Bez kadzidła (fragm.)
CLOWNI CHRYSTUSA
Jak daleko sięga tolerancja ortodoksów, będziemy zresztą mieli okazję przekonać się niebawem. Radzę nadsłuchiwać wieści z Poznania: czy prapremiera polska "Czerwonych nosów" Petera Barnesa już wzbudziła tam protest przeciw naruszaniu "wartości chrześcijańskich", czy też poseł Marek Jurek w nawale politycznych zajęć nie zdążył jeszcze do Teatru Nowego zajrzeć.
Jest rok 1338, rok wielkiej dżumy dziesiątkującej Europę. Drogi zasłane są trupami nie wyzbieranymi przez zdziczałych grabarzy. Potykają się o nie bractwa biczowników, rabusie, bezdomni, wypędzone kurwy i obłąkane zakonnice. Świat oszalał. Hierarchia kościelna nijak nie potraf przyjść z pomocą ginącym i wariującym, zajęta jest zresztą głównie rozpaczliwym ratowaniem własnej skóry. Skromny, młody ksiądz Flote żarliwie modlący się o znak z nieba, co czynić, zakłada nagle, olśniony, trupę błaznów niosącą umierającym ostatnią posługę - przez śmiech, przez zapomnienie w zabawie. Rodzi się zakon czerwonych nosów, clownów Chrystusa, do którego trafiają i jarmarczni wesołkowie, i zawodowi wojacy chwilowo bezrobotni (zabija za nich kto inny), i księża, i zakonnica dość daleka od klasztornej powściągliwości. Wszystkich przyciąga do bractwa jego skuteczność: śmierć daje się wygnać śmiechem, przynajmniej na chwilę, w niepamięć.
ŚWIĘTO BŁAZNÓW
Średniowiecze znało karnawałowe święta błaznów, w których uznane wartości najdosłowniej odwracano do góry nogami (co im w sumie nieźle służyło). Michaił Bachtin w swym studium o twórczości Rabelais opisuje ośle msze z hymnami ku czci ubranego w kapę, procesjonalnie wprowadzanego do kościoła kłapoucha, czytanie wspak ksiąg liturgicznych, palenie w kadzielnicy starych butów, wybory błazeńskiego papieża obrzucanego potem kałem. Karnawałowa ,,odwrotka", żeby była skuteczna, musiała sięgnąć dna, nic nie mogło pozostawać chronione przed ośmieszeniem. Barnes projektując popisy swoich "Nosów" także nie stawia barier: dowcipy clownów-zakonników bywają sprośne, tanie, bywają także mocno ryzykowne. "Wierzę, Najświętsza Panno miła. Żeś przy poczęciu nie zgrzeszyła. Naucz mnie, jak się brać do dzieła. Bym przy grzeszeniu nie poczęła" - to bodaj najdrastyczniejszy kuplet obszernej i bogatej rewii libertyńskich dowcipów, w przełożenie których Stanisław Barańczak włożył całe swe prestidigitatorstwo językowe. Jest rzeczą teatru podać je tak, by nie stały się zgrywą dla zgrywy; wtedy rzeczywiście mogłyby obrażać uczucia wierzących.
W Nowym ta sztuka się udaje. Wytykałem wielokrotnie Eugeniuszowi Korinowi nadefekciarstwo inscenizacyjne i gruby dowcip; z wielką radością mogę sobie teraz zrzędzenie podarować. Inscenizacja jest skupiona i precyzyjna; nie zapominamy ani na chwilę, po co jest cała ta clownada i show. Wygłup nie razi, przepleciony drastycznymi "interwencjami" śmierci i monologami serio. Bractwo Czerwonych Nosów pod wodzą Flote'a (żarliwa, mocna rola Janusza Andrzejewskiego) w błazeńskiej służbie innym odkrywa człowieczeństwo; krzepi je na nowo w sceptycznym z początku Toulonie (Mirosław Konarowski), w zbóju Brodinie (Mariusz Sabiniewicz), w okrutnym Scarronie (Waldemar Szczepaniak); wiele postaci trzeba by jeszcze wymienić - spektakl jest rzeczywiście zespołowy. Przeciwstawienie żywości, prawdziwości i oddania współbraciom Chrystusowych komików - zinstytucjonalizowanemu i bezdusznemu światu przejmuje i przeraża; można być pewnym, że w finale nikt z widzów, nie będzie im pamiętał bluźnierstw.
Poznańska inscenizacją Barnesowskiego tekstu jest już jawnie protestancka z ducha: wolnej woli człowieka przydaje dużo większe prawa i obowiązki, daleka jest też od czołobitności wobec instytucji. Wrocławska "Historyja" buntuje się inaczej: mniej, powiedzmy, publicystycznie; byłoby, rzecz jasna, nadużyciem wyciąganie zbyt daleko idących wniosków z przypadkowej koincydencji tych dwóch premier. Niemniej wolno wróżyć, że wartości chrześcijańskie (bez cudzysłowu i bez ironii) jeśli w ogóle będą respektowane serio we współczesnej sztuce, to będą respektowane właśnie tak: nieufnie i buntowniczo, bez należnego respektu ziemskim hierarchiom, ale też bez obarczania ich nadodpowiedzialnością za indywidualną moralność. Wiele zależy teraz od tego, jak na takie próby zareaguje Instytucja. Czy znajdzie miejsce dla nich na swym łonie, tak jak Klemens VI znalazł miejsce dla Nosów (prawda, że przymuszony i w czas zarazy), czy też wyśle oddział łuczników, a na parafialnych afiszach znajdować będziemy tytuły piękne i grzeczne.