Nagi Otello w finale
III Międzynarodowy Festiwal Teatralny Dialog-Wrocław. Pisze Krzysztof Kucharski w Słowie Polskim Gazecie Wrocławskiej.
Na ostatni akord III Festiwalu Dialog-Wrocław - "Ostrzeżenie przed przyszłością" poczekamy do końca października. W ciągu 10 dni zobaczyliśmy 17 przedstawień, w tym 6 polskich.
Nagi i czarny jak smoła Otello [na zdjęciu] biegnący kawałkiem ul. Modrzejewskiej wzdłuż opery budził wesołość taksówkarzy, przypadkowych przechodniów oraz festiwalowej widowni, która pomaszerowała za nim do gmachu, by zobaczyć finał szekspirowskiej tragedii wystawionej przez teatr z Hamburga. Taki był wczoraj ostatni akcent festiwalu.
- Wrocław ma fantastyczną atmosferę i chłonącą niuanse publiczność - chwaliła nas Guna Zarina z Rygi. Spektakle, mimo wysokich cen biletów, ściągnęły komplety widzów, którzy większość artystycznych wypowiedzi nagradzali długimi brawami. Trzeci już Dialog-Wrocław, autorski festiwal Krystyny Meissner próbował przyjrzeć się kondycji Europejczyka. Każda seria spektakli kończyła się dyskusją dotykającą w szerszym kontekście konkretnego tematu. Zastanawialiśmy się, czy istnieje coś takiego, jak sumienie Europy, teatry mówiły o przemocy i wojnie, ostrzegały przed podłością i nietolerancją. W finałowym panelu prowadzonym przez Jacka Żakowskiego udział wzięli, m. in.: filozofowie - Leszek Kołakowski i Paul Thibaud z Francji oraz rosyjski pisarz Wiktor Jerofiejew.
Nie było przedstawienia, które zdominowałoby festiwal. W kuluarowej giełdzie najwyższe notowania miały: holenderska "Wielka wojna" za perfekcyjną realizację i oryginalność; belgijski "Wujaszek Wania", który nie zgubił klimatu Czechowa; węgierski "Blackland" za kabaretową formę; brytyjska "Miarka za miarkę" grana w ekspresowym montażu; łotewskie "Długie życie" dowcipne i przerażające oraz dwa polskie spektakle - legnicki "Made in Poland" ze wspaniałym Januszem Chabiorem i toruński "Ślub" z gwiazdą litewskiego teatru, Vladasem Bagdonasem.
Polacy w tle
Krzysztof Warlikowski, nasz eksportowy reżyser, w tym roku był tylko obserwatorem: - Nam trochę niedosytu patrząc na udział polskich teatrów w tym europejskim festiwalu. Nie mieliśmy propozycji, która mogłaby konkurować z resztą. Lupa walczył z wiatrakami, a najlepszy polski spektakl "Made in Poland" może porywać swoją lokalnościąjedynie polskiego widza.
- Intensywnością i ekspresją mocno mną poruszyły dwa spektakle - mówi z kolei młody angielski reżyser Matthew Grown. - Pierwszy to "Made in Poland", a drugi "Nakręcona pomarańcza". Oglądałbym je z zainteresowaniem, nawet nie rozumiejąc tekstów. Ich siła polega w zespołowości i temperaturze emocji.
Rozczarowania
Największym artystycznym rozczarowaniem był pojedynek ubiegłorocznego laureata Paszportu "Polityki" Pawła Szkotaka z szekspirowskim "Makbetem". Przegrał Szkotak i Szekspir. Pustką wiało "Z czerwonej księgi wymierania" rosyjskiego laboratorium teatralnego Alexandra Bakshi, a chłodem i nudą z dwóch spektakli Krystiana Lupy: "Niedokończonego utworu na aktora" i "Zaratustry". Wiało długo, bo jeden spektakl trwał 7 godzin, a drugi 4,5. To były najdłuższe wiatry nieprzyjazne widowni.
Nagie chłopy
Większość inscenizacji wspierała się multimedialnymi gadżetami. Kawałki akcji oglądaliśmy na ekranach i monitorach. Kamery pokazywały nie tylko zbliżenia twarzy aktorów, ale też .. męskie genitalia. Mało było spektakli, w których nie biegałby po scenie (a nawet po ulicy - patrz wyżej) goły mężczyzna.
- Ja to traktuję jako rodzaj przelotnej mody - zżymał się trochę na te "nowinki", prof. Bohdan Kozak, teatrolog i aktor z uniwersytetu lwowskiego. - Istotą teatru jest aktor i wolę, gdy na nim koncentruje się moja uwaga. Festiwal był znakomicie przygotowany, nawet na takie niespodzianki jak pożar w teatrze. Na kończącym teatralne spotkania bankiecie wszyscy chwalili organizacyjną perfekcję. Ten festiwal to jedna z cenniejszych wizytówek Wrocławia.