Artykuły

Każdy Polak to pokrzywdzony geniusz

Z Janem Englertem, aktorem, dyrektorem artystycznym Teatru Narodowego w Warszawie o futbolu i nie tylko rozmawia Michał Kołodziejczyk

Michał Kołodziejczyk - Mówi się, że futbol to opium dla mas, tymczasem wiele osób kultury i sztuki można spotkać na stadionach podczas piłkarskich meczów.

Jan Englert: - Tyle że to ludzie w granicach sześćdziesiątego roku życia. Większość z nas jest z pokolenia, w którym chłopcy nie potrafiący grać w pitkę, nie mieli powodzenia w towarzystwie, a do dziewczyn nawet nie próbowali startować. Dojrzewaliśmy po wojnie; kult 3 sprawności fizycznej byt dość rozpowszechniony i siłą rzeczy futbol stanowił niezbędny element wychowania. Teraz przyjęto się, że sport jest dla mas i w sumie słusznie, bo służy niezupełnie temu, po co powstał. Procentowo niewiele osób regularnie trenuje, a na stadion chadza raczej zestaw bardziej interesujący się boksem i innymi sportami walki, niż grą zespołową.

- No to skoro tych ważnych panów po sześćdziesiątce jest tak dużo, może warto byłoby stworzyć lobby, przeforsować w parlamencie prawa, by stadiony stały się bezpieczne, a rozgrywki ciekawsze?

- Nie trzeba zaczynać od lobby. Marność polskiego sportu, to raczej sprawa czegoś, co jest w powietrzu. We wszystkich dziedzinach życia następuje w Polsce próba szybkiego odradzania wieloletnich strat, niekoniecznie z ustalonym wcześniej sensownym planem działania. To samo dotyczy struktury i organizacji sportu. Główny problem leży jednak w mentalności; pewnie, że byłoby fantastycznie, gdyby każda szkoła miała trawiaste boisko, ale dobrze też byłoby, gdyby chłopcy grali na nim w piłkę, a nie pili piwo, albo palili papierosy i trawkę. W Skandynawii setki dzieciaków ubranych od stóp do głów w sportowe kostiumy biega, gra w tenisa. Tam rozwojem fizycznym dziecka zajmują się od samego początku.

- Co zrobić, żeby i w Polsce tak było?

- Sytuacja nie zmieni się dopóki sport nie będzie dla młodych ludzi szansą na coś więcej niż szybką kasę. Obecnie handluje się nawet dwunastolatkami, którzy po pięciu latach są już emerytami. Takie są wyobrażenia prowincjusza o dobrobycie. Niestety, mato jest wyjątków myślących inaczej. Marnujemy talenty, bo nie stawiamy wysokich celów, nie mamy ambicji. Sport nie jest prawdziwą szansą na zmianę statusu społecznego. Alternatywy są dużo bardziej kuszące.

- Na przykład?

- Handel bananami, łączenie się w grupy przestępcze, terroryzowanie kolegów ze szkoły... Szybka, łatwa kariera. Obecnie handluje się nawet dwunastolatkami,

którzy po pięciu latach są już emerytami, albo marzą o grze w trzeciej lidze Niemiec i zarabianiu w euro.

- Sugeruje pan, że demokracja w Polsce zniszczyła sport?

- U nas nie można mówić o demokracji, tylko o polskim jej pojęciu. Najbardziej spodobało nam się, że większość ma rację. A przecież więcej jest ludzi głupich niż mądrych, więcej niezadowolonych niż zadowolonych, więcej źle zarabia, niż dobrze. W Polsce decyduje jednak bezwzględna większość. Dlaczego? Ponieważ każdy Polak to pokrzywdzony geniusz, żaden o sobie nie myśli w innych kategoriach. Mamy to w genach i we krwi, w związku z tym jesteśmy bardzo specyficznym krajem. Niby komunizm nam się nie podobał, ale podobało się to, że wszyscy są równi. Syndrom ten widać w pitce nożnej: zawodnik sadzany na ławce rezerwowych jest obrażony i uważa się za prześladowanego. Nie przychodzi mu na myśl, że powinien więcej pracować. Niszczy go trener, prezes i koledzy, stwarza teorię spisku dziejowego. To jest nasza cecha narodowa - nam się należy, bo mamy talent i dlatego później nasi gwiazdorzy z drugiej ligi niemieckiej dziwią się, że są rezerwowymi. Bo musi minąć dużo czasu, zanim polskie łby zrozumieją, że jeśli się nie rozwija - to się cofa. Słynne "Polak potrafi", to piękne i prawdziwe powiedzenie. Tyle że Polak głównie potrafi kombinować, a sport jest rzeczą wymierną i tutaj kombinować się nie da.

- Może Polacy powinni zdecydowanie postawić na sporty narodowe: jeździectwo czy strzelectwo, a nie na piłkę nożną?

- Nie ma czegoś takiego, jak sport narodowy. Futbolu wcale nie wymyślili Brazylijczycy, a są najlepsi. Oczywiście, że to my mieliśmy Pana Wołodyjowskiego, ale nie wiem czy naprawdę wynaleźliśmy jakąś dyscyplinę, bo to już wymaga pracy koncepcyjnej, a u nas najlepiej umówić się na podwórku i się łomotać. Dlatego też swego czasu byliśmy potęgą w sportach walki, ale tu także już są lepsi. Nawet lać nam się nie chce... W Polsce leżą wszystkie gry zespołowe! Utalentowani szesnastolatkowie przekonani o swojej fantastyczności nie chcą się już rozwijać; dopiero po wyjeździe w świat uświadamiają sobie, ile jeszcze przed nimi. Niech pan powie komuś w Polsce, żeby pozamiatał albo wyrzucił śmieci. Mato kto się zgodzi, bo to jest deprecjacja. A jak jest w Stanach Zjednoczonych? Tam Polacy pracują, bo tam uchodzi, a u nas wszyscy jesteśmy potencjalnymi królami, albo przynajmniej szlachtą.

- Nie można chyba wszystkiego zrzucać na mentalność. Przecież Czesi to też Słowianie, a futbol i hokej stoi u nich na wysokim poziomie.

- To też nie są wirtuozi; raczej mieszanka słowiańskiej fantazji z niemiecką solidnością. Poza tym Czesi są od nas skromniejsi, bardziej pracowici. Im wypada posiedzieć na ławce, jeśli nie prezentują wysokiej formy. Podobnie jak Polacy odnoszą sukcesy w pitce juniorskiej, ale potem sita pieniądza nie działa na nich w tak wyniszczający sposób, jak na nasze gwiazdeczki. W wieku e szesnastu lat nie odbiegamy mentalnie od reszty świata, aż później nagle zaczynamy drastycznie odstawać. Problem w Polsce to nie brak sal, ale S brak chęci rozwoju. Rodzice za rzadko zachęcają i dzieci do sportu, nauczyciele w szkołach nie poświęcają się za bardzo niskie pieniądze... Jeśli f system edukacji narodowej nie zmieni się, jeśli s ktoś tam nie zrozumie, że rozwój fizyczny jest równie ważny jak umysłowy, nigdy nie osiągniemy sukcesów ani w jednej, ani w drugiej dziedzinie.

- Niby po co intelektualiście sport?

- Wszyscy jesteśmy zwierzętami: słabe w stadzie ginie. Nie można rozwinąć się intelektualnie bez ruchu. Przykładem jest choroba internetowa: siedzenie przed ekranem i zaniedbywanie ciała kończy się uzależnieniem i niedorozwojem. Muszą być zachowane wszelkie proporcje między wysiłkiem umysłowym a fizycznym. Zmuszając się do ruchu także używamy mózgu; musimy go przecież jakoś dokrwić.

- A jak pan dba o rozwój fizyczny?

- Gram w tenisa. Poza tym mam taki zawód, że chcę czy nie, muszę być w formie. Aktorstwo to rzemiosło - można nauczyć się nie męczyć. W Polsce z tysiąca artystów czasem rodzi się jeden rzemieślnik, podczas gdy w normalnym układzie z tysiąca rzemieślników wychodzi jeden artysta. Kiedyś na egzaminie do szkoły teatralnej spotkałem się z przypadkiem człowieka, który nie wymawiał potowy liter, tak paskudną miał wadę. Mówię mu, że raczej się nie nadaje, bo nie można go zrozumieć, bo ma za słabą dykcję. A on na to: - Frajer dykcja, grunt talencik. l tak samo jest z polską piłką nożną. U nas nikomu nie chce się osiągnąć sukcesu poprzez pracę. Grunt talencik. Może z tym Sebastianem Milą będzie inaczej, bo widać, że chłopak ma poukładane w głowie. Ma szansę zostania drugim Pavlem Nedvedem!

- Powinien przejść do zagranicznego klubu?

- Nie ma zawodu, w którym największy talent może się rozwinąć bez mistrza. Ale żeby się więcej nauczyć, trzeba nauczyciela zmieniać. Nie wiem czy jest już czas na transfer Mili, ale wkrótce powinien nastąpić. W Polsce mamy deficyt autorytetów, na których można się wzorować. Trenerzy bronią się, jak mogą przed wyrzuceniem z pracy. Burzą się, kiedy sprowadza się kogoś z zagranicy, tymczasem sami często nie dają rady. Jeśli szkoleniowiec nie jest szanowany przez piłkarzy, nigdy nie zbuduje dobrej drużyny.

- Skoro polscy piłkarze grają tak słabo, a mimo wszystko na stadiony przychodzi sporo kibiców, to może należałoby docenić umiejętności aktorskie futbolistów? Chyba nieźle oszukują?

- Pan żartuje? Przecież to aktorskie dno! Gdybyśmy my grali tak słabo, to do teatru nikt by nie przychodził. Każdy nienaturalny ruch piłkarza jest bardzo czytelny, przejrzysty - wszystkie te afery ze Świtem, Szczakowianką, handlowaniem meczami są tak oczywiste, że od razu widać kto kłamie, a kto mówi prawdę. Takie brudy dzieją się pewnie na całym świecie, ale tylko u nas uczestniczą w nich sportowcy, a to już pogwałcenie idei. Kończy się zabawa, a zaczyna biznes.

- Kiedyś grał pan w piłkę w Polonii Warszawa, ale teraz nie widuje się pana na stadionie.

- Trenowałem na Konwiktorskiej, bo jako najmłodszy w klasie musiałem być w czymś lepszy od swoich kolegów. Jako siedemnastolatek zdałem jednak do szkoły aktorskiej i musiałem skończyć zabawę w piłkę. Stadionu nie odwiedzam, bo wolę oglądać mecze w telewizji, nieprawda, że kibicuję tylko Polonii, bo dobrze życzę także Legii; chciałbym żeby miała w końcu ten nowy stadion, bo to wstyd, że stolica 40-milionowego narodu nie ma takiego obiektu. Ale skoro w 15 lat zbudowano 70 kilometrów autostrad, to znaczy, że u nas wszystko jest możliwe. Chciałbym też, żeby klubowe władze poradziły sobie z wyplenieniem chuliganów ze sportowych obiektów. Na razie, niestety, los klubów zależy od takich ludzi; za granicą jeśli zakaże się wstępu trzem tysiącom bandytów, to bilety z pewnością wykupią inni, a u nas powstałaby luka. Zastanawiam się z jakiego powodu pełne są na przykład holenderskie stadiony? Tam jednak sport ma inną pozycję społeczną. Oglądanie pitki na żywo ma swój prestiż, jest bliżej teatru, kultury. Każde niemieckie miasto ma stadion i salę teatralną. To o czymś świadczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji