Artykuły

Zamazany rzeczy kształt

"Kształt rzeczy" w reż. Bartłomieja Wyszomirskiego w Teatrze Miejskim w Gdyni. Pisze Przemysław Gulda w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Realizując tę sztukę łatwo było wpaść w sidła doraźnej scenicznej publicystyki na temat głośnych artystycznych skandali. Na szczęście Wyszomirskiemu udało się tego uniknąć.

Najnowsza premiera gdyńskiego Teatru Miejskiego im. W. Gombrowicza, pierwsza produkcja pokazywana na nowo otwartej Scenie Kameralnej, to współczesna sztuka amerykańskiego dramaturga, scenarzysty i reżysera Neila LaBute'a "Kształt rzeczy". Filmowe konotacje tego tekstu widać w tym spektaklu od razu - nic dziwnego, że stał się trzy lata temu podstawą scenariusza hollywoodzkiego obrazu pod tym samym tytułem, wyreżyserowanego zresztą przez samego LaBute'a.

Big Sister Evelyn

Nie sposób opowiedzieć treści tego przedstawienia, żeby nie zepsuć niespodzianki, którą autor przygotował na sam koniec. To klasyczny filmowy twist, zaskakujący zwrot akcji, odkrycie tajemnicy, która powoduje, że wszystko nabiera zupełnie nowego znaczenia, pozytywni bohaterowie okazują się bezwzględnymi łajdakami, a drobiazgi, ledwo zaznaczone na marginesie, nabierają kolosalnego znaczenia. Dokładnie tak jest w "Kształcie rzeczy". Za sprawą końcowego przemówienia Evelyn, wygłoszonego z pasją przez Joannę Niemirską, okazuje się, że to, co wydawało się rzeczywistością, jest tylko omamem, oszustwem, wydmuszką pomalowaną w kolorowe paski i udającą prawdziwą pisankę. Evelyn jest młodą artystką, studentką szkoły plastycznej, która przyjeżdża do prowincjonalnego uniwersytetu w miasteczku, w którym los już dawno zatrzasnął wszystkie okiennice. Brawurowo wbija się w suchy lód drobnomiasteczkowych układów, przyzwyczajeń i stereotypów i, po kilku miesiącach pozornej hibernacji, rozbija go gwałtownym ruchem na tysiące zimnych paciorków.

Evelyn owija sobie wokół palca Adama, jednego z nieudanych chłopców z przeciwka, małomiasteczkowego łamagę. Rozkochuje go w sobie, a on, starając się dosięgnąć jej poziomu, zmienia się nie do poznania: fizycznie, mentalnie, psychicznie. Obserwatorami tej gry, mimowolnie coraz bardziej w nią wplątanymi, jest para przyjaciół Adama: doskonali prowincjusze, perfekcyjni w byciu nijakimi i patrzeniu na świat przez przyciemnione okulary stereotypów.

Zamazany rzeczy kształt

Zderzenie małomiasteczkowej mentalności z powiewem wielkiego świata tworzy ważne tło tego spektaklu. Drugoplanowi bohaterowie "Kształtu rzeczy", nieźle zagrani przez parę aktorów Teatru Miejskiego - Olgę Barbarę Długońską i Rafała Kowala - są połykani przez kompleksy, paraliżowani przez lęk przed zostaniem w tyle. Robią błąd za błędem, ale koniec końców, gdy są już przybici jak wyschnięte motyle do biologicznych tablic przez bezlitosną Evelyn, budzą już tylko bezradny żal.

Żal budzić może także cała seria problemów, w które wikłają się bohaterowie, będący tuż przed ostatnim progiem dorosłości: ideowe kłótnie o niczym, zrywane przyjaźnie, zawiedzione nadzieje, nieudolne zdrady. Choć dorośli, zachowują się jak dzieci poprzebierane w za duże ubrania i nieustannie potykające się o za długie nogawki.

Ale te problemy i tak giną w obliczu głównego pytania, które pada w tym przedstawieniu. Pytania o to, co jest prawdziwe, a co tylko wydaje się realne. Pytania, co jest obiektywną rzeczywistością, a co - jedynie subiektywnym i wrażliwym na manipulacje wyobrażeniem o niej. Oczywiście to za duże pytanie na tak skromne przedstawienie, na rodzajowy obrazek, narysowany lekką kreską. Ale rozczarowany nieco rozmazanym i niewyraźnym zakończeniem może być tylko ten, kto wierzył, że tekst hollywoodzkiego scenarzysty da mu na nie odpowiedź.

To nic, że nie ma koni

Wyszomirski zdaje się rozumieć, że nie warto wytaczać najcięższych dział i pozostaje reżyserem skromnym, wiernym tekstowi, niewidocznym. Wyraźnie nie chce tupnąć nogą, przekląć i uderzyć na odlew. Tym, którzy polubili ostry, brudny i trudny teatr, będzie to w "Kształcie rzeczy" z pewnością przeszkadzać.

W momentach, w których inni przepuściliby przez scenę szybkim cwałem oddział husarii, depczącej końskimi kopytami dzieła skandalizujących artystów, Wyszomirski posuwa się jedynie do odegranej w zapadającej ciemności sceny udawanego mazania sprayem po pomniku. We fragmentach, w których inni pokazaliby wyuzdany, wulgarny seks z wszystkimi anatomicznymi szczegółami, wstrząsający na dobre całą scenografią i całym światem, Wyszomirski ucieka się do delikatnej i pełnej niewinnego uroku sceny, w której naturalna i dziewczęco zmysłowa Niemirska półnago kusi swego scenicznego kochanka. W tej inscenizacji liczy się tylko słowo i sposób, w jaki jest wypowiedziane, bo nawet gesty, miny i sceniczny taniec z krzesłami są już tylko tłem. Rolę pozatekstowego komentarza odgrywa jedynie wyrazista, surowa i szorstka muzyka Tymańskiego. "Kształt rzeczy" to spektakl kameralny w pełnym tego słowa znaczeniu, a jednocześnie przedstawienie ostrożne, zatrzymane w pół kroku, niedopowiedziane. Zbudowane jest na półcieniach i półtonach, ale nie ma w nim zbyt wielu fałszywych nut.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji