Wrocławskie Pieszo
NOBILITACJĄ artystyczną "Pieszo" stały się dwa precyzyjne przedstawienia Jerzego Jarockiego, które nadały tekstowi pełniejszy wymiar. Później - zgodnie z pokutującą w naszym życiu teatralnym modą - rozpoczął się festiwal tej sztuki na wielu scenach. A skala problemów, związanych z realizacją "Pieszo", wydaje się dość szczególna. Żeby je wystawić z powodzeniem, potrzeba przynajmniej dwóch rzeczy: znacznego uwrażliwienia na realia, w których rozgrywa się akcja utworu i zarazem dużej inwencji reżyserskiej.
Tekst Mrożka jest bowiem szkicem, wymagającym od teatru aktywnego partnerstwa, dopełnienia, konkretyzacji. Autor "Pieszo" daje swoiste "studium sytuacji granicznej, aury "pierwszych dni wolności", różnych postaw psychologicznych. Celowo uderza biegunowo odmienne wzory zachować, kojarząc elementy potocznej, niemal naturalistycznej obserwacji i poetyckiej kreacji. Z tego właśnie wynikają podstawowe trudności związane z teatralną interpretacją sztuki Mrożka.
Wrocławska premiera "Pieszo" nie jest, niestety, przykładem przedstawienia uwierzytelniającego scenicznie zawartość tekstu. Młodemu reżyserowi, Dariuszowi Miłkowskiemu zabrakło słuchu na realia i wyobraźni teatralnej. Rozparcelował "Pieszo" na szereg epizodów, scen mniej lub więcej charakterystycznych, ale które nie sumują się w żadną inscenizacyjną całość. Również nie pozbawiona plastycznej urody scenografia Jacka Zagajewskiego współtworzyła w zbyt małym stopniu klimat przedstawienia.
Miłkowski dość biernie odczytuje tekst, nie różnicując rytmu poszczególnych sekwencji, zbyt rzadko w prowadzeniu dialogu operując techniką kontrapunktu, konsekwentnie eksponowaną przecież przez autora. Jednym słowem - nie jest to spektakl o świadomej kompozycji zarówno w warstwie formy, jak i w warstwie znaczeń. To, co jest istotą "Pieszo" - obraz ludzi "jakby zatrzymanych w kadrze", udręczonych trudem wędrówki pierwszych powojennych dni - pozostało poza zasięgiem uwagi realizatorów, poza kreowaną przez nich wizją rzeczywistości.
Nic więc dziwnego, że i aktorzy nie bardzo wiedzieli, co grają. I dlatego na ogół nie wykroczyli poza granicę poprawności. Trudno na dobrą sprawę w całym zespole kogoś wyróżnić poza Ferdynandem Matysikiem, który zbudował posłać Ojca z rzetelną prawdą psychologiczną i energią ekspresji. Nieporozumieniem okazała się szczególnie rola Superiusza, zagrana przez Andrzeja Hrydzewicza w sposób płaski i powierzchowny, bez świadomości konwencji. Niewiele zatem dobrego z tej wrocławskiej premiery "Pieszo" wynika, może poza konkluzją, że liczy się nie tylko sama decyzja repertuarowa, ale i realny wysiłek teatru, żeby ją uzasadnić na scenie.