Artykuły

"Jezioro łabędzie" - wspólne i piękne

Po długiej przerwie Teatr Wielki ma znów w repertuarze "Jezioro łabędzie". Wprawdzie tylko z własną scenografią, kolejnym mistrzowskim dziełem Ryszarda Kaji, doskonale oświetlonym przez Jerzego Bojara i z własną orkiestrą, na ogół bardzo dobrze radzącą sobie z trudną muzyką Czajkowskiego, co jest zasługą dyrygenta Jacka Kraszewskiego. Widza ta koprodukcja jednak mniej obchodzi. Ważne, iż przedstawienie jest przepiękne. Powstałe - jak wiemy - ze szlachetnego zamysłu zjednoczenia wysiłków Teatru Wielkiego i Teatru Tańca oraz Szkoły Baletowej.

Liliana Kowalska przywiodła z ul. Gołębiej na pegazową scenę całą gromadę filigranowych z pozoru, a zarazem wielce dojrzałych i doskonale przygotowanych do szczytowych zadań, łabędzi. Urokiem młodości i artystyczną dyscypliną od pierwszej chwili zdobyły widownię. Szczególnie podobało się popularne pas de quatre! Wraz z tradycyjnym, petersburskim układem Iwanowa (II i IV aktu), uczennice dyr. Kowalskiej pokazały owoc przeogromnej pracy, świetny, współczesny warsztat swej szkoły, budząc nadzieję na przyszłość polskiej sztuki baletowej.

Kapitalny kontrapunkt do tzw. białych scen "Jeziora" wykreowała Ewa Wycichowska. Sięgając wprost do źródeł klasyki, nader kunsztownie wzbogaciła ją własną wizją, przydała jej - jak powiada -"nowej barwy, pozwalającej na usytuowanie postaci baletu w dwu światach: tradycyjnym - baśniowym i współczesnym - realnym". Jej artyści pojęli to w lot. Sala balowa zamku Rotbarta (III akt) zamieniła się w autentyczny teatr tańca, w którym czołowe role nie tylko porywająco odtańczyli, lecz także popisowo odegrali: Piotr Halicki (Błazen), Krzysztof Raczkowski (Mistrz ceremonii), Lidia Woś (Matka) i sam gospodarz Witalij Litwinienko. Byliśmy świadkami pysznej zabawy!

W sobotniej premierze dwie główne partie arcydzieła Czajkowskiego powierzono gościom ze stolicy: Elżbiecie Kwiatkowskiej i Sławomirowi Woźniakowi, bardzo utalentowanej i doświadczonej parze. Zarówno Odetta-Odylia, jak i Zygfryd, zebrali spore brawa, byli momentami wyśmienici. Nie zachwycili natomiast np. w słynnym (stanowczo za wolno granym) adagio z II aktu. Pozostawili więc u wielu niedosyt. Wobec perfekcyjnych, młodziutkich łabędzi i wyrazistego, udramatyzowanego dworu, na pierwszym planie spektaklu zabrakło po prostu indywidualności artystycznych nieco większego formatu. Trzeba zatem co prędzej, choćby tylko dla porównania, obejrzeć poznaniaków: debiutantkę Angelikę Kaczmarek i znanego solistę Teatru Tańca - Pawła Mikołajczyka. Trzeba w ogóle śledzić rozwój tego przedstawienia, do którego stopniowo będą włączać się także tancerze gmachu pod Pegazem, a jednocześnie nowi goście z kraju i ze świata.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji