Artykuły

Ostatnie gangstery są nieśmiertelne. Nie tylko w teatrze?

"Frank V" w reż. Rudolpha Strauba w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Pisze Henryka Wach-Malicka w Polsce Dzienniku Zachodnim.

Teza nowej premiery w Teatrze Rozrywki, czytelna jest od pierwszego songu. Jeśli świat opiera się na pieniądzu, a pieniądzem rządzą prywatne banki, to nie ma takiej siły, która powstrzymałaby bankowych krwiopijców przed machlojkami i bezwzględnym traktowaniem klientów. A nawet najbliższych przyjaciół i współpracowników. Tak sądził Friedrich Dürrenmatt ponad pół wieku temu, i trudno nie przyznać racji realizatorom "Franka V", że i dziś owa "komedia bankowo-gangsterka" brzmi jakby aktualnie. Na scenie "ostatnie gangstery", jak o sobie mówią bohaterowie, kradną więc i mordują na potęgę, a uśmierceni, natychmiast zmartwychwstają.

Albo w następnym pokoleniu, albo w nowym wcieleniu - na przykład jako politycy lub celebryci.

Jeśli jednak chorzowskie przedstawienie nie robi (choć mogło) piorunującego wrażenia, to dlatego, że reżyser - Rudolph Straub nie do końca zaufał Dürrenmattowi. Pisarz sportretował postacie tej sztuki i reguły kapitalistycznego zarządzania forsą, w mocno groteskowym ujęciu. Piętrząc makabryczne wydarzenia w karykaturalną piramidę, uzyskał efekt krzywego zwierciadła, potęgując krytykę zjawiska, którego nie mógł znieść i zrozumieć.

Tymczasem spektakl w Teatrze Rozrywki zbyt często skręca w rejony realizmu, co nie tylko mąci konwencję, ale też zwyczajnie nuży. Skoro dwóch facetów omawia notowania giełdowe (czy coś tam) przy stoliku z boku sceny, a na reszcie wielkiej powierzchni nic się nie dzieje, to raczej trudno wciągnąć się w taką narrację Myślę, że kapitalny pomysł inscenizatora, polegający na połączeniu starego (jednak) tekstu z zimnymi obrazami pracy we współczesnej korporacji bankowej, na takim podkreśleniu groteski tylko by zyskał.

Ramę konwencji trzymają, na szczęście aktorzy, tworzący na scenie doprawdy diabelskie panoptikum. Dziwne stwory, opętane żądzą posiadania kasy, swojej i cudzej, przypominają ludzi i kukły "w jednym". Jakby im demon pieniądza krew wyssał (przejmująca scena przekazania książeczki czekowej - nie zdradzam więcej, bo nie chcę psuć efektu zaskoczenia).

Najokrutniejsza z tego towarzystwa - Otylia, żona Franka w interpretacji Elżbiety Okupskiej, wywija w finale niezłą woltę emocjonalną, co naprawdę robi wrażenie. Frank, konsekwentnie grany jest przez Artura Święsa jako człowiek rozdarty między chciwością i jakąś dziecinną potrzebą skupiania na sobie uwagi, co wpycha go w schemat życia, zaprogramowany przez żonę. Dwie odmienne, ostre, ekspresyjne kreacje.

Ale w teatrze także "otoczenie czyni króla", więc oddaję sprawiedliwość zespołowi, który tworząc własne postacie, dopełnia portretu głównych bohaterów. Podobnie, jak scenografia (i super zaprojektowane światła!) Pawła Dobrzyckiego; w zimnych kolorach, przełamanych czerwienią sceny końcowej.

Natomiast muzyki (Paul Burkhard) tu mało i raczej "ku ozdobie".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji