Artykuły

Wampiry według Polańskiego

"Taniec wampirów" w reż. Corneliusa Baltusa w Teatrze Muzycznym Roma w Warszawie. Pisze Wojciech Orliński w Gazecie Wyborczej.

Musical "Taniec wampirów" nie jest farsą ani parodią "Draculi". To historia o konfrontacji Wschodu i Zachodu opowiedziana przez Romana Polańskiego, który zbyt dobrze zna Wschód, by się nabrać na jego pokusy, ale zna też Zachód na tyle, by wiedzieć, ile warte są jego ideały.

"Im dalej na wschód, tym mniej punktualne pociągi" - zanotował bohater "Draculi", podróżując przez Transylwanię. Już w powieści Brama Stokera z 1897 roku wampiry były czymś więcej niż tylko krwiożerczymi bestiami. Były metaforą pociągającego, ale i groźnego Wschodu, projekcją pokusy człowieka Zachodu, by uwolnić się od tyranii racjonalizmu, nowoczesności i wiktoriańskiej moralności, ale też lęku przed tym, co ta pokusa może przynieść.

Ze wszystkich twórców nawiązujących do mitu Draculi nikt chyba lepiej od Romana Polańskiego nie rozumiał całej wschodnio-zachodniej subtelności zawartej w opowieści Stokera. Jego komedia "Nieustraszeni pogromcy wampirów" z 1967 r. wyprzedzała swoje czasy. Jej przesłanie było zbyt skomplikowane dla amerykańskich producentów - wbrew woli reżysera została opatrzona "zabawniejszym" tytułem i przemontowana tak, żeby wyszła z niej farsowa parodia mitu Draculi zamiast subtelnej polemiki z nim.

Księgi kontra miłość

Musical "Taniec wampirów" nosi ten sam tytuł, jaki filmowi chciał nadać reżyser - nie jest jednak ani parodią "Draculi", ani farsą, choć oczywiście przewijają się tu też takie elementy. To ta sama historia o konfrontacji Wschodu i Zachodu, ale opowiedziana przez kogoś, kto zbyt dobrze zna Wschód, by się nabrać na jego pokusy, ale jednocześnie zna też Zachód na tyle, by wiedzieć, ile warte są jego ideały w praktyce.

Zachodni ideał cnót symbolizuje profesor Abronsius (w warszawskim spektaklu przekomiczny Robert Rozmus), apodyktyczny starzec, dla którego najważniejsza jest logika i beznamiętne dochodzenie prawdy. W kraju rządzonym przez kogoś takiego pociągi z pewnością chodziłyby punktualnie. Jego młody asystent Alfred (w filmie grany przez samego Polańskiego) początkowo zafascynowany jest profesorem i pragnie u jego boku zwalczać zło. Zachwycony urodą Sary, córki transylwańskiego karczmarza, Alfred porzuca jednak beznamiętną postawę naukowca. Gdy Sara zostaje uwiedziona przez wampirzego księcia von Krolocka, Alfred pragnie uratować ukochaną - i odkrywa, że dla profesora Abronsiusa ważniejsze są księgi z biblioteki księcia.

Śmielej niż w Hollywood

Przenosząc w 1997 r. film Polańskiego na scenę, niemiecki producent Michael Kunze mógł sobie pozwolić na większą śmiałość niż reżyser 30 lat wcześniej. Gdy Polański kręcił swój film, w Hollywood formalnie obowiązywał jeszcze kodeks Haysa zabraniający nawet pokazywania namiętnego pocałunku. W musicalu dopowiedziano więc to, co w filmie jest zaledwie zasugerowane - np. motyw zainteresowania Sary księciem Krolockiem jako alegoria mieszaniny strachu i nadziei związanej z utratą dziewictwa albo żartobliwy motyw homoerotycznego zainteresowania okazywanego Albertowi przez Krolocka juniora.

Czasem razem z takim dopowiadaniem ulatnia się cały urok, ale tak nie jest w tym przypadku. Teksty piosenek inteligentnie krążą wokół metafor budowanych przez postacie tej historii, wykorzystując gry słów takie jak "iść po trupach" czy "wyssać kogoś do cna", co znajduje swoją kulminację w finałowej pieśni wampirów o tym, że świat należy do tych, którzy są bez serca.

Wirtualna dekoracja

Choć to wampiry alegoryczne i postmodernistyczne, nie znaczy to, że nie straszą. Popularny w dzisiejszym teatrze efekt "rozbijania czwartej ściany" poprzez przenoszenie części akcji ze sceny na widownię w tym spektaklu sprawdza się znakomicie. Gdy między rzędami foteli w Teatrze Roma nagle z ciemności wyrastają wampiry, to jednak robi zupełnie inne wrażenie, niż gdy to samo robią Koty czy tańczący Indianie z "Piotrusia Pana".

Od strony wizualnej spektakl też zaćmiewa wszystko, co dotąd widziano w tym teatrze. Scenografia Borisa Kudlieki łączy się w spójną całość z animacjami Piotra Dumały, tak że nie do końca wiemy, które elementy dekoracji istnieją realnie, a które tylko rzutują projektory.

Gra kurtyn i dekoracji pozwoliła na osiągnięcie czegoś przypominającego filmowy montaż. Kiedy Alberta i profesora Abronsiusa zaskakuje, że błądząc po zamku, natrafili na cmentarzysko, w którym wampiry wychodzą z grobów - jednakowo zaskoczeni są widzowie, którzy nie spodziewają się takich "filmowych" efektów w polskim teatrze.

Inaczej niż w filmie niekwestionowanym panem i władcą tego spektaklu jest sam książę von Krolock - w wykonaniu Łukasza Dziedzica, ze wszystkich popkulturowych wampirów najbardziej przypomina Lestata granego przez Toma Cruise'a w "Wywiadzie z wampirem". Jest jednocześnie przerażający i atrakcyjny, budzi zarazem potępienie i współczucie. Z warszawskiej obsady ma on też chyba najbardziej wyrazisty głos.

Po światowej prapremierze musicalu w 1997 roku w wiedeńskim Raimundtheater (gdzie nie schodził z afisza przez trzy lata) wszystkie jego wystawienia odnosiły ogromny sukces - z charakterystycznym wyjątkiem Broadwayu, gdzie producenci teatralni popełnili ten sam błąd co 30 lat wcześniej producenci filmowi i na siłę "dośmieszyli" fabułę Polańskiego. Najwyraźniej ta opowieść o Wschodzie i Zachodzie jest zrozumiała tylko w Europie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji