Artykuły

Od szczerości do zakłamania

Dwa lata temu, gdy Miko­łaj Grabowski obejmo­wał Stary Teatr w Krako­wie, pojawił się dowcip. - Jaki będzie pod jego dyrekcją? - Niekiepski. Wielu oso­bom żart wydawał się nazbyt złośli­wy, wręcz niesmaczny. Cóż może mieć wspólnego działalność serialowa brata Andrzeja z funkcją szefa ar­tystycznego narodowej sceny. Stary Teatr to wciąż znak firmowy. Wprawdzie od lat jego jakość spada, legenda kruszeje, lecz zespół kilku­dziesięciu wybitnych aktorów i nie­zwykła tradycja wciąż stanowią o po­tencjale.

Niestety, to, co się ostatnio dzieje przy placu Szczepańskim, jeży włosy na głowie. Za ciężkie pieniądze po­datników scena przekształca się w centrum niewybrednej rozrywki. Dowodem ostatnie premiery, które wyszły spod ręki dyrektora. "Tango Gombrowicz", poza ładnym tytu­łem, szkoda tylko, że ukradzionym z książki Rajmunda Kalickiego, jest widowiskiem beznadziejnym. Skła­danką pomysłów z dawnych spekta­kli reżysera, wypraną z ducha i sen­su. W materię "Trans-Atlantyku", powieści otwartej tu wytrychem autobiografizmu (sic!), czterech sce­nicznych Gombrowiczów wplata fragmenty tekstów z "Dziennika". Napisanych o wiele później i w in­nym trybie artystycznym. Zamiast zderzenia dwóch form duchowości - żywej argentyńskiej, poddanej ryt­mowi tanga, z zastygłą polską uwzniośloną polonezem - otrzymu­jemy serię rodzajowych scenek, prze­platanych refleksjami pisarza. By podnieść ich sceniczną atrakcyj­ność, Gombrowicz - Frycz, cytując głupstwa krytyków, rozcina sterty ga­zet piłą elektryczną. Podobno naj­bardziej przejmujący był akt Gom­browicza - Peszka. Widziałam przedstawienie z zastępującym go dyrektorem, ale się nie rozbierał.

Ludowe mądrości

"Opera mleczana", według li­bretta i muzyki Stanisława Radwa­na, miała dobre recenzje, kompozy­tor został nawet nagrodzony w kon­kursie Ministerstwa Kultury na wy­stawienie polskiej sztuki współcze­snej. Nie wiedziałam, że dymki do rysunków Andrzeja Mleczki mogą stać się sztuką współczesną, ale... Bieda w tym, że choć żywioł mu­zyczny zabawnie splata góralskie zaśpiewy, przedwojenne sentymental­ne melodie, swingujące rytmy, wal­ca, a nawet Mozarta, nie zagłusza dymkowych tekstów. Pozbawione na­turalnego kontekstu, czyli niepowta­rzalnej kreski rysownika, wycinają­cej z przestrzeni pękate ciała roda­ków i ich toporne maniery, brzmią czasem zabawnie, absurdalnie, ale częściej trywialnie. Zwłaszcza w ustach dwóch par urodziwych akto­rów. Realizatorzy z szerokiego spek­trum zainteresowań satyryka Mlecz­ki wybrali to, co dotyczy układów męsko-damskich. Rysunkowe filmi­ki o zwierzętach, które wypowiadają na ten temat głębokie prawdy, rzecz całą komentują.

Żal było aktorów. Ślicznej, uta­lentowanej Anny Radwan, gdy wygłaszała, z ironią wprawdzie, ale taki tekst: "Miałam orgazm i to jest mo­je największe osiągnięcie w życiu", oraz jej świetnych kolegów - Ewy Kaim, Jakuba Przebindowskiego i Zbigniewa Kalety - gdy powtarzali tę wiekopomną frazę w rożnych aranżacjach muzycznych. I tak co chwila słyszeliśmy ludowe mądrości rozpisane na nuty. Miało być subtel­nie i dowcipnie, było nijako, bardziej smutno niż śmiesznie, przynajmniej w czasie warszawskiej prezentacji spektaklu.

Nie czepiałabym się "Opery", w serii poważnych przedstawień po­winno znaleźć się lekkie, gdyby nie jej ciąg dalszy. Otóż po ośmiu mie­siącach wyprodukowano premierę - "Sto lat kabaretu..." by widzowie "mogli zanurzyć się w niezwykły i fascynujący świat pewnej ulotnej, ale jakże intensywnie obecnej w kultu­rze Krakowa dziedziny sztuki. Nie­pozornej i jakby marginalnej - ale z perspektywy czasu widać, jak waż­nej". Ładne słowa Tadeusza Nyczka, krytyka, jak napisano w programie, uwiodły mnie. Pojechałam tuż po premierze.

Dość powiedzieć, że najlepszym reżyserem tego trzyczęściowego wi­dowiska poświęconego legendarnym kabaretom - Zielonemu Baloniko­wi, Jamie Michalika i Piwnicy pod Baranami - okazał się Krzysztof Materna. Teksty z Piwnicy Wiesława Dymnego, Andrzeja Warchała, Lesz­ka Kołakowskiego w wykonaniu zwłaszcza Jana Frycza i Jacka Ro­manowskiego broniły się nieśmier­telnym poczuciem absurdu, a znane piosenki Ewy Demarczyk z muzyką Zygmunta Koniecznego bawiły no­wymi wykonaniami. Świetny zespół jazzowych muzyków miał w nich spory udział. "Monolog erotyczny o ślimakach" i "Tomaszów" w wyko­naniu Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik czy "Groszki" śpiewane przez Annę Radwan dały pojęcie, czym może być twórczość aktorska. Te kilka minut to najjaśniejsze mo­menty trzyipółgodzinnego wieczoru.

Oaza szmiry i bezguścia

Część poświęcona Zielonemu Ba­lonikowi, rozegrana na tle prospek­tu, z rozrysowanym obrazem Szczyglińskiego "Pijana Brama Floriań­ska", poza utrwalone stereotypy Młodej Polski nie wyszła. Peleryny, zamaszyste gesty, absynt, pikantne wierszyki, perwersyjne piosenki trą­cące myszką nie skłaniały do tego, by na sławne miejsce schadzek arty­stów i krakowskich dostojnych mieszczan spojrzeć świeżym okiem. Poemat Boya "Uwiedziona" w wersji mówionej Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik i mimicznej Jana Fry­cza rozświetlił na chwilę mroczny klimat scenografii i dobrotliwej kon­feransjerki Krzysztofa Globisza. Sta­nisław Tym jest dowcipnym felieto­nistą, ale jako reżyser przynudzał srogo.

Jama Michalikowa, w latach sześćdziesiątych sukcesorka Baloni­ka (mieściła się w tym samym loka­lu przy Floriańskiej), została poka­zana w Sali im. Modrzejewskiej jako oaza szmiry i bezguścia. Pomijam fakt, że jest to obraz krzywdzący dla dobrych aktorów, którzy tam mówili teksty Bruno Miecugowa czy Tade­usza Kwiatkowskiego. Bo niby skąd legenda "fascynującej dziedziny sztuki". Wykonanie owej Michalikowej części, czyli próba wskrzeszenia słynnego programu "Trędowaty", przyprawia widza o skręt kiszek. Po­etyka żartów dla pana inżyniera, ty­pu cała sala śpiewa z nami, oprawio­na została w bezpardonowe maniery kelnerów z minionej epoki. Najgor­sze aktorskie grepsy, szmoncesy, głu­poty trudno już dziś zobaczyć na scenie w Koziej Wólce. Szczypaliśmy się z kolegą krytykiem, pytając: - Czy naprawdę siedzimy w Starym?

Czy on widzi to samo co ja, a ja to samo co on? Tak dalece parodia "Trędowatej" zrosła się z metodą "twórczą", polegającą na traktowa­niu podobnego podobnym, czyli ki­czu kiczem, chamstwa chamstwem. Niewiarygodne. Niestety, skandalicz­ny poziom owej części został podpi­sany nazwiskiem dyrektora. On też firmuje teksty w przerwie - "No, idźcie się wysikać, o, tu się sika", po­mysł podawania kiełbasek z musz­tardą przy akompaniamencie prze­mówienia Gomułki z marca 1968 ro­ku i inne tego rodzaju "smaczne żarty".

I w tym problem największy. Jak reżyser, obnażywszy swój gust i inte­lekt, ma odwagę kierować sceną, na której powstawały spektakle Swinarskiego, Jarockiego, Wajdy, Grzego­rzewskiego. Podobno przygotowuje i "Wyzwolenie" Stanisława Wyspiań­skiego, polemiczne w stosunku do Swinarskiego. Z takim wyposaże­niem umysłowym? Niepojęte. Ale... w czasach, gdy nikt już się niczego nie wstydzi.

Wyższość i niższość

Próbuję dociec, co się stało z Mikołajem Grabowskim artystą. Sukcesu "Pamiątek Soplicy", "Li­stopada" Henryka Rzewuskiego, "Trans-Atlantyku" Witolda Gom­browicza czy "Opisu obyczajów" księdza Jędrzeja Kitowicza, tekstów wydawałoby się kompletnie niescenicznych, nikt mu nie odbierze. Za­lśniły blaskiem nowości repertu­arowej oraz umiejętnością prze­kształcenia dawnego języka i oby­czaju w czystą teatralność. Ku przestrodze bliźnich, przywracając im pamięć nie zawsze świetlanej przeszłości kontuszy, karabel i szla­checkich dworków.

Teatralność ta miała smak dobrej zabawy i siłę autentyzmu, ponieważ reżyser zestawiał na zasadzie kontra­punktu wzniosłe myśli, idee z ich konkretnym wcieleniem. Wzorem Bogusława Schaeffera, u którego po­bierał lekcje sztuki i życia, mieszał wzniosłe z trywialnym, patetyczne z pospolitym, filozoficzne z ciele­snym. Ćwiczył tę poetykę wraz z Ja­nem Peszkiem, Bogusławem Kier­cem w zespole MW2, założonym przez Adama Kaczyńskiego jeszcze w latach sześćdziesiątych, a potem we własnych przedstawieniach "Kwartetów" i "Audiencji" do tek­stów awangardowego kompozytora i dramatopisarza.

Od Schaeffera niedaleko do Gombrowicza z jego filozofią wyż­szości i niższości, zakłamania i szczerości, ujawniania tego, co ukry­te pod konwenansem, formą, czyli własnego niepodległego "ja". Kolej­nymi sukcesami był dwukrotnie wy­stawiany "Trans-Atlantyk" z fanta­stycznym Gonzalem Peszka, później "Dzienniki" Gombrowicza.

Prosperity Grabowskiego miała się świetnie. Sądząc po peanach i elaboratach krytyków, jakich skąpio­no bardziej subtelnym artystom, je­go teatr mnożył zwolenników i bu­dził zachwyty. Nawet wtedy, gdy try­wialność i pospolitość zajmowały coraz więcej miejsca w przedstawie­niach, rujnując rozsądne proporcje. Stało się to z osiem - dziesięć lat te­mu, w okolicach "Opisu obycza­jów". Ich druga część, gdzie często­wano publiczność wódką, z krytyki naszych narodowych wad prze­kształcała się w coraz mniej wy­bredną rozrywkę. Ale "rodzina", jak nazywano grono bliskich sobie wy­konawców, święciła triumfy, objeż­dżając z "Opisem" Kitowicza albo z "Audiencjami" Schaeffera miejsco­wości Małopolski i innych regionów kraju. Nawet poważne pismo zesta­wiało trasy objazdów Osterwy i Gra­bowskiego, choć wiadomo było, że nie z kagankiem oświaty jeździ ten­że zespół pod szyldem Teatru Sło­wackiego.

Najgorsze, że chwyty stosowane dla gawiedzi, pod publiczkę coraz częściej zaczęły przenikać do sztuk Fredry, Czechowa i innych autorów, wystawianych przez reżysera. Przy aplauzie krytyki ma się rozumieć. Nawet straszny "Król Lear" w Ło­dzi, gdzie publiczność już po pierw­szym wejściu dworu zwijała się ze śmiechu, tak bezradny był zespół wobec tragicznej materii utworu, dostał Złotego Yoricka za najlepszą inscenizację Szekspira. Podobne pa­smo sukcesów uśpiłoby niejednego. Toteż czujność artysty osłabła, on zaś idzie za ciosem i produkuje od lat to samo przedstawienie - "Opis obyczajów". Nawet jeśli na afiszu pojawiają się nazwiska różnych auto­rów. Nie najlepiej rokuje to narodo­wej scenie, powołanej do poważniej­szych zadań, od edukacyjnych po twórcze, niż wyręczanie telewizji w dostarczaniu kiepskiej rozrywki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji