Artykuły

Pędzel i krzyż

Wychowała się w ateistycznej rodzinie przekonana, że Bóg nie istnieje. Dziś GRAŻYNA CHORĄŻYCZEWSKA to s. Alberta, która w powołaniu zakonnym odkryła prawdziwe szczęście.

- Moi rodzice spotkali się kilka lat po wojnie na obcych dla siebie terenach. Pochodzili z rodzin o tradycjach patriotycznych i katolickich. Jednak tatę, który był w milicji, po ślubie wysłano do szkoły podoficerskiej, potem oficerskiej i jego poglądy zmieniły się zupełnie - opowiada s. Alberta - do tego stopnia, że mama wraz z przyjaciółmi ochrzciła mnie potajemnie nocą, bez wiedzy taty, który by na to nie pozwolił, a byłam już trzecim dzieckiem. Do Komunii świętej w dzieciństwie nie przystąpiłam i nigdy nie uczestniczyłam w lekcjach religii. Nasz dom był ateistyczny.

W czerwcu 1979 r. Grażyna Chorążyczewska ukończyła Wydział Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie i przygotowywała się do egzaminów na reżyserię w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie.

- Od dzieciństwa moją pasją były sztuki plastyczne i teatr. To powołanie zmuszało mnie jako artystkę do uporczywego poszukiwania prawdy, która przekraczała obszary sztuki. Moi przyjaciele, obecnie wybitni krakowscy profesorzy malarstwa, byli ludźmi wierzącymi i praktykującymi, uczestniczyliśmy zawsze w najważniejszych wydarzeniach kulturalnych Krakowa, opozycyjnych zgromadzeniach studenckich czy spotkaniach z Ojcem Świętym - mówi s. Alberta.

Spotkanie z Janem Pawłem II w 1979 r. s. Alberta zapamiętała na całe życie. Każdy z uczestników spotkania na Skałce przyniósł krzyż.

- Nigdy w życiu nie miałam krzyża. Z jednego z moich lepszych pędzli zrobiłam krzyż, który zabrałam ze sobą.

Mam go do dzisiaj. Słowa Ojca Świętego głęboko wchodziły w całą moją osobę. Wyrwało mi się wtedy głośno i bezwiednie: "tak, to tak trzeba żyć".

Potem Grażyna Chorążyczewska wyjechała do Warszawy na Podyplomowe Studium Scenografii Józefa Szajny, niezwykłego malarza i reżysera, naznaczonego przeszłością oświęcimskiego więźnia.

- Jeszcze w czasie studiów zadebiutowałam w warszawskich teatrach jako scenografka, a wkrótce jako reżyserka w Teatrze Studio Józefa Szajny. Dwa tygodnie po premierze wybuchł stan wojenny. Spektakl na jakiś czas zniknął ze sceny - opowiada s. Alberta.

W szkole teatralnej jako studentka Podyplomowego Wydziału Reżyserii Dramatu uczestniczyła w regularnych wykładach z biblistyki prowadzonych przez ks. prof. Janusza Frankowskiego, zaproszonego przez ówczesnego dziekana reżyserii Zbigniewa Zapasiewicza.

- Było to coś zupełnie nowego na tym wydziale, a dla mnie pierwsza w życiu możliwość bezpośredniej rozmowy z księdzem i pierwsze tak wnikliwe zetknięcie z Pismem Świętym - zaznacza. Na początku roku 1984 piątka przyszłych reżyserów postanowiła wyjechać do Paryża, by tam poznać osiągnięcia teatru europejskiego. Panowie studenci zamieszkali u pallotynów, a panie - u sióstr nazaretanek na Rue de Vaugirard.

- Przełożoną domu była późniejsza przełożona generalna sióstr nazaretanek s. Maria Teresa Jasionowicz, która otoczyła nas ogromną troską - wspomina s. Alberta. - Nikt nie wiedział, że jestem kompletną ignorantką i poganką, tak jak nikt nie wiedział, że dokonują się we mnie ogromne przewartościowania. Przed wyjazdem z Paryża dostałam biały, papieski różaniec i album z fotografią Ojca Świętego na okładce, ze spotkania na Skałce.

W drodze powrotnej studenci zatrzymali się w Berlinie Zachodnim, by spotkać wybitnego reżysera Petera Steina i prosić o możliwość stażu w jego teatrze. Pierwsza podjęła go Grażyna Chorążyczewska.

- Podczas pobytu w Berlinie, w czasie przerwy wakacyjnej teatru, poczułam, że bardzo potrzebuję spotkania i rozmowy z s. Teresą. Po wielu staraniach uzyskałam w konsulacie francuskim wizę i pojechałam do Paryża.

We Francji zdarzył się cud. Dzięki s. Jasionowicz artystka i reżyserka przystąpiła do I Komunii świętej. I dopiero wtedy poczuła prawdziwe szczęście. Po powrocie do Polski została skierowana asystenturę reżyserską do Teatru Współczesnego w Warszawie. Jednocześnie przygotowywała się do zrealizowania własnego spektaklu.

- Codziennie uczestniczyłam we Mszy Świętej w kościele św. Marcina. Któregoś popołudnia po próbie Maja Komorowska, grająca wówczas jedną z głównych ról w przygotowywanym spektaklu, zabrała mnie na bierzmowanie niewidomej młodzieży do kaplicy Zakładu dla Niewidomych w Laskach. Wspólnego planowanego spektaklu już nie zrealizowałyśmy, zaprojektowałam jedynie scenografię do spektaklu Mai, bo po otrzymaniu bierzmowania zostałam przyjęta do Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża z Lasek i rozpoczęłam postulat.

Dla rodziców s. Alberty początkowo był to wstrząs, ale potem sami odnaleźli drogę do Boga. Stali się głęboko wierzącymi ludźmi.

- Nigdy nie czułam, że coś straciłam, a wręcz przeciwnie - że zyskałam. W Laskach odnalazłam swoje prawdziwe miejsce - mówi s. Alberta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji