Artykuły

Półprodukt, czyli wróćmy do powieści

"Tworki - postscriptum" Marka Żerańskiego na XVIII Konfrontacjach Teatralnych w Lublinie. Pisze Andrzej Z. Kowalczyk w Polsce Kurierze Lubelskim.

Sam sobie jestem winien. W trakcie podziału puli wejściówek przyznanych naszej redakcji przez organizatorów Konfrontacji Teatralnych sam wybrałem tę na spektakl "Tworki - postscriptum". Skusiła mnie zapowiedź, że będzie to sceniczny dialog z powieścią Marka Bieńczyka, co brzmiało obiecująco. A nazwiska co najmniej trojga aktorów także obiecywały wiele.

Czy owe obietnice zostały spełnione? Nie wszystkie i nie w pełni. Dialog z powieścią okazał się średnio interesujący, a przede wszystkim chłodny i beznamiętny. Co jest mankamentem poważnym, bo taka temperatura nie skłania widzów do zaangażowania się - ani emocjonalnego, ani intelektualnego - w opowiadaną historię. Bo jakąś historię Marek Żerański, twórca tej realizacji (i jeden ze wspomnianej, "zachęcającej" trójki aktorów), jednak opowiada, choć być może nie opowieść jest dlań najważniejsza. W tej sytuacji nie wzbudziła mojego wielkiego zdziwienia siedząca nieopodal mnie para, która więcej uwagi poświęcała ekranowi smartfona niż scenie.

Jestem także w stanie zrozumieć tych widzów, którzy zdecydowali się wyjść z sali w trakcie przedstawienia.

Sam dotrwałem do końca, co - przyznaję - ułatwili mi aktorzy. Zwłaszcza Martyna Kowalik (Sonia) i Łukasz Lewandowski (Narrator). Martyna Kowalik, która już w "Lodzie" Teatru Provisorium zrobiła na mnie jak najlepsze wrażenie, tym razem stworzyła jedyną postać, wobec której nie można było pozostać obojętnym. Zaś Łukasz Lewandowski jest po prostu aktorem takiej klasy, że potrafiłby przykuć uwagę widzów nawet odczytując książkę telefoniczną. Jednak nawet najlepsze aktorstwo nie jest w stanie zmienić mego przekonania, iż lepiej po prostu wrócić do powieści Bieńczyka i po lekturze dopisać własne postscriptum.

To, co napisałem powyżej nie znaczy, że w trakcie przedstawienia i po jego zakończeniu nie towarzyszyły mi pewne refleksje. Choć poszły one z pewnością nie w takim kierunku, jaki zakładali twórcy. Od pewnego czasu w teatrze zapanowała moda na prezentowanie półproduktów. Mnożą się spektakle w formule work in progress, czytania performatywne, otwarte dla publiczności próby czytane. I niechże takie będą, tym bardziej, że dla wielu utworów to jedyna szansa na dotarcie do publiczności. Rzecz w tym jednak, że często się zdarza, iż twórcy poprzestają na roboczych etapach, uznając je za gotowe do konfrontacji z widzem.

Czasami rzeczywiście tak jest i niewykończona postać może być ciekawsza niż "wypieszczone" i wycyzelowane dzieło; tak jak w malarstwie szkic bywa lepszy od skończonego obrazu. Znacznie częściej jednak półprodukt pozostaje półproduktem i oglądanie takich realizacji przypomina mieszkanie w domu w stanie surowym; da się, ale od ścian ciągnie chłód. To może budzić niepokój. Mam wszakże nadzieję, że ów trend - choć coraz powszechniejszy - nie stanie się jedynym obowiązującym. Wierzę bowiem w to, że także tradycyjny teatr ma jeszcze wiele do powiedzenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji