Artykuły

Kurier Warszawski

JUŻ OD POCZĄTKÓW SIERPNIA warszawiacy będą musieli uczyć się chodzić i jeździć inaczej. Zakrojony na ładnych parę lat remont mostu Poniatowskiego i przerzucenie ruchu na prowizoryczny most Syreny skomplikuje połączenie lewobrzeżnej Warszawy z Pragą i mocno je utrudni - zwłaszcza w pierwszym okresie, nim przywykniemy do nowych tras komunikacyjnych, nim wynajdziemy najdogodniejsze dla siebie przejazdy i przejścia. Jeśli idzie o tzw. życie kulturalne - to wyłączenie z ruchu mostu Poniatowskiego najbardziej uprzykrzy życie bywalcom Teatru Powszechnego, a przecież jest to - obok Ateneum i Współczesnego - najpopularniejszy obecnie warszawski teatr, w którym zawsze - a w każdym razie zazwyczaj - dzieje się coś interesującego. Na razie więc, póki droga przez most jeszcze otwarta, starałem się obejrzeć, w Powszechnym, już na zapas, wszystko, co obejrzenia tam godne, czyli praktycznie każdą z niedawnych premier.

Premiera pierwsza - to "Wrogowie" Gorkiego w reżyserii dyrektora, Zygmunta Hübnera. Sztuka, oczywiście, jest stara, sprzed blisko 80 lat, pisana bezpośrednio po Rewolucji roku 1905, z przeczuciem, że przecież ludzie pracy ostatecznie zwyciężą. Ze w nieustannym konflikcie dwu wrogich obozów: robotników i pracodawców, przyszłość należy do tych pierwszych, mimo iż za drugimi stoi wojsko, możliwość represji, przesłuchania, aresztowania tych, co namawiają do strajków, a za pierwszymi - jedynie poczucie własnej krzywdy i wiara w społeczną sprawiedliwość... Sztuka o tak jednoznacznej wymowie nie mogła wejść na rosyjskie sceny aż do roku 1917, potem natomiast, stała się na długi czas jedną z najczęściej grywanych, sztandarowych pozycji rewolucyjnego repertuaru. Myślę zresztą, że i dziś me zatraciła swej aktualności, "wrogi" stosunek pracodawców do robotników i na odwrót, w wielu krajach do dziś się nie zatarł, a szykany wobec tych, którzy walczą o lepsze życie i dziś bywają na porządku dziennym. Stąd dramat Gorkiego bynajmniej nie zwietrzał, nadal przemawia z niemałą siłą, zwłaszcza jeśli zrealizowany jest tak, jak w Powszechnym: wyraziście, współcześnie, bez tego XIX-wiecznego sosu, jaki pamiętam choćby z warszawskich "Wrogów" sprzed lat trzydziestu pięciu - z Dzwonkowskim, Romanówną, Scheybalem czy Małynicz...

W Powszechnym oklaski zbierają m. in.: Jerzy Zelnik, Grażyna Marzec w błyskotliwej roli Tatiany, Joanna Żółkowska, Elżbieta Kępińska, Olgierd Łukaszewicz, Krzysztof Majchrzak, Bronisław Pawlik, czyli w sumie tzw. pierwszy rzut, co niewątpliwie nadaje przedstawieniu rangę znacznego wydarzenia. Niestety, nie da się tego samego po-.wiedzie

o spektaklu "Gyubala Wahazara" Witkiewicza, w reżyserii Michała Katyńskiego. Jak ogólnie wiadomo, przed pięciu miesiącami minęła setna rocznica urodzin Witkiewicza, a z tej okazji cały rok 1985 ogłoszony został przez UNESCO Międzynarodowym Rokiem Witkacego. Zdawało się, że to idealna okazja do zarzucenia stolicy dramaturgią prekursora dzisiejszej awangardy, tymczasem... ze wstydem trzeba powiedzieć, że tę okrągłą rocznicę obeszły warszawskie teatry na ogół z bardzo daleka. Owszem, dla świętego spokoju wznowiono w Ateneum "Matkę", w Kameralnym "Szewców", a w Nowym dziecięce wprawki dramaturgiczne Witkacego, pod wspólnym tytułem "Karaluchy", ale to bodaj wszystko. O nowych, specjalnie na tę rocznicę przygotowanych premierach w ogóle nie było mowy, jeśli nie liczyć tej jednej: "Gyubala Wahazara" w Powszechnym.

Wybór sztuki wydawał się trafny. Rzadko grywana, nieporównanie mniej znana od "Szewców", "Matki" czy "W małym dworku" (bo też może nie tak sprawnie, jak tamte, skonstruowana) godna jest jednak przypomnienia, choćby i z tego wzglądu, że najbardziej to "proroczy" dramat Witkacego. Napisany w roku 1921, niemal bezbłędnie przewiduje rozwój totalitarnych systemów władzy: na długo przed Mussolinim, Hitlerem - stworzył tu Witkacy przerażającą wizję niszczącego wszelką indywidualność zdegenerowanego mechanizmu totalitarnego rządzenia, który - na nieszczęście Europy - oblekł się już wkrótce w realne kształty, jak gdyby dokładnie w myśl jego wskazówek. Całość, utrzymaną w klimacie sennego koszmaru, ułożył z luźnych obrazów, połączonych nie tyle wyraźną linią fabularną, ile po prostu postacią dyktatora przechodzącego szaleńcze, obsesyjne przeobrażenia psychiki, osiągającego apogeum upojenia władzą i - pogrążonego ostatecznie w całkowitym upadku.

Witkacy opatrywał swe sztuki bardzo precyzyjnymi didaskaliami, ścisłe też określając zawsze wiek, charakter i wygląd zewnętrzny wszystkich osób dramatu, a niekiedy - gdy uznał to za potrzebne - wskazywał również, jak można spełnić jego niecodzienne wymagania (o Wahazarze pisał np., iż u niego "piana leje się z pyska przy każdej sposobności", dodając, iż "łatwo to wykonać przez uprzednie wpakowanie sobie w usta pastylek Vichy albo okruchów Piperaziny mag. Klawego"...). Na ogół jednak, inscenizatorzy lekceważą autorskie wskazówki, zarówno scenerię, jak i bohaterów, kształtując najzupełniej dowolnie, według własnych, mniej lub bardziej twórczych, koncepcji. Może to i uzasadnione, i słuszne, niemniej - wydaje mi się, te gdyby Michał Katyński podporządkował się przynajmniej w części życzeniom Autora, jego spektakl tylko by na tym zyskał. To bowiem, co oglądamy na scenie Powszechnego, z Witkacym niewiele ma wspólnego stanowi jedynie popłuczyny po "awangardzie" sprzed ćwierć wieku, skutecznie zamazując całą filozofie, problematykę i gorzki dowcip "Wahazara". W myśl koncepcji Ratyńskiego, gnębiony przez tyrana lud to banda zidiociałych, wynaturzonych potworków, wśród których Wahazar wydaje się być jedynym mniej więcej normalnym człowiekiem, a stąd już tylko krok do stwierdzenia, że to właściwie prawidłowe, by tę gromadę bezradnych imbecyli "trzymał za mordę" ktoś, kogo chociaż w przybliżeniu można nazwać człowiekiem.

Witkiewicz sporo czasu strawił na tym, by ewentualnym inscenizatorom udzielać dokładnych wskazań; Puzyna, animator i bodaj najlepszy "Witkacolog" w Polsce nawoływał, by Witkacego grywać "po bożemu", bo sam jest już na tyle dziwny, że jakiekolwiek dodatkowe udziwnianie jedynie osłabia lub nawet całkowicie gubi wymowę i dowcip jego sztuk, tymczasem - groch o ścianę! Publiczność zbyt często nie może dosłyszeć ze sceny tego, co miał jej do powiedzenia Witkacy, a w zamian słyszy to, czego nie ma jej do powiedzenia reżyser. To właśnie przytrafiło się i w wypadku "Gyubala Wahazara"; szkoda tylko paru dobrych aktorów (Daria Trafankowska, Piotr Machalica i in.) nieopatrznie zamieszanych w to dziwne przedsięwzięcie.

Humor po Witkacym poprawiła mi kolejna premiera w Powszechnym: "Miłość i gniew" Johna Osborne'a w reżyserii Krzysztofa Rościszewskiego. Chociaż - trudno mówić o "poprawieniu humoru" w przypadku sztuki o tak przygnębiającej i denerwującej atmosferze, że właściwie wychodząc z teatru chciałoby się wyć. Nie mówmy zatem o "poprawie humoru czy samopoczucia", lecz po prostu o poprawie wiary w spektakle Teatru Powszechnego... ."Miłość i gniew" - to sztuka niegdyś bardzo głośna, zaczątek epoki angielskich "młodych gniewnych" przed trzydziestu laty, wystawiana wówczas także i w Polsce - na scenach i w telewizji, sfilmowana - z Richardem Burtonem i Claire Bloom... Potem, co naturalne, repertuarowe nowości usunęły ją w cień, natomiast teraz powróciła już poniekąd na zasadzie klasyki. A jeśli stała się klasyką, to znaczy, że jest w niej coś ponadczasowego, co aktualne bywa stale, a w każdym razie aktualne jest i dla naszego pokolenia.

I tak jest w istocie. Kiedyś, była to sztuka buntownicza, skierowana przeciw klasie mieszczańskiej, przeciw małej stabilizacji, małemu dobrobytowi oglądanemu z pozycji bezrobotnego inteligenta, dla którego nie znalazło się miejsce w nie najlepiej urządzonym społeczeństwie. Inteligenta zżeranego kompleksami wyzwalającymi agresję i przemieniającymi jego życie - i życie jego żony - w piekło na ziemi. W piekło dwojga, zakochanych, mówiąc nawiasem, bo w gruncie rzeczy ta para, tak ciężko zmagająca się z życiem i ze sobą nawzajem, kocha się żarliwym, choć specyficznym uczuciem... Dzisiaj, oglądamy "Miłość i gniew" jako opowieść o człowieku nieprzystosowanym, sfrustrowanym, nie umiejącym odnaleźć się w życiowych układach i konwencjach, stąd negującego wszystkich i wszystko, wyrzucającego z siebie rozczarowania i zapiekły żal w sposób gwałtowny, mściwy, okrutny... Z każdym dniem przybywa takich ludzi; zawiedzionych, rozgoryczonych, gniewnych. Niekoniecznie z uzasadnionych powodów, niekoniecznie bezrobotnych, niekoniecznie z pretensjami skierowanymi do zamożniejszej middle class; po prostu ludzi, z których trudne warunki życia czynią awanturników o roztrzęsionych nerwach, wyładowujących swój gniew- w domu, na najbliższych, bo przecież z konieczności muszą hamować się przed tymi, od których są zależni.

Drażniący klimat sztuki trafnie - moim zdaniem - uchwycił Krzysztof Rościszewski, słusznie też pozostawiając przede wszystkim szerokie pole do koncertu aktorskiego rozpisanego na pięć osób. Bardzo dobry jest Krzysztof Majchrzak jako Jimmy Porter, bardzo dobrzy: Mariusz Benoit, Joanna Żółkowska, Małgorzata Pieczyńska i Jerzy Przybylski, czyli w sumie: interesujące przedstawienie. Ale - chyba nie lepsze od tych, jakie prezentuje Teatr Powszechny na swej drugiej, kameralnej scenie: od monodramu Jolanty Lothe "Akt-orka: i od spektaklu Zbigniewa Zapasiewicza "Pan Cogito szuka rady" - naturalnie złożonego z tekstów Zbigniewa Herberta.

"Akt-orka" - to monodram oparty na fragmentach utworów Helmuta Kajzara "Paternoster" i "Gwiazda", a także na jego wersji ."Antygony" Sofoklesa. Inscenizatorem i reżyserem jest Piotr Lachmann, udział bierze Jolanta Lothe, tylko... czy to na pewno nazwać można monodramem? To prawda, występuje zaledwie jedna osoba, lecz przecież... w trzech różnych wcieleniach współgrających ze sobą jednocześnie, prowadzących dialog, interpretujących ten sam tekst niejednokrotnie w myśl trzech różnych koncepcji, ukazujących tę samą twarz w trzech różnych charakteryzacjach, maskach, oświetleniach... Jest to bowiem bodaj jedyne dotąd na polskiej scenie widowisko oparte na technice video. Publiczność pierwszą, długą część spektaklu śledzi po prostu na trzech ekranach telewizyjnych, na których we wspólnym rytmie toczą się trzy odrębne akcje - oczywiście, stale zazębiające się, uzupełniające nawzajem, wiodące ze sobą dyskurs. W tej części, przedstawienia Jolanta Lothe jest jedynie animatorką zdarzeń. Siedząc przy aparaturze video, wrzuca kolejne kasety, czasem dopowiada coś, na nią też skierowana jest kamera przekazująca jej żywy portret bezpośrednio na jeden z ekranów. Dopiero w dalszej części spektaklu Lothe włącza się aktywnie w akcję, prowadząc ją odtąd już wspólnie z dwiema Jolantami Lothe z taśm video...

Nowa, w pełni współczesna technika, która - kto wie? - może w przyszłości opanuje teatr, otwierając przed nim nowe, ogromne możliwości? Tak, czy inaczej bardzo to interesujący pomysł i doskonale zrealizowany, zaś Jolanta Lothe w brawurowy sposób wybrnęła z komplikacji i pułapek jaki tego typu ; video-monodram stawia przed aktorką.

A "Pan Cogito"? Niepozorny, trochę niedzisiejszy człowieczek z poezji i prozy Herberta, myśli - jak samo nazwisko wskazuje - zastanawia się, roztrząsa wielkie i małe problemy, szuka odpowiedzi na mądre pytania, szuka rady, a wreszcie - we wspaniałym, przejmującym finałowym przesłaniu sam udziela nam rad, sam wskazuje właściwą drogę postępowania. Z nad wyraz pięknych i mądrych tekstów Herberta ułożył ten spektakl i wyreżyserował Zbigniew Zapasiewicz, będąc też jednocześnie scenicznym wcieleniem Pana Cogito. Ten spektakl to także w gruncie rzeczy monodram, tyle że ilurustowany od czasu do czasu wierszami Herberta z muzyką Radwana, pięknie śpiewanymi przez Ewę Dałkowską. W zasadzie ciężar spektaklu spoczywa jednak na barkach, i strunach głosowych Zapasiewicza; prostymi, powściągliwymi, niemniej ogromnie sugestywnymi środkami stwarza niezapomnianą postać! Wspaniałe aktorstwo złączone ze wspaniałą poezją...

"Pan Cogito szuka rady" - zapamiętajcie tytuł, i nawet jeśli trzeba będzie teraz nieco nadłożyć drogi, idąc nowym mostem, to nie szczędźcie wysiłku i obejrzyjcie ten spektakl koniecznie!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji