Artykuły

Siedemnasty sezon miłości

Nie przypominam sobie, by sztukę jakiegokolwiek pisarza australijskiego kiedykolwiek w Polsce wystawiano. Jakim zresztą trzeba być magiem wiedzy teatrologicznej, by w ogóle coś wiedzieć o produkcji dramaturgicznej piątego kontynentu! Ray Lawler jest pierwszy. Ray Lawler ma obecnie 37 lat, długo uprawiał zawód aktora, z kilku jego utworów popularność, - i to w wielu krajach - zdobyło "Lato siedemnastej lalki" (The Summer of the Seventeenth Doll), sztuka dwa lata temu napisana. Kilka miesięcy temu, baczny na nowości ,,Dialog" drukował "Siedemnaste lato" w przekładzie Gustawa Gottesmana. Kilka tygodni temu z polską prapremierą sztuki Lawlera wystąpił zespól Scena 58. Przed kilku dniami oglądaliśmy inscenizację tego samego "Siedemnastego lata" w Teatrze Drama-tycznym m. st. Warszawy.

Dublet inscenizacyjny tej samej sztuki w tym samym czasie i mieście jest zjawiskiem niecodziennym. Miłośnikom teatralnej sztuki daje okazję (gdzież taką znajdziecie przy planowym organizowaniu repertuaru!), by wieczór po wieczorze zestawić różne rozwiązania sceniczne tego samego tekstu. Oczywiście pod warunkiem, że piękne przedstawienie Sceny 58, kilka tylko razy prezentowane publiczności, nie zginie pod gruzem organizacyjnych kłopotów. Ale o Scenie 58 za chwilę. Teraz interesuje nas "Lato siedemnastej lalki", sztuka o barmankach i sezonowych robotnikach, australijska ,,egzotyka" z upałem na Sylwestra, obyczajami i językiem made in Melbourne. Jak tłumacz dał sobie radę z tamtejszym slangiem? Gustaw Gottesman, jak sympatykom naszego pisma wiadomo, jest po dziś dzień moim redaktorem naczelnym. Niech to starczy za ocenę jego przekładu jędrnej gwary Lawlera na idiomy krajowe. Natomiast - jak dotąd - dalekie nawet pokrewieństwo służbowe nie łączy mnie z Teatrem Dramatycznym, ze Sceną 58, z panem Rayem Lawlerem. Wobec tych trzech instancji mam prawa wolnego krytyka.

A więc: Lawler i jego sztuka. Jest ona w sumie mniej egzotyczną niż by to wynikało z geograficznej odległości Australii od Polski. Owszem, wspomina się tam o osobliwościach miejscowych. Że w zimie gorąco, że robotnicy sezonowi dzielą rok między pracę na plantacji i pięciomiesięczne wakacje zimowe, że na kwatery zimowe lecą samolotem, bo odległości australijskie liczy się na tysiące kilometrów, itp. Sztuka realistyczna, tedy szczegóły obyczajowe i społeczne są na swoim miejscu. Z tym wszystkim widza naszego uderzy nie tyle odmienność, ile raczej "swojskość" ludzi Lawlera i ich spraw. Czy dlatego, że jakiś zamorski Roo, Barney, Johny Dowd przypomną naszemu widzowi, dajmy na to, PGR-owców z zespołu majątków Szczecinek? Chyba nie dlatego. Wydaje się, że sztuka o sezonowych robotnikach z jakiegoś naszego PGR nie byłaby dla widza warszawskiego czymś mniej osobliwym i egzotycznym od ludzi z plantacji po drugiej stronie równika. Ton swojskości chwytamy tutaj na innej zasadzie: to dobrze u nas obecnie znajomy krąg takiego literackiego przedstawienia życia, które popularnie zwiemy realizmem współczesnej prozy amerykańskiej.

Tak - czytelnik Steinbecka i Caldwella ze zrozumieniem spojrzy na australijskich mężczyzn Lawlera i na ich kobiety. Szorstka ich mowa, proste obyczaje, dużo w nich witalnej energii. Przecież i po tych zuchach życie przespacerowało się niezgorzej, pod ich spaloną słońcem skórą tkwią nie tylko muskuły, ale i wyczerpane nerwy. Nie ma mocnych - mówi nam autor, ale mówi bez drwiny, mówi ze smutkiem i współczuciem. Człowiek w jego oczach jest skazany na zmęczenie, niepokój, tęsknotę; lata całe, przy pomocy różnych chytrych sztuczek może oszukiwać los, ale i tak przyjdzie "siedemnaste lato", przyjdzie świadomość klęski; czas ugniata na papkę zdrowych i chorych, mocnych i słabych. To sztuka o przemijaniu, o tym, jak kończy się miłość, młodość i romantyczny pozór. Ale ukazany w sztuce zmierzch "morowych chłopców" nie znaczy bynajmniej, by Lawler uważał romantykę życia za bzdurę, za mit godny demaskacji i niczego więcej. Skończyła się miłość Olly i Roo, zaczyna się przygoda Bubby i Dowda. Zła miłość pierwszej pary kiedyś była prawdą, autentyczną prawdą - dobra i nagła miłość pary drugiej też po latach będzie fikcją, oszukiwaniem życia... nieubłagany rytm biologiczny rządzi bohaterami Lawlera,

Ale autor uruchomił nie tylko biologiczne uwarunkowania i konieczności. Równie wyraźnie pulsuje w jego sztuce sympatia dla człowieka, aż melodramatycznie objawia się niezgoda na losowe konieczności. W kręgu ostrego, biologicznego realizmu pisarzy amerykańskich tkwi podskórnie problematyka buntu; realizm ten... nie jest beznamiętny i opisowy, jest podminowany marzeniami o pełni człowieczeństwa, w czasach kłamstwa i pogardy wielcy prozaicy zza oceanu zbrojni są w dobry stary rynsztunek sztuki humanistycznej. Lawler nie może się mierzyć ze swymi amerykańskimi mistrzami. To drugi rzut tej świetnej falangi. Ale to zupełnie solidna robota pisarska, jego ludzie mają dotykalny wymiar ciała, ich zwyczajne słowa w dość zwyczajnych w końcu sytuacjach mówione nie są literackim papierem. Ich realistyczna sugestywność jest wcale znaczna, nawet finał sztuki, wyraźnie już melodramatyczny, tez przecież jest dokumentacją wymowną rozmijania się rzeczywistości z ludzkimi aspiracjami, iluzjami.

Oglądaliśmy w krótkich odstępach czasu dwie warszawskie premiery "Lata siedemnastej lalki". Obie w wykonaniu aktorów pierwszej na naszych scenach miary, obie znacznie od siebie różne; znacznie różne, gdy pomyślimy, że rygory realistycznego tekstu dają nie tak znowu wielką swobodę interpretacyjną. Widowisko Sceny 58 było nakierowane ku kameralizmowi, ku zwyczajności ludzkiej. To dało okazję do subtelnego cieniowania psychologicznego, to sztukę w jakiś sposób zbliżyło do teatru Czechowa. Inaczej druga premiera.

Teatr Dramatyczny "podniósł" sztukę Lawlera (nie tylko w scenografii i kostiumie) o kilka stopni w gorę. Widowisko stało się bardziej okrutne, ludzie nabrali cech i bardziej tragicznych, i z lekka groteskowych - smutne i zabawne marionetki, których miejsce akcji raczej jakiś "pałac połamanych lalek" przypomina, mniej dom barmanki z Melbourne, zakochanej barmanki z siedemnastego sezonu miłości. W znanej przed wojną powieści Jerzego Bandrowskiego, tytułowy "pałac połamanych lalek" znaczył szpital nerwowo chorych. Ludzie Lawlera w Dramatycznym pokazani są ostro i bez sentymentów - to już nie psychologiczna refleksja czasów Czechowa, wkraczamy w sferę analiz już po Freudzie i Kretschmerze, w chłodną sferę symbolu i gestu, preparatu psychologicznego. W sumie inscenizacja Teatru Dramatycznego jest "nowocześniejsza", uogólniająca bardziej (i abstrakcyjna), nastawiona na kontrastową grę przeciwstawnych postaw - nie zaś, jak widowisko Sceny 58, na psychologiczną ciągłość, na wyraźną, mimo starcia osób, jednolitość nastroju. Jeżeli pierwszy spektakl ma w sobie nerwowy niepokój muzyki dysonansowej, to drugi kojarzy się z tokiem jakiejś ballady ludowej o złym końcu siedemnastoletniej miłości. Spektakl Sceny 58 wydaje mi się bliższy intencjom autora, bliższy realistycznemu klimatowi sztuki, bliski bardziej sympatycznemu współudziałowi widza.

Oczywiście, trudno tu wyważać na gramy zalety i recenzenckie wątpliwości, nie ma sensu przeprowadzanie dokładnej paraleli między rolami. W reżyserowanym przez Andrzeja Makarewicza "Lecie" na scenie Teatru Dramatycznego grają takie asy aktorstwa polskiego, jak Barbara Ludwiżanka (Olly), Wanda Łuczycka (Pearl), Aleksander Dzwonkowski (Barney), a nie zapominajmy o bardzo ładnie zagranej przez Janinę Traczykowką roli Bubby, czy o bardzo męskim i ładnym (nie tylko jako Johny Dowd) Boguszu Bilewskim. Teatr Dramatyczny ma zasłużoną i dużą markę w polskim życiu teatralnym, należy do tych 3 czy 5 zespołów, które się u nas poważnie liczą, jako coś więcej niż instytucje do produkowania premier. Teatr Dramatyczny ma na swym koncie pół tuzina najmniej realizacji najlepszej w Polsce klasy - więcej, Teatr Dramatyczny wypracował własny styl inscenizacyjny, pewną konsekwentną linię artystyczną, widoczną tak dobrze w scenografii jak reżyserii, jak we wzajemnym funkcjonowaniu światła, muzyki i ruchu na scenie. O tej cennej wspólnocie stylowej nie wahałbym się mówić z okazji inscenizacji tak różnych, jak np. "Dobry człowiek z Seczuanu" i "Pamiętnik Anny Frank". To doskonały teatr, a sztuka Lawlera, nie należąca oczywiście do najbardziej celnych jego osiągnięć podległa (mniejsza o ile świadomie) swoistemu "uzgodnieniu stylowemu" z artystycznym obliczem Teatru Dramatycznego. I tu chyba przyczyna uniezwyklenia, usymbolicznienia, oderwania sztuki Lawlera od obyczajowej kameralności.

Tego wszystkiego nie było w inscenizacji Sceny 58. Wielka szkoda, że tego sympatycznego spektaklu nie widziało więcej publiczności, że po kilku wieczorach cicho i "bezreklamowo" pierwszy w Polsce Lawler wypadł z gry (na jak długo? ufam że nie na zawsze). Przecież Ryszarda Hanin zagrała tam jako Pearl jedną ze swych najlepszych bodaj ról, Joanna Walterówna z miękkim, ciepłym liryzmem pokazała nam, czym jest Olly, Mieczysław Milecki, z duszy i głosu aktor wielkiego repertuaru romantycznego, dowodnie nas przekonał, że rola szorstkiego, skrachowanego robotnika Roo aż kipi hamowanym liryzmem, smutkiem melancholią. Reżyser Jerzy Gruza z dużym taktem pokierował przedstawieniem, w którym z powodzeniem wystąpili poza już wymienionymi: Teofila Koronkiewicz (Emma), Zdzisław Szymański (Barney) Bożena Biernacka (Bubba), Jozef Nalberczak jako Dowd. Rols grana, przez Nalberczaka można i w jej oglądzie zewnętrznym i pod względem koncepcji zestawiać z Dowdem w Teatrze Dramatycznym. Zestawienie na remis. Ale tylko tę rolę można w obu widowiskach zestawiać.

Reszta kompletnie różna w obu inscenizacjach, tak różna, że nie ma podstawy do zestawień szczegółowych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji