Zmiana szefa w Teatrze Polskim
Zamiast fragmentu zbliżającej się premiery "Juliusza Cezara" (niedziela, godz. 19) i ciekawych informacji o jej genezie, na konferencji prasowej zobaczyliśmy dalszy ciąg dramatycznego lamentu związanego z zapowiadaną przez Urząd Marszałkowski dymisją dyrektora Teatru Polskiego Krzysztofa Mieszkowskiego.
Podobny spektakl lamentacyjny rozegrał się przed premierą "Śmierci podatnika" tydzień wcześniej. Można to zrozumieć i nazwać aktem rozpaczy i determinacją.
Konferencję otworzył kurtuazyjny list Jerzego Jarockiego do zespołu z ul. Zapolskiej. To był jedyny nowy akcent tej konferencji mającej promować dziewiątą premierę przygotowaną przez obecną dyrekcję.
Wysłuchałbym z uwagą wszystkich wynurzeń dyrektora Mieszkowskiego jeszcze raz, gdyby teatr wywiązał się ze zobowiązań wobec zaproszonych dziennikarzy i przed wylaniem oceanu żalów i złośliwości wobec wszystkich, którzy nie napisali jeszcze listów protestacyjnych do marszałka Łosia i ministra Zdrojewskiego, zaprezentował choć jedną scenę z "Juliusza Cezara" Shekespeare'a w reżyserii Remigiusza Brzyka.
Fotoreporterzy i telewizyjni kamerzyści chcieli zrobić zdjęcia, które towarzyszyłyby przedpremierowym zapowiedziom. Może to w tej sytuacji jest już kompletnie nieważne. Ktoś jednak na tę premierę pracował przez parę miesięcy. Dyrektor tylko odczytał nam obsadę, którą zresztą wcześniej dostaliśmy w materiałach prasowych. Myślę, że dyr. Mieszkowski mógł zwołać jedną i nawet ogólnopolską konferencję prasową na temat planów wobec jego osoby.
Pierwsze informacje o chęci odwołania Mieszkowskiego pojawiły się rok temu, a wczoraj został oficjalnie powiadomiony o odwoławczej procedurze. Po dwóch ostatnich premierach na koniec roku finansowego oficjalny dług Teatru Polskiego według wstępnych ekspertyz wzrośnie przynajmniej do l, 8 min zł.
Przeciwko odwołaniu dyr. Mieszkowskiego protestowało i protestuje środowisko teatralne. Jak już pisaliśmy, poważnym kandydatem na jego miejsce jest Lech Raczak z Poznania, dyrektor festiwalu Malta.