Artykuły

Białystok. "Atyhona" pod Katedrą

Ni Polka, ni Białorusinka, ni ch...j, ni tatarska gwiazda - szydzi ubek z mieszkanki przygranicznej wioski. Ta z rezygnacją: - Ja tutejsza..."Antyhonę" zobacz sam w niedzielę (29.09) o 20.30 przed białostocką katedrą.

Jak bardzo zaraz po wojnie tutejszość bywała źródłem cierpienia, wiedzą ci, którzy jeszcze przy granicy żyją i prostowanie granic pamiętają. Bolesne historie postanowił teraz w artystyczny sposób wyrazić Teatr Dramatyczny. Ba, mądrze scalił je z historią sprzed tysiącleci.

Jak połączyć powojenną historię Krynek i przygranicznych wiosek z tragedią Antygony sprzed tysiącleci? Zadanie dość karkołomne. Bo co ma wspólnego dramat antycznej dziewczyny, która sprzeciwiła się władzy, z trudnym momentem w podlaskiej historii z 1947 r., kiedy to niektóre przygraniczne wioski zostały włączone do ZSRR, rozdzielano rodziny, jedni zostawali po polskiej stronie granicy, drudzy po radzieckiej? Wydaje się, że podobieństw w historii antycznej i współczesnej niewiele, jeśli w ogóle są.

***

A jednak w spektaklu Teatru Dramatycznego łączenie tak różnych dwóch światów, epok, dylematów zyskało sens. I w bardzo przejmujący sposób stało się przyczynkiem do przedstawienia dramatycznych historii ludzi postawionych wobec zawirowań historii, władzy, konfliktu prawa, rozkazu i ludzkiego sumienia. Spektakl w reż. Agnieszki Korytkowskiej-Mazur, według klarownego scenariusza Dany Łukasińskiej, z interesującą scenografią Leona Tarasewicza (który zresztą jest pomysłodawcą całego przedsięwzięcia), przejmującą muzyką Michała Jacaszka i ciekawą grą aktorów, okazał się nieoczekiwanie widowiskiem, które - poprzez teatralizację tematu, jego wyjście z archiwów na plan pierwszy - może mieć oczyszczający charakter.

Po raz pierwszy o przygranicznych dramatach z takim rozmachem mówią ludzie teatru. I to mówią bez ogródek, w dramatycznej opowieści nie wszystko jest jednoznacznie białe i jednoznacznie szare. Nic nie jest oczywiste - swoje za uszami mają katolicy, prawosławni, Żydzi, Białorusini, Polacy. W narodowościowym kipiącym tyglu, w miarę kolejnych zawirowań historii, zmian władzy, zmieniało się wszystko: brat stawał naprzeciwko brata, sąsiad mógł być przyjacielem, za chwilę mógł stać się wrogiem, donieść, zabić. A to, co przez wieki było ułożone, zwyczajne, nieproblematyczne (wiara, tożsamość narodowa), nagle stawało na głowie i zmieniało perspektywę. Atak mógł przyjść z każdej strony - w tamtych czasach na przygranicznych terenach szalała partyzantka o różnych odcieniach: niepodległościowa, polska, białoruska, żydowska, i zwyczajni bandyci. Nastawała nowa rzeczywistość, zaczynały się Polska Ludowa, nowy system, repatriacje, zajmowanie domów po zabitych Żydach, bratobójcze walki... A w tym wszystkim tkwią przygraniczni mieszkańcy ze swoimi trudnymi historiami rodzinnymi, kiedy to nie wiadomo, kto kim był: Polakiem, Białorusinem czy po prostu tutejszym. Na jednej ziemi z historią i swoimi słabościami próbują się mierzyć prawosławni, katolicy, ostatni Żydzi, którzy przetrwali i próbują wrócić do swoich domów, a w ich domach już mieszka ktoś inny... Tu niemal każdy ma jakąś swoją bolesną rodzinną tajemnicę, niemal w każdej rodzinie jest jakieś rozdarcie.

***

I właśnie w takim świecie oglądamy rodzinę Nikorów, z poplątaną historią. Dziadek - białoruski katolik. Mama, choć z Wielkopolski, to mówiła, że tutejsza. Córki chodziły do cerkwi, bracia do kościoła. Wszystko niby dobrze, ale w chwili nerwowej jeden z braci potrafił nazwać którąś z sióstr "ruską".

- A ja tutejsza! Co do polskiej cerkwi chodzi - gorączkuje się Ksenia (Agnieszka Możejko), kiedy przesłuchuje ją ubek, wyzywając od reakcyjnych popłuczyn. Zmiana systemu zmienia też tę rodzinę - jedna z sióstr chce zostać w wiosce, choć zaraz zmieni się granica; jeden z braci walczy w lesie w partyzantce niepodległościowej, ciągle nie może pogodzić się z tym, że jego Polski już nie ma. Drugi chce żyć, więc przyjmuje nowe reguły, wstępuje do wojska Polski Ludowej. Wkrótce, wskutek perfidnych działań dowództwa, stają naprzeciw siebie i giną w bratobójczej walce...

I tu właśnie zazębiają się dwie pokazane w "Antyhonie" historie: współczesna i ta sprzed tysiącleci. W obu mamy dwie siostry, dwóch zmarłych braci. Jeden wedle obowiązującego prawa nazwany jest zdrajcą, bez prawa do pochówku, drugi jest bohaterem. Kostium historyczny jest co prawda inny, ale zasada ta sama - jedna z sióstr sprzeciwia się władcy, chce pochować brata, dostaje karę śmierci, wyrok pociąga za sobą kolejne bezsensowne śmierci. Wszystko się rozpada - rodzina, system wartości, kraj, a ten, co podjął decyzję, też już nie zazna spokoju. I tak historia dziewczyny z antyku w spektaklu zlewa się w jedno z historią niepokornej dziewczyny z Krynek, bo przecież, o czym już Sofokles wiedział tysiące lat temu - historia będzie się powtarzać, dopóki ludzie nie zaczną jej słuchać...

Chór złowróżbnie szepcze: "Gdy brat przeciwko bratu staje z mieczem, bogowie odwracają oczy... posłuchajcie losów Antygony, która tu w Krynkach Teresą będzie...".

Ta podwójność - przenikanie się co chwila różnych czasów, postaci i przestrzeni - jest istotą i siłą przedstawienia. Inscenizacyjne zabiegi sprawiają, że antyczne Teby stają się na chwilę Krynkami z końca lat 40., a Krynki świadkami tragicznych wypadków w Tebach. Teresa staje się Antygoną i odwrotnie, Ismena - Ksenią, Kreon - komisarzem w Krynkach, Hajmon, jego syn - Mosze, narzeczonym Teresy... Ich przeistoczenia to pęknięcia w spektaklu - nawet jeśli niezamierzone, to współtworzące interesującą chropawą kompozycję przedstawienia. Rozwarstwienie widoczne jest tu na poziomie zarówno stroju (aktorzy ubrani są w mundury, ale na jedno ramię mają zarzucone togi), jak i języka - inaczej brzmi on w Krynkach, inaczej w Tebach, zawsze jednak jest to spójne.

***

Spektakl zrealizowano z rozmachem - aktorzy grają podwójne role, nakładają się w nich różne wątki, a wszystko dzieje się na olbrzymim metalowym rusztowaniu, na którym na kolejnych piętrach stoją chórzyści, na tym najniższym zaś dzieje się akcja antycznej i krynieckiej historii. Na rusztowanie spływają kaskady mieniącego się kolorami światła. Momentami zdawać się może, że konstrukcja (Krynki, Teby) spływa krwią. Tak sobie to wymyślił Leon Tarasewicz, tak widowisko wyglądało w Krynkach (prapremiera odbyła się na początku września w ramach Trialogu Białoruskiego), tak ma być też w niedzielę pod katedrą, kiedy to spektakl plenerowy odbędzie się w ramach festiwalu Wschód Kultury/Inny Wymiar, a potem w wersji kameralnej widowisko wejdzie do repertuaru Teatru Dramatycznego.

W spektaklu prócz aktorów z Teatru Dramatycznego zaangażowanych jest kilku aktorów gościnnych oraz lokalne chóry. Wiele aktorskich kreacji zapada w pamięć - jak choćby fenomenalna rola Marty Ledwoń (Antygona/Teresa). Świetnie w jednej kreacji łączy nagromadzenie emocji: wściekłość, nienawiść, strach, histerię, prawie obłęd. Z bezkompromisowej dumnej dziewczyny zamienia się w pewnej chwili w przerażony perspektywą śmierci strzępek człowieka. Ale nieugięta pozostaje do końca.

Pozostali również grają interesująco, m.in. Krzysztof Ławniczak (w roli Kreona i komisarza), Agnieszka Możejko-Szekowska (jedna z sióstr), Piotr Szekowski i Mateusz Witczuk (bracia, którzy giną w bratobójczej walce), Grzegorz Falkowski (w roli jednego z pomagierów komisarza) czy Aleś Malcanau z Narodowego Teatru Akademickiego im. Janki Kupały w Mińsku. W spektaklu mówi śpiewnie jak Polak mieszkający na Białorusi. Tymczasem aktor polskiego nie zna w ogóle, roli nauczył się w błyskawicznym tempie ze słuchu.

Wspaniale - jako łącznik dwóch światów - wypada chór. Jego szepty, głosy tworzą wielobarwną i przejmującą tkaną opowieść; głosy wioski, w których przebija strach, obojętność, nienawiść. Wszystko jak to w narodowościowym tyglu.

Słychać: "Komisarzu złoty, my tutejsze, córka mi u Ruskich zostanie, w Polsce ziemia lżejsza, a może by tak słupki poprzesuwać...?".

Ale też - gdy mowa o dawnych domach żydowskich:

"W domu jej mieszkałam, stał pusty... Ksiądz poświęcił... Sama sobie nóż wbiła w plecy...? Jak trzeba było, to się Żydów biło, ale żeby zaraz zabijać? My nic nie wiemy, my nic nie słyszeli, my som niewinne".

Przejmujący, wielowymiarowy spektakl. Mówiący nie tylko o historii dawnej i tej całkiem niedawnej, ale też o wielu innych kwestiach, które my wszyscy, sąsiedzi, dzieci, mieszkańcy wielonarodowej Polski, musimy jeszcze przepracować.

**

Spektakl odbędzie się w niedzielę pod katedrą o godz. 20.30

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji