Artykuły

Trumna pełna niespodzianek

"Kabaret warszawski" w reż. Krzysztofa Warlikowskiego w Nowym Teatrze w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Przeglądzie.

Czy jest w Warszawie dobry teatr? - pyta w końcowej partii "Kabaretu warszawskiego" Jacek Poniedziałek, uwodzący publiczność rolą transseksualnej piosenkarki Justine. Potem następuje jeszcze sekwencja pytań spuentowanych wątpliwością, czy tu (to jest w Warszawie) ktoś jeszcze naprawdę kocha. I tyle o tytułowej Warszawie mówi się na scenie podczas pięciogodzinnego spektaklu, w którym brawurowe widowisko miesza się chwilami z niedogotowaną zupą, barokowe rozbuchanie z ascetycznym dystansem, a jaskrawość z banałem. Warlikowski zawsze był specjalistą od miksowania i łączenia kawałków wyrafinowanych i niesmacznych, choć nie zawsze wychodził z tego zwycięsko. Także tym razem wynik nie jest jednoznaczny. Bo chociaż przesłanie spektaklu brzmi jasno: uwaga, "zagrożenie weimarskie" wisi nad Warszawą, to argumenty już nie są tak przekonujące. Spektakl więcej obiecuje w pierwszej części, niż zdoła zaoferować w drugiej. Prawdopodobnie łatwiej opowiadać historię już nieźle zdiagnozowaną i rozpoznaną co do swej istoty. Sięgając po wątki sławnego filmu "Kabaret", Warlikowski porusza się po terytorium już opanowanym poznawczo, choć, trzeba przyznać, robi to odkrywczo pod względem formalnym i wykonawczym - aktorzy pokazują w tej części swoje możliwości i wprost trudno się zdecydować, kto byt najlepszy. Wspaniałe, mocne kreacje tworzą Stanisława Celińska i Magdalena Cielecka, powalają na kolana solówki Redbada Klynstry i wysmakowana konferansjerka Zygmunta Malanowicza. Zbiorowe pokazy gimnastyki i kabaretowego tańca to prawdziwa majsterska robota.

Po zachwycającej pierwszej części nabiera się apetytu na drugą. Ale tu następuje rozczarowanie. Warlikowski robi woltę, ucieka od kabaretowej konwencji, przenosząc akcję do Nowego Jorku w czasie ataku na WTC i zastępując kabaret nieprzekonującym performance'em. Druga część wygląda na katalog niedopasowanych seksualnie par. Nie brakuje oczywiście smakowitych pomysłów, ale budzi wątpliwość teza, że właśnie seksualne niespełnienie i odrzucenie społeczne na tym tle to najczulsze oznaki wykluczenia, zapowiadające zamordystyczny zwrot jaki ongiś nastąpił w Berlinie. Najwyraźniej brakuje w tej części odwagi zmierzenia się z zagrożeniem wolności, jakie wyzwoliła reakcja na zamachy z 11 września. Robiąc taki unik, Warlikowski czyni swój obrazoburczy spektakl bardzo bezpiecznym dla władzy i dla tych, którzy chętnie by władzę przejęli, aby przytrzymać za mordę. Kto ma uszy do słyszenia, a oczy do patrzenia, na pewno to zauważył -bez wątpienia zauważył to też Warlikowski. Żartując w tekście spektaklu, że pewnie mu/im ten teatr zamkną (za nieposłuszeństwo), może być spokojny, że tak się nie stanie. Seksuolożki, która wreszcie sama osiągnie pierwszy wyzwalający orgazm (świetna Maja Ostaszewska), nikt się nie wystraszy. Władza nie przestraszy się też trumny, do której pod koniec widowiska kładą się na moment wszyscy wykonawcy, tytłając się w brokacie, choć wbrew kabaretowemu charakterowi sceny ten finałowy akcent brzmi najbardziej złowieszczo. Kto wie, czy w trumnie nie spoczywają nasze nadzieje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji