Artykuły

"Krótka noc"

PRAPREMIERA sztuki Władysława Terleckiego "Krótka noc" w Teatrze im. Juliusza Słowackiego - Kraków czekał na to zapowiadane przedstawienie, czekał na wydarzenie teatralne. Owszem, było wydarzenie, lecz chyba nie na miarę oczekiwań i niełatwo odpowiedzieć na pytanie - dlaczego tak się stało.

Temat pojedynku - morderstwa, morderstwa politycznego dokonanego w kwietniu 1863 roku na Stefanie Bobrowskim, młodzieńczym przywódcy Czerwonych w powstaniu styczniowym, pojawił się przed paroma laty w tymże teatrze, na scenie Miniatury, w ciekawej, kameralnej sztuce Władysława Zawistowskiego "Wysocki", ze znakomitą tytułową rolą Jerzego Golińskiego. Było to świetne przedstawienie wyreżyserowane przez Tadeusza Nyczka.

Tym bardziej więc podniecała obietnica zobaczenia na scenie owej krótkiej nocy poprzedzającej mord na Bobrowskim- w inscenizacji utworu Władysława Terleckiego, powieściowego specjalisty od powstania styczniowego, autora moralisty, skłaniającego się w stronę dramatycznego determinizmu historycznego, zwłaszcza że autor ten w "Krótkiej nocy" powraca do wydarzeń opisanych już wcześniej w powieści "Spisek". A są to wydarzenia wydobywane jakby z pobocza powstańczego dramatu i koncentrują się wokół postaci raczej mało znanej, mimo to zyskującej swym ludzkim i polskim tragizmem postać niemal symbolu. Jan Paweł Gawlik trafnie ocenia wartość artystyczną sztuki Terleckiego, pisząc wyprzedzająco w programie teatralnym: "Sprawia ona, że jednostkowy przypadek urasta w tekście Terleckiego do rangi uogólnienia. Staje się archetypem polskiego losu, rozdartego między imperatywem służby a nieporozumieniem grup i orientacji politycznych. Nieporozumienia te odbierają działaniom takich ludzi, jak Bobrowski, ich skuteczność, a czasem i sens nawet. Zmieniają je w jałową szamotaninę dotkniętą piętnem porażki, podejmowaną za cenę krwi lub własnego losu. Beznadziejną wobec nienawiści i działań neutralizujących, podejmowanych skutecznie przez, samych rodaków..."

Taka niewymownie bolesna sytuacja wlecze się przez nasze dzieje i sprawia, że zabijając pojedynczego człowieka, samotnego w myśleniu i działaniu, zabija się sprawę, którą ten człowiek reprezentuje. Zabija się, ponieważ ten człowiek swymi poglądami i czynami sieje niepokój. Trzeba usunąć i jego, i sprawę, żeby nastał spokój, rozsądek, ład. Czy te alternatywne postawy oznaczają perspektywę rozwoju? Gdyby nawet - czy trzeba zabić, posługując się podstępnie normą obyczajową i celnie strzelającym do półślepego przeciwnika durniem z hrabiowskim tytułem? Pytania rodzące refleksje o wymiarze uniwersalnym.

"Krótka noc" nie jest łatwa do wystawienia. Urzeczywistnia się w najistotniejszym planie jakby do wewnątrz, wymaga wewnętrznego słuchu, psychologicznej wyobraźni, wyczucia dramaturgii trochę ukrytej. Krakowskie przedstawienie, oglądane i słuchane uważnie, imponuje rozmachem i pomysłowością. Reżyseria Mariusza Orskiego współgra ze scenografią Anny Sekuły i muzyką Przemysława Gintrowskiego. Rozplanowanie sceny, zapełnienie jej barkiem, salą restauracyjną, gankami, schodami, pokoikami przygranicznego zajazdu - hotelu, wreszcie podziemną kryjówką w zapadni - dobrze służy poszczególnym segmentem akcji, następującym po sobie, niekiedy granym symultanicznie. Ważną funkcję pełnią tło muzyczne i światło punktujące rozmieszczone szeroko fragmenty dekoracji, wydobywające kolejne scenki i postacie. Dzięki tym zabiegom widowisko nabiera plastycznej panoramiczności, obejmuje równocześnie kilka wątków i poziomów, rozwija dynamicznie i płynnie swoją ekspozycję.

Wszystko to jest pełne uroku i celne, i w łańcuchu scenek brzmią akuratne, właściwie spuentowane dialogi, zaostrzające się coraz bardziej w dramat, i pojawiają się ciekawi ludzie, ocierający się o ten dramat, wreszcie i ofiara - bohater - i wszystko grane bez zarzutu, solidnie, miejscami świetnie, a jednak jakby mgłą powleczone, jakby matowe lub rozsypujące się w kawałki. Jakże, na przykład, pyszne teatralnie rzeczy dzieją się za sprawą i wokół Mariana Cebulskiego (Właściciel zajazdu) albo między Andrzejem Balcerzakiem (Podróżny), Hilarym Kurpanikiem (Radca), albo w spotkaniach przejezdnych Aktorów i Aktorek odtwarzanych przez Marię Kościałkowską, Andrzeja Kruczyńskiego, Jolantę Łagodzińską i Andrzeja Zielińskiego, albo w dialogach Krasickiego (Tadeusz Zięba) i Generała (Janusz Krawczyk) z Bobrowskim (Janusz Łagodziński), albo w wejściach Kolejarza (Tadeusz Szybowski) czy Żandarma (Stanisław Jędrzejowski).

Brakuje iskrzenia się na scenie, tej siły, jaka widzem wstrząsa. Problem uniwersalny, a ościenia dramatu musi się szukać w konkretnym wydarzeniu historycznym. Czyżby tekst Terleckiego nie miał wymaganej na scenie mocy dramaturgicznej? Czyżby tekst Terleckiego nie miał wymaganej na scenie mocy dramaturgicznej? Czyżby tonął w zalewie literackości i psychologiczno-moralistycznych dyskursach? Generał wręcza Bobrowskiemu wyrok sądu honorowego, nakazujący pojedynek, i jako ugodowiec tłumaczy, dlaczego należy wygasić bunt i przerwać powstanie ("aby nie zwiększać tragedii"), dlaczego przywódcy powstania muszą czym prędzej zejść ze sceny (żeby nie mnożyć dalej "trupów, zglisz, wdów, pożarów"). Janusz Krawczyk, ubrany w czarny długi płaszcz, robi to z wystarczająco wyrazistą, - ponurą ekspresją. Janusz Łagodziński trzęsie się. I nic. I nie ma tego spięcia, od którego by się zatrzęsło w teatrze.

Być może, rola Bobrowskiego została błędnie obsadzona? Łagodziński jest lepszym Filonem w "Balladynie" niż Bobrowskim. W roztrzęsionej chłopaczkowatości, w rozdyndanych rękach, zdejmujących i zakładających okulary, w rozmiękczonej sylwetce, w głosie żałośnie niemęskim - zaciera się ostrze dramatyzmu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji