Artykuły

Pro i kontra

Pro: Ludzie śmiechu

Jacek Kaczmarski i Krzysztof Zale­ski mogli spocząć na styropianie: nu­cić przy goleniu o "Murach", które znowu muszą runąć albo wspominać po teatralnych bufetach o "Księdzu Marku", zdjętym z afisza przez woj­skową juntę. Wolą jednak trzymać rękę na pulsie naszych czasów. Jacek Kaczmarski debiutując jako powieściopisarz, zmierzył się z kombatanc­kim mitem. Krzysztof Zaleski wyreży­serował "Mszę za miasto Arras" An­drzeja Szczypiorskiego, gdzie mówi o kościelnej kruchcie nie klęcząc na ko­lanach. Nie jest przypadkiem, że obaj panowie firmują w poznańskim Tea­trze Nowym "Wisielców i kuglarzy", spektakl oparty na motywach powie­ści Wiktora Hugo. Ta blues-opera z songami do muzyki Jerzego Satanow­skiego, choć nie dotyka wprost na­szych czasów, jest bardziej współcze­sna od ostatnich propozycji polskie­go kina czy telewizyjnego bicia mydlanej piany.

Jacek Kaczmarski nie musiał prze­nosić całego historiozoficznego wy­wodu Wiktora Hugo w muzyczną partyturę, by pokazać na przykładzie głównego bohatera, że los jest ślepy, ludzie powodowani nim na zakrę­tach historii bezwzględni, a wyrok wy­dany na ojców wpisany w przyszłość dzieci. W historycznym kostiumie i języku uniwersalnych konkretów, pomijając szczegóły - opowiada o interesujących nas sprawach, bez wy­woływania przykrych skojarzeń o po­litycznej awanturze na polskim podwórku. Wystarczyło, że posłużył się czytelną metaforą, teatralnym znakiem, którym jest twarz główne­go bohatera, Gwynpline'a. Tak jak z królewskiego rozkazu wycięto na je­go ustach wieczny uśmiech, by bawił gawiedź, tak dziecko buntownika po­wraca do łask, gdy władca zechce po­niżyć swoich nowych faworytów.

Trudno nie dostrzec w libretcie je­szcze jednej intrygi angielskiego dworu widzianej przez pryzmat sze­kspirowskich kronik. Ale Krzysztof Zaleski postarał się o znalezienie bar­dziej współczesnej formuły insceni­zacyjnej.

W funkcjonalnej scenografii Mar­ka Chowańca rozegrał operę godną teatru Brechta. Z dialogami Kaczmar­skiego, w których królowa Anna (zna­komita Bożena Borowska) maluje cy­niczny obraz świata, gdzie wartości nie są warte nawet trzech groszy.

Jednak nie wszyscy ulegają me­chanizmowi historii. Można wysiąść z tej karuzeli władzy i zachować ludzką twarz. Gwynplaine, już jako par Anglii, choćby nawet jeszcze raz uczciwość i prawda miała wzbudzić rechot, wykrzyczy swoje "nie" - no­wym podatkom na królewską siedzi­bę i przywileje Kościoła. Jak egzy­stencjalny bohater nie idzie na naj­drobniejszy nawet kompromis, bo każdy oznacza zdradę. Podobnie jak Ursus, wędrowny kuglarz i filozof, uosobienie średniowiecznego klerka, który nawet za cenę stryczka, mówi gorzką prawdę o naturze człowieka. Kaczmarski i Zaleski podpisali się pod nią. Świadomi, że wszyscy arty­ści są ludźmi śmiechu. (Jacek Cieślak)

Kontra: Gęba Wiktora Hugo

Adaptacje sceniczne wielkiej litera­tury mają sens jedynie wtedy, gdy ich teatralny i muzyczny ekwiwalent ma siłę artystycznego wyrazu co najmniej równą treściom wyrażonym w orygi­nale. Blues-opera "Kuglarze i wisielcy" tego warunku, niestety, nie spełnia. Wiele wątków mocno osadzonych w powieści zostało pominiętych, a wprowadzone zostały zupełnie nowe, w większości niepotrzebnie.

Da się to odczuć głównie w ekspo­zycji, rozciągniętej na cały pierwszy akt trzyczęściowego spektaklu. Tok narracji spowolniony został zwłaszcza piosenkami, może i smacznymi ką­skami literatury buntu, jednakże nie posuwającymi akcji choćby o krok do przodu. Wiadomo, że każdy adapta­tor równie obszernej powieści musiał­by sporo wartościowego materiału odrzucić. Kwestia polega na wyborze i zachowaniu odpowiednich proporcji.

W powieści "Człowiek śmiechu" Wiktor Hugo niemal tyle samo miej­sca, co intrydze, poświęca zwięzłemu wykładowi historiozoficznemu o sto­sunkach i obyczajach Anglii i Euro­py końca XVII i początku XVIII wie­ku. Liczne są też odwołania autora do wieków poprzednich bądź współ­czesnych mu XIX-wiecznych konse­kwencji minionych wydarzeń. Treści te siłą faktu są nieobecne w adaptacji - na scenie mamy do czynienia je­dynie z wątkiem awanturniczo-romansowym, co jawnie zubaża orygi­nał powieściowy, a jego autorowi przyprawia gębę.

Najprostszym przykładem daleko posuniętej ingerencji adaptatorskiej jest stworzenie postaci królowej An­ny. Hugo jedynie o niej wspomina, jako o kobiecie mało urodziwej i - co potwierdzają źródła historyczne - niezbyt lotnej. Tymczasem w mózg i usta tej postaci włożył Kacz­marski gros misternych intryg, w rzeczywistości dokonywanych przez jej zausznika, Barkilphedra - tu postaci bardziej deklarującej swoje nie­cne zamiary, niż czynnej.

Miary zamieszania dopełnia insce­nizacja Krzysztofa Zaleskiego. Budzą­cego grozę samym swoim pojawie­niem się urzędnika sądowego (wapendake`a), który żelazną różdżką dotyka osób doprowadzanych przed oblicze trybunału, w sztuce zastąpił Żelazny Strażnik. Ten sam, który od początku szwendał się po scenie na nikim nie robiąc żadnego wrażenia, nawet gdy zamiast wieszać (patrz ty­tuł blues-opery), zadławił swe ofiary pętlą. Zupełnie niezrozumiałe jest, dlaczego wszyscy zaczęli się go lękać akurat wtedy, gdy zjawił się po Czło­wieka Śmiechu, Gwynplaine'a.

Ta ostatnia postać, odtworzona przez Mirosława Konarowskiego, jest naj­większym nieporozumieniem spekta­klu. Oszpecony i porzucony przez "comprachicos" sierota, linoskoczek i aktor, nagle odzyskuje przywileje para Anglii. Staje wobec równych mu przed­stawicieli Izby Lordów. Jego przemó­wienie w obronie najuboższych tego świata, brzmiałoby zupełnie inaczej, gdyby lordowie byli naprawdę lordami, a nie grupką zniewieściałych dworskich fircyków. I gdyby Gwynplaine nie krył twarzy, i nie kulił się w proszalno-lękliwej pozycji. Gdyby zamiast jakiejś smętnej rany od ucha do ucha miał swój wiecznotrwały uśmiech. Gdyby...

(Janusz R.Kowalczyk)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji