Artykuły

Z teatru. Krótka noc

Jeszcze jedna sztuka drążąca wątek bolesnej historii naszego kraju (tu - powstanie styczniowe). I jeszcze jedna sztuka, przy której zarzekaniu się "nie, nie, tu nie ma żadnych aluzji, to tylko o 1863...." towarzyszą "dyskretne" podpowiedzi: "Te schematy zachowań jednostek i grup społecznych, te mechanizmy reakcji i rozwiązań - czy to czegoś Państwu nie przypomina?..."

Nie przeceniałabym roli tego typu dramaturgii w kształtowaniu świadomości historycznej społeczeństwa. Chodzi w nich przecież przede wszystkim o komentarz do współczesności, o próbę przeprowadzenia analogii tego co kiedyś i tego co dziś; ocen, sugestii i prognoz. Nierzadko zdarza się, że sztuka taka jest tendencyjna, przez co spłyca rzeczywistość historyczną oraz że fakty przedstawione wycinkowo zaciemniają obraz. Dobrze jeszcze, gdy korzystając z kostiumu historycznego odkrywczo mówi o nas samych i o naszych tzw. ciekawych czasach. I gdy - najzwyklej w świecie - jest atrakcyjnym materiałem dramaturgicznym.

Tego właśnie nie da się niestety powiedzieć o "Krótkiej nocy". Pomijając tendencyjne z lekka interpretowanie historii (i usilne przypasowywanie jej do niedawnych naszych losów) sztuka ta obarczona jest podstawowymi błędami konstrukcyjnymi. Od pierwszej chwili doskonale wiadomo jaka będzie chwila ostatnia, zaś wszystko (no, niech będzie: niemal wszystko, ale to "niemal" jest mikroskopijnych rozmiarów) co się wydarza pomiędzy pierwszą a ostatnią minutą spektaklu, do sprawy intrygi i morderstwa dokonanego na Stefanie Bobrowskim nie wnosi nic. Aktorzy starannie rozgrywają poszczególne sceny, wylewają z siebie potoki eleganckiego dialogu, udają jak należy oburzenie, rozpacz, rozżalenie, zainteresowanie i tym podobne niezbędne w danym momencie uczucia, ale z tego nic nie wynika. Tu właściciel zajazdu krząta się i daje nam do zrozumienia, że jest porządnym człowiekiem, tu zwala mu się na głowę trupa aktorów, tu Matka - Polka w czerni, tu żandarmi, tu bufonowaty lowelas, tu patrioci - straceńcy... Wszystko to się kotłuje po scenie jako pełnospektaklowe... tło społeczno-polityczne do 5-minutowego dramatu. Statyczność tej dziwacznej konstrukcji jest nieznośnie męcząca.

Scenografia Arny Sekuły ładna i podobnie jak gra aktorów staranna, nadużyta przez reżysera również szybko zaczyna nudzić: kiedy po raz pierwszy zajaśniały w ciemności odpowiednio podświetlone przeszklenia drzwi wejściowych pomyślało mi się (na pewno nie tylko mnie!) - o, jakie to ładne! Jednak kiedy po raz enty identycznie wyeksponowano piękny element scenografii - spojrzałam na zegarek..

Wobec nieruchawości akcji, braku należytych kulminacji oraz ikry dramaturgicznej, wielkie zadanie zdynamizowania spektaklu spadło na barki kompozytora. Barki niestety nie najlepiej na ten ciężar przygotowane. Przemysław Gintrowski wprzągł do pracy syntezator i napisał niemało bardzo głośnej i bardzo pretensjonalnej muzyki. Zaczęło się jakby dowolną przeróbką "Padmaskowskich wieczorów", skończyło zaś histerycznym tumultem będącym skrzyżowaniem "Pieśni Baczyńskiego" (Koniecznego i Demarczyk) z "Bolerem" Ravela. Niestety, niestety... Znowu pudło..

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji