Artykuły

Lunatycy nowej rzeczowości

Obraz Franza Sedlacka - au­striackiego malarza z kręgu Neue Sachlichkeit zatytułowany "Krajobraz przemysłowy", nawiązuje wprost do malarskiej esencji romantyz­mu - obrazu Caspara Davida Fried­richa przedstawiającego wędrowca spo­glądającego z góry na spowite chmurami morze skał. W pejzażu Sedlacka wędro­wiec spogląda na szeroką, ale spokojną rozlaną u jego stóp rzekę, po której płyną statki i uporządkowany skrawek lądu, gdzie dymią kominy jakiejś fabryki. Z prawej strony nad wędrowcem góruje prosty biały kościół, wzniesiony na nie­przystępnej wapiennej skale. W oddali czarne i obojętne niebo oraz zamykające horyzont góry. Wędrowcowi Sedlacka towarzyszy piesek, tak samo jak węd­rowiec zapatrzony w krajobraz. W po­równaniu z romantycznym pierwowzo­rem nowy, "rzeczowy" wędrowiec utra­cił swą dominującą pozycję, zagubił się gdzieś w pół drogi między nieznośnie spokojnym pejzażem przemysłowym, a surową dzikością skał. A może nie zagubił się, tylko nie potrafił wybrać, spokojnie rozważając zalety i wady dwóch przeciwstawnych światów, na które spogląda.

Hermann Broch o "Lunatykach" na­pisał, że ukazują trzy etapy kulturowo­-społeczne: 1888, 1903, 1918. Te etapy zaś określił jako: "periody przejścia od przebrzmiewającej romantyki końca XIX wieku do tak zwanej rzeczowości epoki powojennej". Krystian Lupa użył środ­kowej części "Lunatyków" jako tworzy­wa do swego spektaklu. Podtytuł przed­stawienia - "Esch, czyli Anarchia". Świat znajduje się w fazie kryzysu, prze­łomu, strasznego fermentu wywierające­go dezintegrujący wpływ na bohatera, przełamuje się od romantyki właśnie do nowej rzeczowości. Od kosmicznych wi­zji do tematów banalnych. Miejsce wyją­tkowego artysty zajmuje człowiek prze­ciętny, a może lepiej byłoby go określić jako człowieka miernego, skąd już krok tylko do miernoty. Przełom dokonał się także w samym teatrze Lupy, przełom na tyle wyraźny, że nie jest chyba tylko urojeniem recenzenta. Lupa powtarza za Brochem, że teatr powinien zajmować się "ludzkimi problemami".

Tuż po premierze Paweł Głowacki na łamach "TP" odsądził "Lunatyków" od czci i wiary i zrównał spektakl z ziemią, jego słabość argumentując przede wszys­tkim tym, że Andrzej Hudziak kuleje raz na lewą, raz na prawą nogę. Wracam do "Lunatyków" dlatego, że spektakl ten uważam za bardzo ważny i wybitny, i nie jestem chyba w tym mniemaniu osamot­niony, o czym niech świadczy choćby trzecia nagroda dla Starego Teatru na toruńskim Kontakcie. Wracam do "Lu­natyków" nie tylko po to, by pochwalić zganiony spektakl, który od czasu pre­miery stał się jeszcze lepszy, ale przede wszystkim po to, by dodać coś do jego rozumienia. Stąd Sedlack i Neue Sach­lichkeit, czyli Nowa Rzeczowość wywo­łana w komentarzach do powieści przez samego Brocha, a w teatrze Lupy przeni­kająca nie tylko wizualną, ale także ideo­wą, czy jak kto woli, myślową (choć oba określenia są złe) warstwę spektaklu.

Kierunek nazwany Nową Rzeczowoś­cią rozwinął się w epoce między końcem inflacji a wielkim kryzysem światowym. Był reakcją na poprzedzający go ekspre­sjonizm. Stąd beznamiętny sposób malo­wania, czasami nieznośnie realistyczny i podejrzanie sielankowy, zawsze prowa­dzący do reifikacji malowanych obiek­tów. Nowa Rzeczowość to przede wszys­tkim portret i to nie portret wybitnej osobowości, ale "zwykłego" człowieka, uprzemysłowionego everymana nowych czasów. Ten kierunek malarski, choć niezbyt obficie zaopatrzony w pisane manifesty i deklaracje, wykroczył poza sferę stylu i formy. Stał się określeniem postawy ideowej. Portret malarski był tak samo ważny, jak sportretowanie kondycji społecznej. To przypadło do gustu szczególnie krytyce marksistows­kiej, która uznała rzeczowość za "prze­wodnią kategorię nowoczesnego społe­czeństwa przemysłowego", zwłaszcza w trudnej fazie stabilizacji.

Najważniejsza w spektaklu Lupy jest scena druga: rozmowa Bertranda (Piotr Skiba) z Elizabeth (Katarzyna Gniew­kowska). To rozmowa o miłości. Ber­trandowi przypisana jest czerwona róża. Elizabeth okrywa kolana chustą z jedno­rożcem. Powieść o róży u Lupy toczy się pod prąd średniowiecznego toposu. Ber­trand przekonuje Elizabeth, że każdy związek i najbardziej nawet wzniosłe uczucie skazane są na osunięcie się w śmieszność. To określa kierunek węd­rówki Escha. Spektakl faustowskim tro­pem podąża z nieba przez świat do samych piekieł. Esch (Jan Frycz) zmierza ku poznaniu i rozczarowaniu drogą ko­miczną i żałosną. Ilona (Iwona Budner) - artystka z metafizycznego cyrku, Erna Korn (Anna Polony) - urzeczowiona stara panna i bufetowa Gertruda Hent­jen (Alicja Bienicewicz), to kolejne etapy emocjonalnej wędrówki austriackiego urzędnika Escha, zakończonej ponurą, senną psychoanalizą. Esch organizuje walki kobiet. Ma zamiar z tego żyć. Urządza też romantyczną wycieczkę z Hentjen nad Ren, do skały Lorelei. Działa niekonsekwentnie, stale poszuku­jąc nowych wrażeń i form przeżycia. Jest obywatelem naszych czasów, pospolitym i nieudanym, niespełnionym i nienasyco­nym. Niebohaterski Esch to bohater współczesnej epopei, lunatyk nowej rze­czowości, usiłujący zachować wartości dawnego, romantycznego ducha, zresztą bezskutecznie.

W "Lunatykach" jeszcze bardziej wy­raźne stało się usiłowanie Krystiana Lu­py, zmierzające do wyjścia poza teatr i jego ograniczenia. Lupa konsekwentnie prowadzi swój teatr w obszar, który uważany był do tej pory za - w najlepszym przypadku - biegunowo odmien­ny lub wręcz wrogi teatrowi, a mianowi­cie w sferę epiki. Przedstawienie według "Lunatyków" sprawia wrażenie próby napisania powieści na scenie. Paradok­salnie jednak wprowadzenie do przed­stawienia narracji płynącej spoza świata zdarzeń, a więc pojawienie się żywiołu zupełnie obcego dramatowi nie unicest­wia efektu teatralnego lecz powiększa go. Unieruchamia i tak - nieruchome obrazy, odbiera głos i tak milczącym bohaterom. Narrator, którego głos płynie gdzieś z of­fu (jest to zresztą głos Krystiana Lupy) pozornie tylko wyręcza postaci z konie­czności zmierzenia się z monologiem wewnętrznym. W istocie to wyręczenie wywołuje efekt nieprzyjemnego urzeczo­wienia. A przecież reifikacja tego, co żywe i ku życiu skierowane, jest głównym i najsilniejszym żywiołem teatru i teatral­ności. Może więc Krystian Lupa odkrył możliwość, jaką daje stwarzanie teatru na granicy dwóch zakonów: epiki i dra­matu?

Na koniec coś, czego pisać nie lubię: "Lunatycy" są, moim zdaniem, jednym z najciekawszych w polskim teatrze po roku 1989 rozpoznaniem sytuacji ducho­wej, w jakiej się znaleźliśmy. Uwalniają nas od obowiązku rozważań o postmo­dernizmie i innych bełkotów ludzi nowej wiary, koncentrując naszą uwagę na ko­nieczności przeciwstawienia się nowej rzeczowości, zanim będzie za póź­no i wszystkie koszmary obecne w spek­taklu Lupy pod postacią przeczuć i po­tencji staną się rzeczywistością. I, na szczęście, w przypadku "Lunatyków" nie wypada wręcz zachwalać tu znakomi­tych ról, świetnej muzyki i scenografii. Istotne rozważania zawsze przecież za­czynają się powyżej poziomu warsztatu. To tylko kilka uwag o spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji