Artykuły

Żywię się resztkami

- Robię to, co chcę robić, płacą mi za to całkiem niezłe pieniądze, więc dlaczego miałbym narzekać, że jest do dupy, skoro jest bardzo fajnie - mówi PRZEMYSŁAW WOJCIESZEK o swoich filmach i scenariuszach.

Na tegorocznym festiwalu polskich filmów w Gdyni publiczność długo oklaskiwała pana "Doskonałe popołudnie". Rok temu odebrał pan nagrodę za reżyserię filmu "W dół kolorowym wzgórzem". A bodaj dwa lata wcześniej mówił: "Dla mnie ten festiwal w Gdyni nie jest ważnym punktem odniesienia, nie ma na nic wpływu". Wciąż pan tak uważa?

- Kiedy zajmowałem się wyłącznie filmem, byłem człowiekiem dosyć sfrustrowanym tym, że to, co pokazuję na festiwalu, nie ma takiego odbioru, jakiego bym sobie życzył, oczekiwał. I odgrażałem się, że liczą się tylko festiwale zagraniczne. Teraz, gdy pracuję też w teatrze, patrzę na to trochę inaczej, choć cały czas jestem zdystansowany wobec tego, co dzieje się w Gdyni. Wydaje mi się, że o atrakcyjności filmu decyduje przede wszystkim odbiór, jaki ma on wśród ludzi, którzy chodzą do kina. I staram się pozyskiwać pieniądze na swoje filmy niezależnie od tego, kto jest na festiwalu ważny, modny i kto osiąga sukces. Gdynia to po prostu zjazd ludzi z branży, dla mnie okazja, żeby się spotkać z tymi, którzy się ze mną przyjaźnią, cenią moje filmy. I to jest największy plus tej imprezy. A powodzenie tego, co robię, jest niezależne od jakiegokolwiek festiwalu.

Mówi pan, że liczy się przede wszystkim opinia widzów. Tyle że oni z repertuaru kin rzadko wybierają polski film, a jeśli już, to taki, który powiela ich ulubione wzorce amerykańskie. "Chcesz dawać ludziom rzeczy piękne i mądre, a oni pragną gówna" - pan to powiedział.

- Owszem, powiedziałem żartem coś takiego kiedyś, gdy opowiadałem o swojej pracy ekspedienta w wypożyczalni wideo, bo mam taki epizod w życiu. No i rzeczywiście, taka jest prawda. Ludzie za swoje własne, ciężko zarobione pieniądze wolą płacić za rzeczy, które wprawiają ich w dobry nastrój, pozwalają im sympatycznie spędzić czas. A nie ukrywam, że większość filmów, jakie w tym roku oglądałem w Gdyni, to historie, które w wyjątkowo ponury sposób opowiadają o polskiej współczesności. I, prawdę mówiąc, zaczyna mnie to irytować, bo uważam, że jest coś nieprzyzwoitego w fakcie, że bogaci i wykształceni polscy filmowcy realizują za pieniądze publiczne filmy, które traktują o tym, że Polska jest śmietnikiem, a jej obywatele są pozbawionymi własnej inicjatywy idiotami. Takie filmy dominują na festiwalu w Gdyni i takie filmy są tam nagradzane. Nic dziwnego, że publiczność w większości nie chce tego oglądać, ja to rozumiem.

Dlatego z pana najnowszego filmu bije optymizm. Jak piszą recenzenci, którzy już "Doskonałe popołudnie" widzieli, pan swoją historią chce nas przekonać, że jeszcze możemy być dumni ze swojego kraju.

- Tak, zrobiłem optymistyczny film o Polsce, o kraju, w którym żyję i ogólnie mam pozytywne spojrzenie na naszą rzeczywistość. Robię to, co chcę robić, płacą mi za to całkiem niezłe pieniądze, więc dlaczego miałbym narzekać, że jest do dupy, skoro jest bardzo fajnie. Nie skończyłem studiów reżyserskich, na wszystko musiałem zapracować sam. Wydaje mi się, że to jednak zmienia punkt widzenia. Nie czekam, aż ktoś mi coś da, tylko sam próbuję sobie to wypracować. Zresztą nie chodzi tylko o mnie. Jak tak się rozglądam wokół siebie, obserwuję moich znajomych, to naprawdę widzę, że jest coraz lepiej. Żyjemy w rozwijającym się, bezpiecznym kraju, w środku Europy. No, na miłość Boską, miliony ludzi na świecie marzą o tym, żeby znaleźć się w takim miejscu. Na co tu narzekać?

W pana filmach "Głośniej od bomb" i "W dół kolorowym wzgórzem" odmalowuje pan obraz polskiej prowincji jednak w barwach nie najweselszych, choć bohaterowie tych filmowych opowiadań nie chcą uciekać, zostają, próbują coś w tym swoim świecie zmienić. Uważa pan, że to jest właśnie sposób na życie, a nie na przykład emigracja?

- Nie mam nikomu niczego za złe. Kwestia wyboru takiej czy innej drogi życiowej jest bardzo indywidualna. Ja tylko opowiadam proste historie, których bohaterowie, tak się składa, mieszkają w Polsce, odmalowanej w miarę realistycznie, i tutaj sobie jakoś radzą.

"Pokolenie Porno" takim terminem Roman Pawłowski, autor najnowszej antologii teatru, określił twórców, którzy "nie zważając na moralne zakazy prezentują w pełnym świetle wszystkie ukryte warstwy rzeczywistości". Jego zdaniem pan też należy do tego pokolenia.

- Jest mi bardzo miło, że pan Pawłowski umieścił mnie w swojej antologii, natomiast nie wydaje mi się, żebym był częścią jakiegokolwiek pokolenia. Nigdy się z nikim nie identyfikowałem i nie zamierzam. To, co robię, jest dosyć osobne, robię to na własny rachunek, pod swoim nazwiskiem i dla własnej korzyści.

A propos korzyści, wybrał pan zawód filmowca, bo uznał, że to "jedyny zawód artystyczny, z którego można w Polsce żyć i to jeszcze przed czterdziestką". Jeśli tak jest, to skąd te ciągłe narzekania, zwłaszcza starszych kolegów po fachu, że to ciężki kawałek chleba?

- To są kłamstwa. Filmowcom żyje się bardzo dobrze, za dobrze, dlatego właśnie robią takie gówniane filmy. Robią filmy o tym, że jest źle, bo tak naprawdę w ogóle nie znają tej polskiej rzeczywistości, nic o niej nie wiedzą.

Wiedzieli jednak, jak powalczyć o większe pieniądze, lobbowali w Sejmie za nową ustawą o kinematografii. I udało się. Na polskie kino popłyną pieniądze z podatku, którym obłożono wpływy z reklam i różnych opłat, które pobierają kiniarze, dystrybutorzy, stacje telewizyjne. Będzie co dzielić.

- I teraz dopiero będą powstawały gówniane filmy, zapewniam panią, dlatego że ta ustawa daje praktycznie nieograniczone możliwości bezkarnego wydawania publicznej kasy. Oczywiście, to jest dobre też dla mnie i dla moich kolegów, ale nie jest dobre dla pani i dla pani kolegów, bo nie jesteście częścią tego filmowego towarzystwa. Ja nie przyłożyłem się do tego, żeby taka ustawa została przyjęta. Mogę żyć z nią, mogłem i bez niej. Wcześniej powstawało w naszym kraju dwadzieścia parę filmów rocznie, z czego cztery piąte nie nadawało się do tego, żeby je publicznie pokazywać. Teraz pewnie będzie powstawać pięćdziesiąt pięć byle jakich i pięć dobrych. Tak jest wszędzie w Europie i chyba nie ma od tego ucieczki.

Ale czy przynajmniej jest szansa, że debiutanci, którym dotąd najtrudniej było zdobywać pieniądze na swoje filmy, dzięki tej nowej ustawie, na tym skorzystają?

- Ja zaistniałem dzięki temu, że działała agencja scenariuszowa, która dawała stypendium na scenariusze. Mogłem zacząć pracę na pół etatu, a drugą połowę dnia przeznaczyć na pisanie. Więc z punktu widzenia tych, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z filmem, większa kasa na kino też powinna być jakąś szansą.

Pytanie tylko, jaki oni będą mieć dostęp do tej kasy?

- Myślę, że większy niż teraz. Zawsze jest tak, że jak kasy jest mało, najbardziej tracą ci najsłabsi. Proszę mi wierzyć, że kiedy było mniej do podziału, nie tracili na tym reżyserzy starszego pokolenia, tylko młodzi, którzy zaczynają swoje kariery.

Pan zawsze podkreślał, że kręci swoje filmy szybko i tanio. Sięgnie pan teraz po duże pieniądze?

- Robię szybko i tanio, i to się nie zmieni. Ja też przy tym stole nie siedzę i nie jem. Żywię się tym, co spada ze stołu. W zeszłym roku już na stole było więcej i więcej spadło, dlatego mogłem zrobić dwa filmy, rok w rok. Może za 20-30 lat będę jednym z tych, którzy siedzą wygodnie i konsumują. Na razie tak nie jest.

Sam pan pisze scenariusze swoich filmów, ale zgodził się też napisać na zamówienie Andrzeja Wajdy scenariusz, który miał być kontynuacją "Człowieka z...". Wajda jednak pomysłu "nie kupił". Był pan rozczarowany?

- Nie, bo to był dobry tekst i zrobiłem z niego dobry film, który powstał na moich warunkach. Najlepszy dowód, że właśnie w Gdyni publiczność zgotowała mi owację, jakiej jeszcze nie miałem na tym festiwalu. Mnie się podobają moje własne pomysły, wydają mi się ważne i godne opowiedzenia.

O czym będzie następna historia?

- Na razie przygotowuję spektakl w Teatrze Rozmaitości w Warszawie, oczywiście na podstawie własnej sztuki. To rzecz o dwóch dwudziestoletnich lesbijkach. Poznają się "na zmywaku" w smażalni kurczaków i przeżywają wielką miłość. Opowiadam o tym, że i dla nich jest w tym pięknym kraju miejsce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji