Artykuły

Biała Wieża po raz drugi. Z Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego w Brześciu

W DNIACH 2-5 października w Brześciu na Białorusi odbył się Międzynarodowy Festiwal Teatralny "Biała Wieża '97". Była to druga edycja tej imprezy teatralnej. W festiwalu wzięło udział 12 teatrów z Białorusi, Ukrainy, Rosji, Litwy, Bułgarii, Mongolii, Cypru i Polski. Polskę reprezentował - po raz drugi z rzędu - lubelski Teatr im. J. Osterwy. Owa festiwalowa "geografia" wskazuje wyraźnie, że zainteresowanie organizatorów skupia się głównie na krajach Europy Wschodniej, choć - co także widać - starają się poza ów region wychodzić i w przyszłości być może brzeska impreza zyska wymiar zdecydowanie szerszy.

Już teraz jednak ma istotny walor poznawczy. Dwie pierwsze edycje festiwalu pokazały niektóre ze zmian, jakie zaszły w teatrach republik postradzieckich. W tym roku można było zobaczyć m.in. spektakl "Tu był ZSRR" moskiewskiego Teatru "CziornojeNIEBObiełoje", zaprezentowany i dobrze przyjęty na tegorocznym Kontakcie w Toruniu.

ZWYCIĘZCĄ Białej Wieży 97 został jednak litewski Teatr Wajdyłas z Wilna, który pokazał w Brześciu "Iwanowa" w reżyserii Algirdasa Lacenasa. Kontrowersyjny to spektakl. Jedni wychodzili zeń nie czekając nawet na przerwę, inni zaś wyrażali się o nim w superlatywach. Nie podzielam żadnej ze skrajnych ocen. Nie uważam, by był to spektakl tak zły, że nie sposób na nim wytrzymać do końca. W ogóle zresztą nie akceptuję wychodzenia z teatru przed końcem przedstawienia. Swego czasu udało mi się wytrwać do końca "Kabaretu" w wykonaniu Teatru Polskiego w Bydgoszczy, a to oznacza, że mogę znieść chyba wszystko. Z drugiej jednak strony nie sądzę też, że wileński "Iwanow" jest jakimś nadzwyczajnym wydarzeniem artystycznym. Zobaczyć go było niewątpliwie warto, ale z entuzjazmem bym nie przesadzał.

Jest to przedstawienie zrealizowane na pewno inaczej niż zwykło się to czynić - zwłaszcza na Wschodzie - z twórczością Czechowa. Odrzucona jest przede wszystkim charakterystyczna dla tej dramaturgii realność czasu i miejsca. Paweł Łysak w lubelskim "Wiśniowym sadzie" unika nadużywania rosyjskiej stylizacji; reżyser litewski odrzuca ją całkowicie. Odnosi się wrażenie, iż jednym z podstawowych założeń było to, by nikt broń Boże nie pomyślał, że Czechow był dramaturgiem rosyjskim. Ale to zarzut lekki, który można z łatwością odeprzeć stwierdzeniem, iż chodziło o pełne wydobycie uniwersalnego charakteru sztuki. Dałoby się także uzasadnić nadanie spektaklowi wyraźnych rysów groteski, choć nie jestem pewien, czy warto było iść w tym aż tak daleko. Rezultat jest taki, że przedstawienie bardzo przypomina niektóre, te mniej udane, realizacje Adama Hanuszkiewicza. Nie sposób natomiast zrozumieć, dlaczego reżyser zdecydował się na pewne gierki na scenie. Wiercenie pupą przy siadaniu na krześle czy zadzieranie sukien i pokazywanie podwiązek może wywołać i wywołuje śmiech na widowni, ale nie wydaje mi się szczególnie wyszukanym chwytem teatralnym. W ogóle za dużo jest w tym przedstawieniu tzw. podstawowych zadań aktorskich, stosownych bardziej do farsy niźli sztuki Czechowa. Ogląda się to nawet nieźle, ale w gruncie rzeczy nic z tego nie wynika. Krótko mówiąc - uważam, że główną nagrodę festiwalu przyznano Litwinom trochę na wyrost.

PRZEJDŹMY jednak do występu Teatru Osterwy. Lubelscy artyści zawieźli do Brześcia "Wieczór Trzech Króli" Szekspira, w reżyserii Cezarego Karpińskiego. Są przedstawienia, do których należy powracać. Lubelski "Wieczór Trzech Króli" należy do takich realizacji. Nie dlatego jednak, że każde kolejne obejrzenie przedstawienia pozwala odkryć nowe jakości czy warstwy znaczeniowe. Idea reżysera - bardzo precyzyjna w pomyśle i wykonaniu - czytelna jest już za pierwszym razem. Kolejne zatem spotkania ze spektaklem nie przynoszą nowego nań spojrzenia, ale pozwalają smakować szczegóły. Nie tylko poszczególnych scen, lecz także pojedynczych kwestii, ruchów, gestów. Przykład pierwszy z brzegu - scena, w której Malvolio (Roman Kruczkowski) czyta list pochodzący rzekomo od Olivii. Cóż za kapitalna miniatura aktorska, w dodatku stworzona przy pomocy środków prostych i oszczędnych. Albo pierwsze spotkanie Olivii (Grażyna Jakubecka) z Violą - Cezariem (Alina Kołodziej). Ileż tu zmysłowości, wręcz erotyzmu, nie pozbawionego jednak świetnie oddanej pewnej dwuznaczności. Dla takich scen warto oglądać ten spektakl po raz drugi, trzeci i kolejny. I trudno też się dziwić że Alina Kołodziej i Roman Kruczkowski uhonorowani zostali nagrodami ufundowanymi przez jednego z głównych sponsorów festiwalu.

Ale to jeszcze nie wszystko. Jest bowiem "Wieczór Trzech Króli" spektaklem niesłychanie wysmakowanym plastycznie. Świetna scenografia i rewelacyjne kostiumy autorstwa Barbary Wołosiuk robią wielkie wrażenie już za pierwszym razem. Kiedy po raz pierwszy widzi się Olivię (Grażyna Jakubecka) wchodząc w swym kostiumie na scenę - to jest to zjawisko. Dopiero jednak kolejne spektakle, kiedy można rozsmakować się w szczegółach, pozwalają ocenić całe piękno i... wyrafinowanie tych strojów. Takie kostiumy zachowuje się nawet po zejściu (oby ja najpóźniejszym) przedstawienia z afisza. Niektóre teatry tak czynią i czasem prezentują swe zbiory publiczności. Widziałem w tym roku taką wystawę kostiumów Opery Krakowskiej i było to spojrzenie na jakiś fragment jej historii. Uważam, że kostiumy Barbary Wołosiuk zasługują na to, by po latach można było je oglądać nie tylko na fotografiach.

MIĘDZYNARODOWY Festiwal Teatralny "Biała Wieża" w Brześciu jest jeszcze młody i bez wielkich tradycji. Warto jednak brać w nim udział. Są bowiem szanse na to, że z roku na rok będzie się rozwijał i wzbogacał. A wtedy konfrontacja z innymi jego uczestnikami będzie jeszcze ciekawsza niż dotychczas. Z takich doświadczeń warto korzystać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji