Artykuły

Pakt z kiczem

Skąd u licha pomysł, żeby realizację opery powierzać reżyserowi głuchemu na muzykę?

Ta premiera zapowiadała się bardzo ciekawie -"Faust" księcia Antoniego Radziwiłła czekał na wystawienie w Polsce prawie 175 lat. Dzieło utrzymane w formie niemieckiego singspielu, czyli opery z mówionymi dialogami, było opus magnum zdolnego muzyka amatora pamiętanego głównie z historii jako namiestnik Wielkiego Księstwa Poznańskiego mianowany na to stanowisko po kongresie wiedeńskim przez króla Prus Fryderyka Wilhelma, z którym był spowinowacony.

Radziwiłł tworzył muzykę do pierwszej części wielkiego dramatu Goethego ponad 20 lat, niektóre sceny wykonane były za jego życia w Berlinie. Muzyka podobała się samemu poecie - dopisał na życzenie kompozytora kilka linijek tekstu, których nie znajdziemy w oryginalnym wydaniu "Fausta". Choć Radziwiłł nie ukończył pracy, pozostawiona przez niego partytura pozwoliła zaprezentować dzieło trzy lata po jego śmierci w Berlinie w 1835 r. W wersji koncertowej z sukcesem grano następnie "Fausta" w wielu niemieckich miastach, a także m.in. w Pradze i Londynie. W takiej wersji utwór zabrzmiał także w 1848 r. w Warszawie, w słynnym salonie Deotymy. Potem o nim zapomniano. W latach 60. XX w. nagrano operę Radziwiłła w Polskim Radiu. Sceniczną prapremierę dzieła zrealizowali jednak Białorusini w Mińsku zaledwie kilka lat temu.

Poznań wydawał się dobrym miejscem na pierwszą prezentację dzieła Radziwiłła na polskiej scenie, tym bardziej że zainaugurowano nim trzeci festiwal polsko-niemieckiego pisarza, poety i kompozytora E.T.A. Hofftnanna.

Cóż z tego, kiedy reżyser Adam Hanuszkiewicz podszedł do obrosłej niezwykłym historycznym kontekstem sprawy z wielką nonszalancją.

Hanuszkiewicza zainteresował bardziej dramat Goethego niż opera Radziwiłła. Ułożył własny scenariusz widowiska, wykorzystując mniej niż połowę scen "Fausta", do których Radziwiłł skomponował muzykę. Zapomniane dzieło zaprezentowane zostało w kadłubkowej formie. W zamian otrzymaliśmy popis reżysera będący porażającym pomieszaniem teatralnej grafomanii, kiczu i wulgarności.

Hanuszkiewicz skompilował tekst z różnych tłumaczeń, a jedynym celem tego zabiegu wydaje się nagromadzenie wulgaryzmów. Goethe nie wahał się używać w swym poemacie dosadnego języka, kiedy jednak pryska poezja, zostaje tylko obscena. Pomysł reżysera, by z "Fausta" uczynić współczesne widowisko, spełzł na niczym także przez nieudolne wykonanie śpiewaków, którzy trajkotali poetycki tekst jak na szkolnej akademii. Faust (Piotr Friebe) przypomina wiejskiego cwaniaka, Mefisto (Rafał Korpik) - postać z teatru marionetek, pikanterii całości dodaje zaś już w prologu dyrektor Teatru Wielkiego Sławomir Pietras, który - grając samego siebie - kończy swe pełne potknięć dykcyjnych perory słowami: "Klop [zamiast glob] cały obejdziecie ludzie". Ten językowy efekt najlepiej pokazuje, z czym mamy do czynienia w poznańskim "Fauście" Hanuszkiewicza. Szkoda scenografii Franciszka Starowieyskiego: okazałego pałacowego wnętrza inspirowanego pracami F.K. Schinkla, berlińskiego architekta, który zaprojektował Radziwiłłowi słynny pałac w Antoninie. Szkoda pracy młodej dyrygentki Agnieszki Nagórki oraz młodej Barbary Gutaj, która gra Małgorzatę ze wzruszającym poświęceniem, potrafiąc oddać delikatność i patos postaci upozowanej przez reżysera na wulgarną, współczesną nastolatkę. A nade wszystko szkoda dzieła Radziwiłła, bo fragmenty jego muzyki wykorzystane w przedstawieniu dowodzą, że władał świetnym warsztatem, a w scenie Małgorzaty z bratem wzbił się na szczyty, nie odbiegając daleko poziomem od wczesnoromantycznej muzyki scenicznej Franciszka Schuberta czy Carla Marii Webera.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji