Artykuły

Na wariackich papierach, ale bez żadnej metody

"Obłąkany, czyli upadek III Rzeszy" w reż. Małgorzaty Siudy w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze. Recenzja Jakuba Łysakowskiego w Gazecie Wyborczej - Zielona Góra.

Z tego spektaklu dowiemy się, że świat zwariował, a wojna to chaos. Zanosiło się na burzę z piorunami, ale tylko lekko pokropiło.

W zielonogórskim teatrze odbyła się światowa prapremiera sztuki "Obłąkany, czyli upadek III Rzeszy". Reżyserowała Małgorzata Siuda, która dała się wcześniej poznać publiczności dobrą "Czaszką z Connemara". Tym razem chwyciła za temat tyleż kontrowersyjny, co śliski.

Autor sztuki, Herbert Berger, rozlicza się w drastyczny sposób z austriacką przeszłością. Rzecz dzieje się w domu dla nerwowo chorych Dunkelstein, gdzieś w Austrii. Jest kwiecień 1945 r. Armia Czerwona jest już 30 km od szpitala. Słychać ostrzał artyleryjski, terkot karabinów maszynowych, w pobliżu wybuchają pociski. Nad gromadką wystraszonych pensjonariuszy zakładu czuwa Gottfried Rasl, były gestapowiec z nerwicą natręctw i manią prześladowczą. Zastępuje zbiegłą dyrektor Hackenbreit. Rosjanie są coraz bliżej...

Trudno dobrze ocenić grę Grzegorza Stosza w roli Rasla. Jego rozkazy brzmią jak pokrzykiwania wiejskiego ekonoma na polu, a nie jak nazistowskiego sługusa. Wygląda to tak, jakby nie miał zbytnio koncepcji na swoją postać. Ani zimny, ani gorący... Aż by się chciało, żeby trzymał za twarz struchlałą widownię. To jednak nie następuje. Rasl jest ofiarą od początku do końca. Pytanie tylko, czy braku własnej wyobraźni, czy błędu reżysera. Nie zmienia się ani na jotę przez całe przedstawienie. Szkoda. A na wiele go przecież stać, co widać chociażby w filmach, w których coraz częściej z powodzeniem występuje. Samo kopanie w klatkę (których na scenie cała masa) nie wystarczy. Może jakiś dodatkowy rekwizyt by się przydał ? A on jak ten naiwny apostoł, cały w bieli, miękki i nijaki.

Właśnie - motywy biblijne są tu widoczne (np. scena stylizowana na Ostatnią Wieczerzę) - choć w konsekwencji giną w natłoku górnolotnych słów, które aktorzy wypowiadają bez przekonania. Można odnieść wrażenie, że zabrakło indywidualnej pracy z każdym z nich. Siuda postawiła chyba na zespół jako całość - i to nie wyszło. W tych aktorach tkwi przecież spory potencjał, co widać w delikatnych niuansach. Wystarczy spojrzeć na konającą z bólu Herminę Tatiany Kołodziejskiej, trzpiotowatą Helgę Marty Artymiak, co z każdym chce się "dmuchać", czy głupkowatego Zugsbratla Jerzego Kaczmarowskiego, który wciąż pyta: "gdzie są baby ?".

Stosz ma natomiast świetny moment, kiedy melduje pani dyrektor, że "wszyscy ześniadali śniadanie, krowy są wykrowione, tylko liście trzeba zliścić grabiami". Chce dobrze wypaść, w końcu meldunki to był Rasla chleb powszedni, tymczasem jąka się i gubi we własnych słowach. Ale to tylko moment. Podobne "momenty" ma Artur Beling jako Pribil, paranoik paradujący po scenie w mundurze esesmana. Przynajmniej potrafił rozbawić publikę.

Spektakl nie ma ani wyrazistego początku, ani jednoznacznej puenty. W sumie pozostawia widza obojętnym. Świat zwariował, ale w tym szaleństwie brak metody.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji