Artykuły

Gra pozorów

Jean Genet: "Pokojówki". Przekład: Jan Błoński. Reżyseria: Jarosław Kuszewski. Scenografia: Janusz Tartyłło. Premiera w Teatrze Ziemi Opolskiej.

Na ogół niepotrzebna jest znajomość życiorysu pisarza, by zrozumieć jego twórczość. Inaczej ma się rzecz w wypadku Geneta, który całym swym pisarstwem bierze odwet na solidnym, mieszczańskim społeczeństwie za swoje życie będące jednym długim łańcuchem przestępstw i najgorszego upodlenia. Odtrącony przez to społeczeństwo już jako dziesięcioletni chłopiec, kiedy to za drobną kradzież zamknięty został w domu poprawczym, dorosły Genet świadomie zamknął sobie drogę powrotu, odrzucając wszelkie obowiązujące normy moralne, cala mieszczańską etykę. Dokonawszy wyboru, z masochistyczną wręcz konsekwencją dążył do całkowitego splugawienia się, stając się jako złodziej kieszonkowy, włamywacz, pederasta i sutener, a w więzieniu-donosiciel, okazem przestępcy szczególnie odrażającym. Do pełnego rejestru brakowało mu tylko morderstwa, ale i bez tego Genet dorobił się w końcu - po dwudziestu wyrokach skazujących - dożywocia. I oto stała się rzecz niepojęta. Z najplugawszego "wyrzutka społeczeństwa" narodził się w celi więziennej pisarz, uznany wkrótce przez najwyższe autorytety za genialnego dramaturga. Przed Genetem otwierają się pewnego dnia bramy więzienia, a jego napisane już na wolności dramaty torują mu już za życia drogę do Panteonu.

Twórczość Geneta jest jednym wielkim bluźnierstwem. Napisane w więzieniu "Pokojówki" - to zaledwie niewinne preludium przed jego późniejszymi utworami scenicznymi "Balkon", "Murzyni" i "Parawany", nasyconymi "Krwią, Łzami i Spermą" i obracającymi na nice utarte pojęcia dobra i zła, prawdy i kłamstwa, stawiającymi pod znakiem zapytania realne istnienie świata, w którym wszystko jest tylko grą pozorów. Genet dokonuje aktu zemsty za swoje upodlenie, "unierzeczywistniając" świat, z którym ma osobiste porachunki.

Osobliwy, perwersyjny i fascynujący teatr Geneta znany jest w Polsce i to w dość wąskich kręgach, prawie wyłącznie z lektury jego dzieł dramatycznych, publikowanych w miesięczniku "Dialog" i wydanych w książce. Po całkowicie chybionej próbie warszawskiego Teatru Ateneum przeniesienia na scenę "Murzynów" nie było już odważnych. Wyjątek stanowią "Pokojówki", na które ostatnio zapanowała u nas wręcz moda. Włączył je do swojego repertuaru także, chodzący zwykle przetartymi już ścieżkami, opolski teatr. Realizacji sztuki podjął się, wespół z doświadczonym scenografem Januszem Tartyłłą, młody stażem reżyser, Jarosław Kuszewski.

"Pokojówki" wystawione zostały w przystosowanej do tego celu sali kameralnej Wojewódzkiego Domu Kultury. Terenem gry jest środek sali, otoczony z trzech stron dwoma rzędami krzeseł, na których zasiada publiczność. Zaimprowizowaną scenę oddziela od zaimprowizowanej widowni tylko kilka półkoliście ułożonych płaskich materaców. Teatralną umowność scenografii podkreślono zawieszonymi u góry wokół sceny kostiumami. Dekoracja, opierająca się o jedną z dłuższych ścian, przedstawia buduar Pani, z lustrzaną toaletą, leżanką i sekretarzykiem. Na podłodze poustawiane są liczne wazony z kwiatami. Pod zaimitowanym oknem scenograf umieścił balustradę, za którą Solange wygłosi w ostatnim akcie swój wielki monolog "morderczyni".

Przyszłam na przedstawienie solidnie przygotowana, znając dobrze tekst sztuki i mając w pamięci kilka na świeżo przeczytanych jej omówień, wraz z obszernym szkicem naszego czołowego "genetologa" A. Falkiewicza, traktującym o całokształcie twórczości Geneta (widziałam też kilka lat temu krakowską inscenizację "Pokojówek" w doskonałym wykonaniu pod batutą reżyserską K. Swinarskiego). Trudno mi więc osądzić, jakie trudności może mieć z odbiorem "Pokojówek" widz po raz pierwszy stykający się z tą sztuką i jej autorem. Część widowni chwyta zapewne tylko kryminalną intrygę, nie mogąc się połapać w skomplikowanych, perwersyjnych "grach i zabawach" obu sióstr, które nieustannie zmieniają role - tak, że w końcu nie wiadomo, która z nich jest prawdziwą Claire, a fałszywą Solange i na odwrót, kiedy Claire jest sobą, a kiedy zamienia się w Solange, grającą Panią, do kogo naprawdę odnoszą się słowa nienawiści - do Claire czy do Pani, do służącej czy do Solange, kto komu wymierza policzek? Niejasny jest wzajemny stosunek obu sióstr; które kochają się, a równocześnie nienawidzą, nie wiadomo, która z nich jest kochanką mleczarza, a która zazdrości siostrze jego rzeczywistych lub zmyślonych nocnych wizyt. Trudno też powiedzieć, jaki jest prawdziwy cel odprawianych przez Claire i Solange "ceremonii". Czy chodzi tylko o niewinną początkowo zabawę, która powoli zamienia się w niebezpieczną, wyzwalającą utajone namiętności grę, czy od samego początku planują one zbrodnię i cały ten odgrywany przez pokojówki teatr służy tylko do rozpalania w nich dostatecznie silnej nienawiści do Pani, by zdolne były ją zabić.

W "Pokojówkach" Genet zastosował bodaj po raz pierwszy swoją słynną zasadę lustrzanych odbić, którą Andrzej Falkiewicz objaśnia w swoim szkicu ("Dialog" nr 10/1965) w sposób następujący: "Akcja "Pokojówek" zaczyna się w buduarze Pani przed ozdobnym zwierciadłem. Potem pojawia się błyszczący pantofelek Pani, w którym przegląda się Solange i kieszonkowe lusterko, przystawione do twarzy Clire; Ale te lustra nie wystarczają: Claire przegląda, się w Solange, Solange przegląda się w Claire, Claire wespół z Solange przejrzą się w Pani - tylko pod tym warunkiem dokonane zostanie zabójstwo, przepraszam, samobójstwo Claire, które będzie lustrzanym odbiciem zbrodni, dokonanej na chlebodawczyni. Solange warunkuje istnienie Claire, Claire warunkuje istnienie Solange, Claire wespół z Solange warunkują byt Pani, a byt Pani z kolei warunkuje istnienie pokojówek.

Skomplikowany jest ten wywód, ale w takie właśnie zawiłości wpada każdy, kto próbuje objaśniać twórczość Geneta, z której "Pokojówki" należą do utworów stosunkowo najłatwiejszych, najprostszych do rozszyfrowania, co wcale nie znaczy, że najmniejszy jest stopień trudności przy ich wy stawianiu. Recenzentka "Teatru" Marta Fik stwierdza po obejrzeniu inscenizacji "Pokojówek" w Katowicach, że "pisanie o Genecie na podstawie tego, co wyprawia z nim polski teatr jest czynnością jałową i smutną" i radzi zapomnieć o tym autorze, albowiem "wszelkie poważne rozprawy na temat jego dzieła są z reguły tak nieprzystawalne do tego, co dane nam jest oglądać na scenie, że nie wiadomo już w kogo godzą boleśniej: w Geneta czy w teatr".

Marta Fik, jak zwykle, przesadza. Jest jednak faktem, że do Geneta trzeba znaleźć odpowiedni klucz, który będzie pasował do "Pokojówek", bo nie można ich grać ani w tradycyjnej konwencji realistycznego teatru, ani też stosować żadnych udziwnień, skoro i tak dzieją się tu bardzo dziwne rzeczy. Sam Genet nie daje wyraźnych recept, odcinając się tylko od psychologizowania i nie życząc sobie, by jego teatr stawał się "opisem codziennych gestów, zobaczonych z zewnątrz". Nic konkretnego nie wynika z jego wskazówki, że "zadaniem aktorów jest... podjęcie gestów i rekwizytów, które pozwolą im pokazać mnie - mnie samemu; pokazać mnie nago, w samotności i w uciesze, jaką budzi samotność". Ba, ale jak to zrobić? Niewiele też mówią didaskalia w tekście "Pokojówek".

Osobiście byłabym za grą "normalną" - tyle że bardzo wyrazistą, a przy tym ściszoną. W tej sztuce nie wolno podnosić głosu, krzyczeć można tylko szeptem. Opolskie przedstawienie jest za głośne, za wiele w nim krzyku i to już od pierwszej sceny, od pierwszej niepotrzebnie wykrzyczanej kwestii Claire, jakby tylko w ten sposób można było wyrazić tragizm. Nadużywanie przez aktorki, zwłaszcza przez wykonawczynię roli Claire, głosu, nieprzyjemnie drażni, zwłaszcza w kameralnych warunkach małej salki, w której mieści się zaledwie 70 widzów i gdzie najcichszy szept byłby doskonale słyszalny w sytuacji znajdowania się każdego widza twarzą w twarz z trójką wykonawczyń spektaklu.

Nie wydaje mi się trafne ustawienie roli Pani, która jest - jak przypuszczam z woli reżysera - demonicznie groteskowa, do czego przyczynia się też dość osobliwy, bardzo niekorzystny dla aktorki grającej tę rolę (Halina Pruszyńska) kostium. Taką Panią rzeczywiście miałoby się ochotę zamordować nawet bez przygotowawczych "ceremonii". Najciekawsza wydała mi się propozycja aktorska Ewy Frąckiewicz jako Solange. W każdym razie jej gra - najmniej hałaśliwa, najoszczędniejsza w środkach ekspresji - robiła na, mnie najsilniejsze wrażenie.

Anna Drożdżówna ujmowała żarliwością i wewnętrznym zaangażowaniem, była dość precyzyjna w ruchu i geście. Można by właściwie zaakceptować jej Claire, a nawet mówić z uznaniem o jej pierwszej na opolskiej scenie pracy aktorskiej, gdyby zagrała swoją rolę z równą wyrazistością lecz w nieco ściszonej tonacji. Jest też coś manierycznego w jej sposobie intonowania i przeciągania ostatnich sylab w słowach kończących zdania. Jeśli to stała maniera tej młodej i sympatycznej aktorki - to powinna się jej czym prędzej pozbyć.

Reżyser, moim zdaniem, przeholował, imputując skłonności lesbijskie wszystkim trzem bohaterkom sztuki. Co do pokojówek - zgoda. Można na to znaleźć uzasadnienie w tekście. Ale przypisywanie takich skłonności także Pani - to już przesada. Tego Genet nie sugeruje.

Po tym wszystkim, co tu zostało powiedziane o Genecie i jego widzeniu świata, stwierdzenie, że filozofia i moralistyka tego pisarza jest nam całkowicie obca, jest już tylko postawieniem kropki nad "i". Odbieramy jego sztuki jako bardzo ciekawy, oryginalny w swoim kształcie artystycznym teatr, ale do zawartych w nim treści odnosimy się z dużą rezerwą. Zarówno sztuka, jak i jej spektakl adresowane są do wąskiego grona widzów, głębiej niż przeciętny bywalec interesujących się teatrem i jego współczesnymi zjawiskami i mających własny do nich stosunek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji