Artykuły

Nie palcie mu świeczek, ale jarzeniówki - pożegnanie Wojciecha Krukowskiego

Wielu dzisiejszych zjawisk w polskim teatrze nie byłoby, gdyby Krukowski nie otworzył nam drzwi: od Komuny Warszawa po TR Warszawa i Nowy Teatr. Dlatego nie palcie mu świeczek, ale jarzeniówki. To właściwe światło dla tego artysty. WOJCIECHA KRUKOWSKIEGO, zmarłego w sobotę twórcę Akademii Ruchu i wieloletniego dyrektora CSW wspomina Roman Pawłowski.

Teatr Akademia Ruchu, stworzony przez Wojciecha Krukowskiego, otworzył mi kiedyś głowę na nowoczesne myślenie o sztuce. Dlatego kiedy w sobotę przed spektaklem w Komunie Warszawa Grzegorz Laszuk ogłosił, że reżyser i wieloletni dyrektor CSW nie żyje, na chwilę stanęło mi serce.

Zacząłem oglądać Akademię Ruchu jeszcze na studiach w Krakowie w drugiej połowie lat 80. W teatrze alternatywnym panowała wtedy moda na Grotowskiego i jego teatr źródeł, co sprowadzało się do chodzenia po scenie boso i recytowania w półmroku kawałków Biblii i Dostojewskiego. Krukowski i jego ludzie szli pod prąd: zapalali wszystkie światła, redukowali tekst, posługiwali się ostrym, nowoczesnym znakiem wizualnym. Przywozili z Warszawy do dusznego Krakowa powiew nowoczesności, energię i tempo wielkomiejskiego życia.

Największe wrażenie zrobiło wtedy na mnie "Życie codzienne po Wielkiej Rewolucji Francuskiej", chyba najgłośniejszy ich spektakl, zrealizowany tuż przed wybuchem "Solidarności" w 1980 roku, potem wielokrotnie przerabiany. W białym kubiku aktorzy odgrywali sceny z codziennego życia: modlitwę w kościele, tłum na przejściu dla pieszych, pochód 1-majowy, inwigilację opozycjonistów, poczekalnię, a następnie odwracali sytuacje, doprowadzając je do absurdu. Dla mnie było to "Życie codzienne po stanie wojennym", obraz chaosu w Polsce tamtych czasów.

Wchodzili w strumień codziennego życia

Przełomowa rola Akademii Ruchu polegała na zakwestionowaniu obowiązującego w Polsce romantycznego modelu teatru, w którym artyści przeżywają za naród jego życie. W spektaklach AR nie było udawania, nie było też wywyższenia i ekskluzywności, jakie cechowały niemal wszystkie awangardowe grupy z tamtego czasu. Zamiast zamykać się w wieżach z kości słoniowej, Krukowski i jego ludzie wchodzili w strumień codziennego życia. Byli pierwszą polską grupą teatralną, która działała regularnie w przestrzeni publicznej. Ich prowadzone po partyzancku akcje przypominały dzisiejsze flashmoby: nagle na ulicy ustawiała się kolejka donikąd, do autobusów na przystankach podbiegali ludzie i myli szyby, to znowu w tłumie pojawiali się kurierzy z koszami pełnymi niedostępnych na co dzień egzotycznych owoców.

W akcjach ulicznych i spektaklach AR tkwiła zapowiedź przyszłego teatru, zrywającego z romantyzmem i rytuałami a la Grotowski, szukającego inspiracji nie w archaicznej kulturze Haiti i podlaskiej wsi, ale w wielkomiejskim życiu. To był pierwszy teatr multimedialny, zanim to słowo weszło do słownika teatralnego, pierwszy, który performował, a nie naśladował rzeczywistość, pierwszy, który łączył różne dyscypliny: performens, sztuki wizualne, teatr.

Wielu dzisiejszych zjawisk w polskim teatrze nie byłoby, gdyby Krukowski nie otworzył nam drzwi: od Komuny Warszawa po TR Warszawa i Nowy Teatr. Dlatego nie palcie mu świeczek, ale jarzeniówki. To właściwe światło dla tego artysty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji