Artykuły

Dialog. Dzień szósty. Ostrzeżenie przed człowiekiem

Doprawdy trudno odpowiedzieć na pytanie, co zadecydowało, że w programie "Dialogu" znalazł się "Ślub" z Teatru im. Horzycy w Toruniu oraz "Miarka za miarkę" z Teatru Complicite w Londynie. Obie realizacje powierzchownie prześlizgują się po wybranym materiale dramatycznym, jakby chciały być lekturowymi brykami - dla e-teatru po szóstym dniu festiwalu Dialog pisze Paweł Sztarbowski.

"Ślub" wyreżyserowany został przez estońskiego reżysera Elmo Nuganena. Być może dlatego, że zetknął się z tekstem Gombrowicza po raz pierwszy, postanowił wystawić go, kierując się układem scen i didaskaliami. Zachowany został także tradycyjny podział na trzy akty. Henryk (Sławomir Maciejewski) wraca w sennym marzeniu do rodzinnych Małoszyc i próbuje wprowadzać porządek w tej niejasnej sytuacji. Chce wziąć ślub z Mańką, swoją dawną narzeczoną, która teraz stała się dziwką. Aby ogarnąć całą sytuację musi podporządkowywać sobie kolejnych bohaterów, m.in. Ojca, którego wcześniej uczynił Królem. Jest coraz bardziej zadufany w swojej władzy i możliwościach jej poszerzania. Tłumaczy sobie, że to wszystko dzieje się tylko w jego wyobraźni. Aż do momentu wymuszenia śmierci na Władziu (Tomasz Mycan). Tak oto w Henryku rodzi się dyktator.

Właściwie nie warto by było tego przedstawienia oglądać - lepiej "Ślub" po prostu przeczytać. Tym bardziej, że stylistyka całego przedstawienia jest nie do zniesienia. Okropne kostiumy i tandetne dekoracje przypominają bajki dla dzieci. Fatalne, tanie materiały aż biją po oczach. Jest jednak element, dla którego toruński "Ślub" warto zobaczyć - rola Vladasa Bagdonasa. Bowiem Ignacy w jego wykonaniu to dziecko i starzec w jednej osobie - postać nie tylko groteskowa, ale też głęboko przejmująca. Nawet gdy chodzi dumny jak paw w królewskim, purpurowym płaszczu, jest podszyty strachem, jakby przeczuwał zapędy syna.

"Miarka za miarkę" uchodzi za jedną z gorszych sztuk Shakespeare'a. Krytycy zwracają uwagę na nieprawdopodobieństwo i papierowość postaci oraz na nieumiejętność rozwinięcia konfliktu. Dlatego też koniecznym wydawałoby się dokonanie adaptacji i poddanie tekstu reinterpretacji. Simon McBurney natomiast wystawia sztukę scena po scenie, próbując tu i ówdzie wrzucić wtręt uwspółcześniający. Mimo ciekawej, chłodnej estetyki, gdzie przede wszystkim światło wyznacza miejsce akcji, całość jest bardzo tradycyjnym przeniesieniem tekstu. Na początku nawet pojawia się portret George'a W. Busha, co wyznacza odniesienie do czasów współczesnych. Ale to jedyny taki akcent - bardzo powierzchowny, o którym szybko się zapomina. Razi rozmodlenie Isabelli, a potem propozycja małżeństwa od księcia, podobnie jak nagła chęć Marianny, by zastąpić Isabellę w łóżku z Angelem. Sporo jest tego typu głupich nieprawdopodobieństw.

Przedstawienie miało być chyba o nadużyciach władzy, ale szybko przerodziło się w szkolny dyplom, gdzie każdy z aktorów po kolei wychodzi na scenę i grzecznie wygłasza swoją kwestię. Wszyscy robią to bardzo poprawnie, z odpowiednią dykcją i gestykulacją. Szybko jednak pojawia się pytanie: Po co?

Jest zatem w tym spektaklu wszystko, by zaspokoić gusta mieszczańskiej publiczności. Potok słów, wartkie dialogi, no i oczywiście trochę nowoczesności i zaangażowania w sprawy współczesne - akurat tyle, żeby nikogo nie dotknąć, ale pozostawić ze świadomością, że brał udział w czymś ważnym. Nie dziwi więc informacja zawarta w programie festiwalu, że wystawienie "Miarki za miarkę" wywołało zachwyt publiczności. Czy to jednak wystarczy, by pokazywać się na festiwalach?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji