Artykuły

Bez wstrząsu, za to "do śmiechu". Wielka szkoda

"Lot nad kukułczym gniazdem" w reż. Roberta Talarczyka w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Henryka Wach-Malicka w Polsce Dzienniku Zachodnim.

Na scenie Teatru Śląskiego szpital psychiatryczny z "Lotu nad kukułczym gniazdem" nie lśni bielą. To zapomniany przez wszystkich magazyn jakiegoś "kombinatu", pełen rozbebeszonej, nieużytecznej maszynerii. I pełen ludzi, którym zdezelowano mózgi, czyniąc niezdolnymi do odczuwania emocji. W tak zaprojektowaną - przez Katarzynę Sobańską i Marcela Sławińskiego - scenografię aktorzy wchodzą wprost z teatralnych korytarzy; razem z widzami.

Odrealnione miejsce akcji i wspólne wejście do "psychiatryka" sugerują, że być może "wszyscy jesteśmy wariatami, choć ci na scenie trochę bardziej". Tezę tę mają potęgować, zamieszczone w programie, prowokacyjne "wyznania" realizatorów. Od reżysera Roberta Talarczyka poczynając, diagnozują oni u siebie łagodne postaci odchyleń od normy. I byłoby to zapewne ciekawe odczytanie kultowego tytułu, gdyby znalazło odbicie w strukturze spektaklu. Ale nie znajduje, niestety, bo dominuje nad nim aura zabawy, beztroskiego grona facetów, których chyba tylko przypadkiem, i na chwilę, tu przymknięto. Takie wesołe "wariatkowo", w którym najwyraźniej nikt się nikogo nie boi. A już na pewno nie udającej groźną siostry Ratched (Katarzyna Brzoska)...

Tymczasem Ken Kesey w powieści i Dale Wasserman w jej teatralnej adaptacji opowiadają przecież wstrząsającą (i uniwersalną!) historię ludzkiego strachu i zniewolenia. Szpital jest tu

metaforą, ale dramat bohaterów - realny, konkretny i możliwy do powtórzenia się w każdym miejscu i czasie. Siła "Lotu. .." tkwi w porażającej mieszance komizmu i tragedii. Ale - jakkolwiek go czytać - to jednak tragedia, a nie seria wesołych obrazków z pacjentami w rolach głównych. I nie jest ważne, czy ci ludzie są naprawdę chorzy, czy tylko schronili się w szpitalu przed nieznośnym życiem. Ważne jest, że nie mogą z niego wyjść.

(...)

W spektaklu Talarczyka równowaga między komizmem a dramatyzmem sytuacji jest natomiast kompletnie zaburzona. To prawda, że nieświadomy swego losu McMurphy wnosi pełne nadziei ożywienie, ale przecież krzywa grozy rośnie nieubłaganie w górę. Nie w tym spektaklu jednak, w którym pojawia się tylko kilka pantomimicznych wstawek, imitujących (niby) udrękę bohaterów. A dramatyczny finał wygląda, jak doczepiony z innej inscenizacji i nie daje rozbawionym widzom szansy na refleksję.

Paradoksem jest, że w ramach tej dziwnej interpretacji aktorzy grają świetnie. Trudno oderwać oczy od ekspresyjnego Dariusza Chojnackiego, gdy jako McMurphy zaskakuje widza co minutę. Oscylującego między lizusostwem a odwagą, Hardinga kapitalnie portretuje Artur Święs. Każdy ma zresztą okazję do własnej, wyszlifowanej etiudy, co w sumie składa się na całkiem przyjemny (?!) teatralny wieczór. Kto chce się pośmiać - polecam. Kto ceni "Lot nad kukułczym gniazdem" i nie chce spłyconej jego wersji - radzę ostrożność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji