Zabrakło ręki twórcy
Na każdą realizację sztuki angielskiego, amerykańskiego lub australijskiego dramaturga szykuję się jak na wielką ucztę. Tylko piszący w XX w. Anglosasi, w tak drapieżny i przekonujący sposób potrafią ukazywać na scenie stosunki między ludźmi. Tak samo z wielką niecierpliwością oczekiwałem poniedziałkowej premiery w Teatrze TV. W końcu "Szklana Menażeria" Tennessee Williamsa wystawiona pod każdą szerokością geograficzną ma wszelkie szanse stać się teatralnym świętem. Tym razem jednak wielkiego święta nie było. I kiedy po końcowych napisach zastanawiałem się, dlaczego to przedstawienie "wielkim nie było", a przecież miało ku temu wszelkie dane, doszedłem do wniosku, że winę za to ponosi Barbara Borys-Damięcka, reżyser spektaklu. Okazało się, że nie zawsze z najlepszych nawet składników musi wyjść dobra potrawa. Sytuacje zbudowane na szepcie i krzyku wcale nie muszą zbudować napięcia. I jeszcze ta irytująca muzyczka rodem z "Królowej Śniegu"...
Małgorzata Rudzka była panną Wingfield, miała nawet poobgryzane paznokcie. Wolę jednak jeśli aktor gra postać, a nie jest nią w rzeczywistości. Szkoda Anny Seniuk, która z winy reżysera straciła szansę na kolejną kreację. Z jak najlepszej strony pokazał się młody i bardzo utalentowany Grzegorz Damięcki. I być może z jego powodu "Szklana menażeria" będzie jednak wspominana.