Artykuły

Teatr rodzinny

- Aktorem był mój ojciec, stryj, żona, teraz mój syn, synowa, a nawet wnuczka idzie w nasze ślady. Cała rodzina ma teatralne tradycje, choć czasami żartem mówię do wnuka: Pamiętaj, abyś nie był aktorem - mówi JANUSZ RYL-KRYSTIANOWSKI, reżyser, dyrektor Teatru Animacji w Poznaniu.

Marcin Ryl-Krystianowski: - Premiera w Teatrze Animacji to prawdziwe święto. Bez względu na to, czy ja lub żona gramy w spektaklu, czy ojciec reżyseruje, tego dnia cała rodzina obowiązkowo spotyka się na przedstawieniu.

Syn Marcin jest...

Ojciec: - magistrem sztuki (absolwentem Wydziału Lalkarskiego Akademii Teatralnej w Warszawie, oddział w Białymstoku), aktorem, lalkarzem, od 15 lat pracuje w Teatrze Animacji w Poznaniu. Urodził się w Łodzi, gdzie dorastał, potem pojechał na studia do Białegostoku, a teraz mieszka w Poznaniu.

Jakim jest synem?

Zawsze był bardzo dobrym, wspaniałym dzieckiem, dobrze wychowanym. Jedynak, z którym nie było najmniejszych problemów wychowawczych. Teraz już sam jest ojcem: 16-letniej Olgi i 4-letniego Jasia.

Ojciec jest...

Syn: - człowiekiem, który ma ambicję i który - aby móc zrealizować swoje plany - zmuszony był emigrować z jednego miasta do drugiego, a potem do trzeciego. Najpierw była Łódź, gdzie spektakl przez niego napisany i wyreżyserowany pt. "Sen Klauna" został zaproszony do Stanów Zjednoczonych, co nie spodobało się ówczesnym władzom i w rezultacie, nie tylko nie wyjechał za granicę, ale na dodatek musiał zmienić miejsce pracy. Był to rok 1978. Kolejnym miastem była Jelenia Góra, gdzie przez dziewięć lat kierował Teatrem Animacji. I ostatnim przystankiem stał się Poznań i Teatr Animacji, którego dyrektorem artystycznym jest od szesnastu lat.

Jak to się stało, że syn poszedł w ślady ojca?

Ojciec: - Podobnie jak ja wybrałem drogę zapoczątkowaną przez mojego ojca - aktora Teatru Groteska w Krakowie" oraz stryja - współzałożyciela Teatru Groteska i Teatru Arlekin w Łodzi, Duże znaczenie ma atmosfera domu rodzinnego. Choć pewnie bywa też tak, że ojciec chce, aby syn zrealizował jego nie końca spełnione marzenia.

Syn: - Po trzeciej klasie liceum ojciec zapytał mnie, co zamierzam robić po maturze? Ja mu odpowiedziałam, że nie wiem, co zresztą było zgodne z prawdą. Na co on: To może zostaniesz aktorem?. I tak się zakończyły nasze rozmowy o przyszłości.

Ojciec: - Przypadek rządzi życiem, choć Marcin okazał się świetnym aktorem i animatorem. Jest ceniony i nagradzany, zdobył między innymi nagrodę aktorską za rolę Anioła w spektaklu "Rycerz Niezłomny" Macieja Wojtyszki i w spektaklu w mojej reżyserii "Ribidi rabidi knoll" za rolę Ojca. Wygrał też casting na rolę Pędzipotwora w polskiej edycji "Ulicy Sezamkowej".

Panie Marcinie, ojciec jest też pana szefem. Czy w tej roli jest wymagający, czy może wręcz przeciwnie?

Syn: - Mam nadzieję, że traktuje mnie tak samo jak innych. Choć podejrzewam, że w stosunku do mnie bywa bardziej wymagający. Ojciec jest bardzo uczciwym człowiekiem, więc nie wyobrażam sobie sytuacji, że względy rodzinne miałyby zadecydować o tym, że dostaję ciekawsze propozycje teatralne.

Ojciec: - Pracowałem w teatrze u mojego stryja, który był dyrektorem Arlekina. Pamiętam dość niezręczne sytuacje, kiedy współpracownicy byli wobec mnie nieufni, podejrzliwi. Nie chciałbym, aby coś takiego spotkało mojego syna. Poza teatrem staramy się nie rozmawiać o pracy zawodowej. Jest wiele innych, ciekawszych tematów. Marcin i Mariola (synowa, która też pracuje w Teatrze Animacji) czasami dowiadują się o pewnych moich decyzjach później niż reszta zespołu.

W pracy razem, a po pracy... Czy ten czas też spędzają razem?

Ojciec: - Wspólnie robimy ognisko i grilla na działce, ale z braku czasu udaje nam się to tylko raz w roku. Marcin, kończąc studia zwrócił się do mnie, abym wyreżyserował jego spektakl dyplomowy "Czerwony kapturek". Nie tylko dostał piątkę na egzaminie magisterskim, ale od piętnastu lat ciągle

prezentuje ten spektakl, który cieszy się ogromną popularnością. To było nasze pierwsze wspólne przedsięwzięcie i na pewno nie ostatnie. Marzy mi się teatr rodzinny, na co trzeba czasu, cierpliwości, środków finansowych. Skończyły się te czasy, kiedy lalkarz sam robił marionetki.

Syn: - Oj, pamiętam. Do swojego aktorskiego egzaminu eksternistycznego ojciec wziął mi najlepsze, najdłuższe klocki. Siedział w kuchni i przy użyciu scyzoryka robił Klauna - moją ulubioną marionetkę.

Ojciec: - Przepraszałem już cię za to wielokrotnie (śmiech).

W teatrze rodzinnym pracowałby syn, synowa, żona, wnuczka i pewnie dla Jasia znalazłoby się jakieś miejsce. Repertuar? Z całą pewnością nie byłaby to żadna klasyczna bajka, ani lektura szkolna. Coś zupełnie nowatorskiego, oryginalnego, bo tylko wtedy taki teatr miałby sens.

Ojciec byłby dyrektorem rodzinnego teatru?

Syn: - Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Ja bym strugał lalki z patyków...

Na zdjęciu: scena ze spektaklu "O królewnie Wełence" w reż. Janusza Ryl-Krystianowskiego, Teatr Animacji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji