Artykuły

Człowiek-wiewiórka, czyli szczepionka na przemoc

"Śmierć Człowieka-Wiewiórki" w Teatrze Jeleniogórskim nie jest usprawiedliwieniem przemocy, ale próbą dowiedzenia, że nie istnieje zło ostateczne. I że nawet najgroźniejsi terroryści bywają zlęknieni.

Sztuka Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk to podana w nowoczesny sposób uni­wersalna historia o ludz­kim strachu i niemocy. Fa­bularna osnowa jest jednak tylko pre­tekstem do rozmyślań na temat miej­sca i potrzeby przemocy w teatrze i życiu.

Młoda reżyserka od pierwszej sceny wprowadza nas w swój meta-teatr, w którym losy bohaterów prze­rywają momenty pracy aktorów i pretensjonalnej reżyserki (w tej ro­li Anna Ludwicka). "Oglądacie Pań­stwo spektakl" - zdaje się co chwilę przypominać Korczakowska.

Najnowsza produkcja Teatru Je­leniogórskiego to opowieść o troj­gu terrorystów ultralewicowej Ro­te Armee Fraktion (RAF). Z relacji świadków znamy ich jako bandę go­towych na wszystko, lewackich ide­owców. Ich działalność to nie lewi­cowe pogadanki, ale też napady na domy towarowe czy podpalanie samochodów. By działać, zostawiają własne dzieci, rzucają uporządkowa­ne życie.

Ulrike Meinhof (Lidia Schneider), Andreas Baader (Piotr Żurawski) i Gu­drun Ensslin (Magdalena Kuźniewska) nie są dla nas bezdusznymi ter­rorystami. To wizjonerzy, pełni współczucia i dobrych chęci wobec tytułowego Człowieka-Wiewiórki, czyli zapracowanego niemieckiego obywate­la, wplątanego w tryby korporacyjnej maszyny i niepamiętającego o II woj­nie światowej. Właśnie tej intelektu­alnej niewoli, manipulacji, którą pań­stwo dekuje pod płaszczykiem względ­nego dobrobytu, sprzeciwili się członkowie RAF. Policjant (Andrzej Kępiński), z którym walczą, jest nie reprezentantem aparatu władzy, ale po pro­stu bezmyślnym człowiekiem "o go­łębim sercu". To inna odmiana Czło­wieka-Wiewiórki.

Wielopłaszczyznowy spektakl ma także swoją odrealnioną stronę. Rzeczywistość miesza się tu z dziwnymi, onirycznymi wizjami, a klimat Niemiec lat 60. ze współczesnością. Sentencje Wittgensteina przeplatają mo­tywy z amerykańskiej kreskówki "So­uth Park", a bohaterowie jawią się ja­ko zwykli ludzie, przybierający ma­ski wielkich bohaterów czy też - jak Meinhof- przemieniający się w anio­łów.

Korczakowska miała odwagę, by konsekwentnie realizować nieco sza­lone, czasem hermetyczne pomysły. Nie moralizuje, unika patosu. Pewnie dlatego zaciekawiony, choć czasem zdezorientowany widz nie może oder­wać oczu od sceny. "Śmierć Człowie­ka-Wiewiórki" nie jest bowiem propo­zycją dla miłośników przejrzystych i prostych historii. Reżyserka prowa­dzi grę z widzem, nie daje jasnych od­powiedzi ani interpretacji. W tym tkwi siła spektaklu. Współczesne kostiumy, muzyka, jaką znamy z dzisiejszych list przebojów, światła jupiterów zmienia­jące scenę w wybieg - to wszystko spra­wia, że historia sprzed prawie 40 lat jest także naszą historią.

Jednak najważniejsza w tym wszystkim jest przemoc. Ona bezu­stannie się przewija: bohaterowie stosują ją wobec siebie albo prowadzą na jej temat rozważania. Niemal każda scena jest opowieścią o tym, na ile przemoc jest nam potrzebna, czy w ogóle ją jeszcze zauważamy i czy sa­mi jesteśmy do niej zdolni.

Doskonała gra aktorska to kolejny - po scenariuszu i oprawie muzycznej - atut "Śmierci Człowieka-Wiewiór­ki". Powściągliwa Lidia Schneider świetnie wcieliła się w rolę Ulriki Mein­hof. Świetnie też poradzili sobie stu­denci wrocławskiej PWST: Robert Ma­nia i grający Szczęśliwego Jarosław Dziedzic.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji