Artykuły

Chleb i sól

TEATR przyjeżdża! Polski teatr przyjeżdża z War­szawy nad Tamizę! Aktorki o świetnych, sławnych nazwiskach i aktorzy nam jeszcze nieznani, ale podobno także doskonali, tak­że gwiazdy na firmamencie pols­kiego teatru. Byłby ciężki wstyd, gdybyśmy nie postarali się o to, by gmach pękał od nadmiaru pu­bliczności, gdyby nie trzęsły się mury od oklasków. Każdy szanu­jący się Polak powinien iść przy­najmniej po dwa razy na każdą z obu sztuk, które przyjadą znad Wisły. Jak żałuję, że nie będę świadkiem premiery! Diabli po­nieśli mnie na Riwierę, zamiast na premierę "Męża i żony" Fred­ry. Zamiast kąpać się w poezji, będę kąpał się w morzu. Ale ja to sobie odbiję z naddatkiem zaraz po powrocie w domowe londyńs­kie pielesze.

WYBÓR sztuk jest trafny. Teatr polski nie przyje­żdża z repertuarem trudnym, wy­magającym pewnego wysiłku umysłowego. Nie jakieś tam "Dzia­dy", nie "Kordian", nie "Wyzwo­lenie". "Mąż i żona" to komedia leciutka jak piórko, dowcipna, tro­chę cyniczna a przy tym pełna polotu, wolna od wszelakich wzniosłości patriotycznych. Po prostu, komedia. Nic więcej! Gdy ją grano stosunkowo niedawno w Polsce, p. Irena Krzywicka (to było przed odwilżą) dopatrzyła się w tej sztuce jakichś społecz­nych akcentów, nawet jakichś re­fleksów krzywdy ludu, którą to krzywdę wyrażać miała pokojów­ka Justysia. Wtedy była moda na taką krytykę. Teraz, Pani Ireno, nie napisałaby Pani podobnego - pardon! - nonsensu, prawda? Komedia, nic więcej tylko ko­media, pachnąca Paryżem. Nie jakiś "słoń a sprawa polska", tyl­ko miłość, tylko zgrany, mistrzo­wski kwartet, który mógłby wyjść spod pióra np. Musseta, wyszedł zaś spod pióra starego a wiecz­nie młodego Fredry. Jak słysza­łem, w inscenizacji przedodwilżowej kochanek miał na sobie mun­dur oficera polskiego z 1830 roku. Nonsens zupełny, taki sam jak z tą subretką Justysią, wyrażają­cą konflikty klasowe. Po odwilży cyniczny kochanek z "Męża i żo­ny" przebrał się w szaty cywilne i dobrze zrobił. Zobaczymy go we fraku "Biedermaier", jak się pa­trzy, że cynik, że człowiek o niez­byt żelaznych zasadach moral­nych, to od razu musi być ofice­rem ? Chwała Bogu, że odwilż do­brała się także do garderoby tea­tralnej! Amant jest amantem, nie ma nic wspólnego z jakimś socre­alizmem. Scena nie jest estradą wiecową.

AKTORZY polscy w Londy­nie cieszą się bardzo na myśl, że ujrzą aktorów polskich z Warszawy, postanowili jednak witać ich indywidualnie, co uwa­żam za bardzo trafną decyzję. Mogą wyłonić się jakieś konflik­ty natury protokolarnej, których należy uniknąć i ze względu na gości i ze względu na gospoda­rzy. Tancerki i tancerzy z "Ma­zowsza" witaliśmy oficjalnie a bardzo serdecznie, jednak to była trochę inna sprawa. Przybyli do "Ogniska Polskiego" na pewno w towarzystwie aniołów-stróżów, lecz machnęliśmy na to ręką. Co te ładne dziewczęta, co te zgrab­ne chłopaki mają wspólnego z po­lityką ? Oni tylko tańczą, a tańczą świetnie.

Jeśli idzie o przyjęcie aktorów, niech będzie huczno od braw, ale może zbyteczna jest oracja powitalna i srebrna taca z chlebem i solą. Prywatnie znajdzie się i chleb i sól i z pewnością pęknie chyba niejedna butelczyna, bo grzechem śmiertelnym było by nie wypić przy takiej okazji.

Wielce delikatna materia. Teatr w Polsce pojałtańskiej stał się narzędziem polityki, instrumentem propagandy, nie mającej nic wspólnego ze sztuką dramatycz­ną. O różnych aktorach i aktorkach różni różnie mówią. Plotki ? Oby tak było, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże. Przed 2 l. w Paryżu przywitałem się serdecznie z jed­nym z aktorów, a potem powie­dziano mi, że jest to jeden z naj­bardziej gorliwych sług reżymu. Zrobiło mi się nieprzyjemnie. W hotelu zdezynfekowałem sobie us­ta i policzki, bo wycałowaliśmy się z dubeltówki, jak bracia po długich latach rozstania.

Powtarzam, że to bardzo deli­katna materia. Ot, przyjeżdża do Paryża aktorka, której świetnie się wiodło w ciągu dwudziestole­cia niepodległości. Główne role, znakomite recenzje, wielka gaża, popularność, hołdy itd. itd. Sława rosła z dnia na dzień, a tymcza­sem ta aktorka, znalazłszy się w Paryżu, powiada, że dopiero pod rządami Bieruta, dopiero w Polsce "ludowej" mogła rozwinąć skrzy­dła do lotu. Teraz oddycha szero­ko, dawniej miała knebel w us­tach. Prawdziwy teatr zawdzię­cza Polska Jałcie.

Czy ona musi, czy na prawdę musi opowiadać takie bzdury, ta­kie kłamstwa? Oczywiście, te po­chwały pod adresem obecnych stosunków w Polsce, to nie zbrod­nia, lecz było by lepiej, gdyby się obeszło bez tak propagandowych chwytów. Myśląc o tej sprawie, powiedziałem sobie, że biję bra­wo aktorce, doskonałej aktorce, że jednak nie mam zamiaru witać jej chlebem i solą.

NIE jest moim zamiarem podstawiać nogę temu teatrowi, który przyjeżdża. Prze­ciwnie, powtarzam: "Byłby ciężki wstyd, gdybyśmy się nie postarali o to, by gmach pękał od nad­miaru publiczności, gdyby nie trzęsły się mury od oklasków". Pragnę wymościć drogę różami, ale jak przy niedawnej stosunko­wo wizycie literatów polskich na­leży zastosować pewną selekcję personalną. P. Marię Dąbrowską powitano prywatnie w Domu Pi­sarza Polskiego, lecz było to po­witanie gremialne, pełne najwyż­szego szacunku a wobec innych gości zachowano się chłodno. Słynny obiad wydany przez nich z funduszów gadzinowych amba­sady reżymowej, nie zgromadził zbyt wielu londyńskich literatów a stał się przedmiotem dosyć przykrej dyskusji.

Jak największa frekwencja w teatrze nie musi iść w parze ze zbrataniem się, z ogólną fraternizacją, z toastem "Kochajmy się!"

NA DYSTANS jesteśmy świadkami wielu procesów rehabilitacyjnych: które odbywają się w Kraju. Przywrócono do czci żołnierzy Armii Podziemnej, przywrócono do czci Narwik i Tobruk, pieśń "Czerwone maki na Monte Cassino" ma teraz debit, ale np. w związku z trzynastą rocznicą bitwy kasyńskiej nie pa­dło ani razu nazwisko generała Andersa, który w dalszym ciągu wraz z kilkudziesięciu wyższymi oficerami jest na indeksie. Uchwa­la sejmu, za którą głosował m.in. Mikołajczyk, pozbawiła ich oby­watelstwa polskiego. Oczywiście to, że propaganda przy święcie rocznicy zapomniała o dowódcy, zwiększa automatycznie popular­ność Andersa w Polsce.

Nie przeprowadzono dotychczas rehabilitacji "Dziennika Polskie­go", czy innych pism, wydawa­nych na uchodztwie, podczas gdy pisma wydawane w Kraju mają - po stokroć słusznie! - pełny debit na emigracji. Jak widzimy "współistnienie" czyli po polsku "koegzystencja" bardzo a bardzo szwankuje.

BYŁBYM szczęśliwy, gdyby niedobra opinia, którą cieszą się pewni aktorzy, stała się przedmiotem jakiegoś procesu re­habilitacyjnego i gdyby okazało się, że skrzywdzono ich na hono­rze. Niemniej muszę stwierdzić, że ujemna opinia trwa w dalszym ciągu, że ją potwierdzają przybysze z Kraju. Nie mając żadnych innych sposobów sformułowania sądu, musimy polegać na głosach z Kraju oraz na tym, co pewni ludzie teatru pisali a raczej wy­pisywali w fachowych pismach te­atralnych. Te socrealistyczne brednie świadczą bardzo przeciwko autorom, którzy zanadto się za­galopowali.

Oczywiście, będąc od tak daw­na na uchodztwie, nie znając sto­sunków z własnego doświadcze­nia, nie możemy ocenić, do jakie­go stopnia umysły tych ludzi były zniewolone a do jakiego stopnia grała nadmierna gorliwość. Ale tym bardziej powinniśmy być ostrożni. Lepiej nie pchać się z chlebem i solą, a ograniczyć się do oklasków.

Raduje nas do głębi każda do­bra książka polska, każdy obraz, każdy koncert, każdy sukces nau­kowy, odniesiony przez Polaków w Kraju i pragnęlibyśmy wszy­scy, by te książki, te obrazy, te koncerty, te sukcesy naukowe znalazły jak najszerszy rozgłos za granicą. Powodzenie zespołu "Ma­zowsza" było naszym powodze­niem, byliśmy dumni ze zwycięst­wa, jakie ten zespół odniósł w Londynie.

To samo dotyczy teatru, który przyjeżdża. Naturalnie, jego suk­ces nie może mieć takiego rezo­nansu, jak balet, który sam się tłumaczy i przemawia bezpośred­ni do widzów obcych, lecz pragnę­libyśmy, by Anglicy rozdziawili gęby, oglądając starego Fredrę, chcielibyśmy czytać jak najlep­sze recenzje w pismach londyń­skich. Przecież to Polski teatr! Przecież jesteśmy Polakami!

Ale co innego artyści, a co in­nego ludzie, których moi londyń­scy koledzy postanowili witać nie oficjalnie, lecz prywatnie, bez tacy z chlebem i solą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji