek się chwytał. Wrażliwość, prawdziwość, i lekki komizm sprawiają, że ta powieść jest świetna. Bardzo kochałem postać Piotra.

- Co dał panu czas spędzony w Lublinie?

- Zagrałem tam sporo różnych ról. Z ważniejszych dla mnie - tytułowego Raskolnikowa. Myślałem, że nie dam rady, czułem, że może to być dla mnie za trudne i że jeszcze na taką rolę za wcześnie. Odbiór był podzielony, pisano o mnie, że świetny i że nie jestem świetny. Najważniejsze, żeby nie było obojętnie. Zagrałem Roniego w "Legolandzie", Jaśka w "Weselu". W "Balladynie" grałem Kirkora, który był najbardziej znienawidzoną przeze mnie rolą. Za dużo razy to zagrałem, 150 spektakli, rozumie to pan? Nauczyłem się aktorstwa, teatru, który był prowadzony tak jak w latach 80. i 90., bo w Lublinie czas jakby się zatrzymał. Poznałem fantastycznych ludzi, mam tu wielu przyjaciół. Nabrałem trochę dystansu do siebie i jako aktora. Obniżyło się moje ciśnienie na bycie popularnym aktorem.

- A jednak zdecydował się pan rzucić lubelski teatr i przejść do Warszawy?

- W Warszawie urodziło się moje dziecko i nie chciałem spędzać życia w nieustannej podróży. W Warszawie zacząłem wszystko od początku. Przyszły role w filmach, serialach, machina ruszyła.

- Nie gra pan jednak tutaj w teatrze.

- Odchodząc z Lublina, bardzo chciałem odpocząć od teatru. Czułem, że muszę stamtąd uciekać, bo albo zostanę tam całe życie i będę nieszczęśliwy, a jak ucieknę - może się coś zmienić. W Warszawie przez pierwsze osiem miesięcy nie poszedłem do żadnego teatru, żeby złożyć papiery. Potem miałem zastępstwa w Teatrze Dramatycznym, zagrałem w Teatrze na Woli, otrzymałem propozycje od Romualda Szejda w Teatrze Scena Prezentacje. W Teatrze Polskim gram w sztuce "Chopin musi umrzeć11. Zrozumiałem, że muszę mieć kontakt ze sceną, bo przestanę się rozwijać.

- Teraz zgodziłby się pan na etat w jednym z lepszych stołecznych teatrów?

- Zgodziłbym się,

- Czy role w serialach "M jak miłość" i "Na Wspólnej" dają panu satysfakcję aktorską?

- Dają, mimo że nie są główne, bo nie wyłączają z innej pracy i nie szufladkują. Wiem, że ze względu na moje warunki zewnętrzne jeszcze długo będę grał chłopczyków. Marcin Chodakowski z "M jak miłość" to lekkoduch, kombinator, o dużym sercu i sporej wrażliwości. Ma charakter i złożoną osobowość, nie mogę się nudzić na planie. W nowym jesiennym sezonie mój wątek zostanie rozbudowany. Student prawa Olivier w "Na Wspólnej" to cwaniak, niezbyt sympatyczny typ.

- O pana pracy w filmie fabularnym na razie jest cicho...

- Po filmie "Supermarket1' gram u Maćka Pieprzycy w "Chce się żyć" brata głównego bohatera. Marynarz wypływa na morze, uciekając od odpowiedzialności, ma chorego brata, kocha go, ale nie może zostać przy nim... Dramat psychologiczno-społeczny. Wzruszająca przygoda. W wysokobudżetowym angielsko-

-rosyjskim filmie "Nuriejew" zagrałem tancerza, ale film nie został dokończony. Miał powstać film o Adamie Mickiewiczu, w którym miałem grać młodego Adama, ale film padł. Teraz już wiem, że dopóki nie stanę na planie i nie zacznę mówić pierwszej kwestii, to nie mówię o nim. Obecnie kręcę film "Endo" o środowisku motocyklistów.

- Dlaczego film "Supermarket" tak szybko zszedł z ekranów?

- Film miał słabą dystrybucję i nie miał promocji. Teraz ukaże się na DVD. Zagrałem Himka, zamkniętego w sobie muzyka, który nie dostał się na studia muzyczne i zatrudnił się w supermarkecie jako cięć. Od tej pory życie Himka zmienia się całkowicie.

- Gra pan na jakimś instrumencie?

- Gram na skrzypcach, ukończyłem szkołę muzyczną I stopnia.

- Zdawał pan do trzech szkół teatralnych i za pierwszym podejściem nie został przyjęty do żadnej. Jak pan to przeżył?

- Miałem 18 lat, gdy wyszedłem z egzaminów wstępnych. Natychmiast zapomniałem, że do nich zdawałem, zresztą się nie przygotowałem. Byłem świadomy, że nie przejdę pierwszego etapu. Za rok zostałem przyjęty. Wybrałem PWST we Wrocławiu, bo miałem tu przyjaciół i chciałem zostać w tym mieście.

- Jak wspomina pan pracę w teatrze offowym?

- Było to tuż przed studiami, uczyłem się w Studiu Animatorów Kultury i Sztuki we Wrocławiu i tam poznałem Sebastiana Majewskiego, z którym założyliśmy Scenę Witkacego. Ta praca rozwijała moją wyobraźnię aktorską. Teatr robiliśmy nocami, czasami dla dwóch widzów. Graliśmy w kamienicach, w hotelach, w opuszczonych fabrykach. Mogłem tam robić wszystko. Zrealizowaliśmy około piętnastu spektakli.

- Był to pana pierwszy kontakt ze sceną?

- Tak. Występując przed publicznością, czułem radość życia na scenie.

- Dlaczego nie dokończyliście sztuki "Medea na Manhattanie", nad którą pracowaliście rok?

- Zabrakło finansów i miejsca. Poza tym sztuka była zbyt drastyczna. Było to całkowicie niekomercyjne przedsięwzięcie.

- Chciał pan zostać chirurgiem plastycznym?

- Takie było moje szczenięce myślenie. Dosyć długo nie wiedziałem, co chciałbym robić w życiu.

- Czy także dlatego zdecydował się pan zrobić kurs spawania stali nierdzewnych?

- W trakcie studiów pracowałem w spawalni. Postanowiłem zrobić

kurs, bo pomyślałem, że może się kiedyś przydać.

- Podobno ma pan dokonania w zakresie renowacji starych mebli?

- Mam już zrobiony kredens, sześć skrzyń i dwie beczki.

- Skąd wzięło się to zainteresowanie?

- Bardzo lubię dłubać, zrobić coś własnoręcznie. Daje mi to trochę spokoju wewnętrznego.

- A sport, bez którego nie wyobraża pan sobie życia?

- Nieprawdą jest, jak podano w internecie, że uprawiam biegi przełajowe. Dużo biegam po lesie, podciągam się na drzewach, robię pompki, jeżdżę na rowerze, także po Warszawie, częściej niż samochodem.

- Słyszałem, że namiętnie gra pan w piłkę...

- Zawsze chciałem grać w piłkę, niestety, moje umiejętności są słabe, ale od dwóch lat TVN zaprasza mnie do meczu na rzecz swojej fundacji. Gram w piłkę, trenuję i robię coś jeszcze dla innych. To mnie satysfakcjonuje.

- A koszykówka? Ma pan wprost idealny wzrost - 190 cm.

- To nie jest mój sport.

- Mówi się, że jest pan jednym z najatrakcyjniejszych ciach wśród polskich aktorów. To dla pana komplement?

- Ale jestem biszkoptem czy sernikiem? Miłe to, ale bez przesady.

- A kiedy jest pan porównywany do Ryana Goslinga i Ashtona Kutchera?

- Schlebia mi takie porównanie, bo Gosling i Kutcherto nie tylko bardzo przystojni faceci, ale bardzo zdolni aktorzy.

- A gdy czyta pan o sobie "przystojny i nieokrzesany"?

- To się uśmiecham pod nosem, bo ja grzeczny chłopak jestem.

- Prasa plotkarska niewiele o panu pisze...

- Nie chodzę na imprezy modowe i te wszystkie inne, bo nie znam się na tym i wolę wieczorami pograć w piłkę z dziennikarzami albo sobie pożyć.

- Zawsze trzyma się pan swoich zasad?

- Tak, co do tego jestem bardzo konsekwentny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji