Artykuły

Nonsens

"Nunsens", napisany przez Amerykanina Dana Goggina musical o zakonnicach, które śpiewem i tańcem chcą zarobić na pochówek zatrutych grzybkami sióstr, powstał pod bogobojnym wezwaniem "śmiejąc się nie grzeszysz". Oglądając warszawską inscenizację w Teatrze Na Woli trudno oprzeć się wrażeniu, że autor przekładu i realizatorzy spektaklu chcieli zrobić kasę naigrawając się z zakonnych siostrzyczek. Że temat jest trafiony, świadczy pełna widownia i anonimowy telefon o bombie podłożonej w czasie pierwszego spektaklu. Przez przypadek stali się jednak autorami gorzkiej satyry na nędzę polskiego życia teatralnego.

Teatr Na Woli lepiej od innych ukazuje perypetie naszych scen dramatycznych. Założony przez Tadeusza Łomnickiego, najwybitniejszego polskiego aktora ostatnich kilkudziesięciu lat, był świadkiem takich wydarzeń artystycznych, jak na przykład "Amedeusz" z Romanem Polańskim w roli tytułowej. Po pożarze Teatru Narodowego, który "spalił się ze wstydu" za dyrekcji Krystyny Skuszanki i Jerzego Krasowskiego, po każdej premierze tych niegdyś cenionych reżyserów, coraz bardziej chylił się ku upadkowi. Po reformach administracyjnych został przekazany przez wojewodę miastu. Jego władze, nie mając pieniędzy na utrzymanie teatru ze stałym zespołem, uczyniły zeń scenę impresaryjną. W praktyce oznacza to repertuar złożony głównie z lektur szkolnych, wynajem sal na koncerty i takie dziwowiska jak "Nunsense".

Słabości dramaturgiczne spektaklu obrazuje anegdota, o tym jak musical zrodził się z kabaretowych scenek, które promowały w nowojorskich sklepikach sprzedaż pocztówek z zakonnicami. Tematem skeczy i piosenek jest zbiórka pieniędzy na pochówek zamrożonych w lodówce zakonnic. Te które przeżyły - bo w czasie "ostatniej wieczerzy" grały w bingo - opowiadają teraz o przypadkowym charakterze swoich powołań.

Niewyrafinowanym humorem posłużył się autor przekładu i adaptacji, skrywający się, chyba ze wstydu, pod artystycznym pseudonimem Janusz Delf. Profesor Pimko miałby nie lada satysfakcję, gdyby słyszał te niewinne sprośności dotyczące aktów fizjologicznych i wpisane do wierszyka słowo "tupet", tylko po to, by pozostawić domyślności widzów rym "dupę". Trud autora został jednak nagrodzony. Gdy Korsakówna zagrywa się na śmierć, udając oszołomioną narkotykami zakonnicę w ciąży, która reklamuje książkę o niepokalanym poczęciu dla katolickich dziewcząt - publiczność umiera ze śmiechu. Cóż, teatr, w pogoni za pieniędzmi upodabnia się coraz bardziej do łamów brukowców.

Janusz Delf napisał w libretcie, że skromna sceniczna oprawa show zakonnic tłumaczy ich ubóstwo. Brak smaku godny prowincjonalnego domu kultury należy jednak przypisać występującemu również w roli scenografa reżyserowi Marcelowi Kochańczykowi. Ewa Wojciechowska postarała się, by aranżacja muzyki przypominała popularne przeboje disco-polo. Wszystkie bez wyjątku aktorki - Lidia Korsakówna, Denisa Geislerova, Barbara Dziekan, Krystyna Sienkiewicz, a nawet wokalistka Danuta Błażejczyk - śpiewają je głosem, który sugeruje palenie papierosów w kulisach. Tłumaczyłoby to również ich słabą sprawność ruchową. Mimo że układy choreograficzne Zofii Rudnickiej są proste, jak na potańcówkach w przedszkolu. Taki to już teatralny nonsens.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji