Artykuły

Sto lat legendy

Nawet osoby z rzadka zaglądające do świątyń sztuki znają ten tytuł. Nie ma w repertuarze drugiej pozycji baletowej, która miałaby tyle opracowań współczesnych.

Wszystko zaczęło się sto lat temu - przypomina Ewa Wycichowska, dyrektor Polskiego Teatru Tańca. 15 stycznia 1895 r. Teatr Maryjski w Petersburgu stał się świadkiem narodzin największej legendy baletu klasycznego - "Jeziora łabędziego". W 18 lat po pierwszym, nieudanym przedstawieniu, przygotowanym przez Reisingera w Moskwie, Lew Iwanow i Marius Petipa wykreowali do muzyki Czajkowskiego dzieło, które dla tancerzy i choreografów całego świata stanowić będzie odtąd wyzwanie w tym samym stopniu uczące pokory, co i prowokujące do twórczego z nim spotkania.

I rzeczywiście. Sięgają po nie tylko najlepsi. Powstają przedstawienia zarówno klasyczne, jak i odbiegające od konwencji, żeby przypomnieć choćby propozycje Balanchine'a, Eka, Neumeiera. Przez lata balet obrósł legendą, a popisowe miłosne pas de deux Odetty i Zygfryda jest wielkim sprawdzianem dla najwspanialszych tancerzy i najwybitniejszych choreografów.

GDY ZWYCIĘŻA DOBRO

Tancerka klasyczna żyje po to, by zmierzyć się z partią Odetty-Odylii. Uosobienia liryzmu i - kuszącego seksapilu. gdy przychodzi jej za sprawą złego czarodzieja zamienić anielskie pióra w wyzywające czernie i brokaty. Ale żeby zdecydować się na wystawienie tej pozycji, trzeba mieć parę wybitnych tancerzy zdolnych do wcielenia się w role lirycznych kochanków, kilkunastu solistów z techniką równą tamtej parze (sceny z udziałem czarodzieja, błazna, przybyłych na bal gości ze świata, a wykonujących na zasadach autentycznego popisu tańce różnych narodów) i - przede wszystkim - kilkudziesięcioosobowy zespół.

Tak, kilka dziesiątek młodziutkich tancerek, które - dysponując nienaganną techniką i umiejętnością pracy w zespole potrafiłyby uprawdopodobnić baśń o zwycięstwie miłości, dobra i piękna nad złem. Tak, bo tylko wtedy wyzwalamy w sobie siły przynoszące zwycięstwo, gdy tak jak książę Zygfryd zakochany w dziewczynie zamienionej w łabędzia, potrafimy być wierni mimo wszelkich pokus.

Naiwne? Tak, ale jakże piękne... A przy tym jakże trudne!

PIĘKNY KONIEC SEZONU

I Polski Teatr Tańca wraz ze Szkołą Baletową i Teatrem "Pod Pegazem", czyli Wielkim postanowił z tej niezwykłej rocznicowej okazji podjąć kolejne wyzwanie i przygotować premierę "Jeziora łabędziego" na koniec sezonu 1994/95. Interesujący przy tym był nie tylko efekt artystyczny i wielomiesięczna praca nad nim, ale i sam wysiłek organizacyjno-menedżerski. Dla tego przedstawienia stworzono bowiem swoistą kompanię, co jest na wagę złota w dzisiejszych czasach nie rozpieszczających artystów, która mogła wspólnymi siłami wyprodukować "Jezioro".

Stworzyło to szanse zaprezentowania potencjału twórczego ośrodka poznańskiego, dając przykład jakże mądrej kooperatywy. Zwłaszcza, że dyrektorem artystycznym poznańskiej szkoły baletowej jest Liliana Kowalska, od stycznia br. równocześnie dyrektor baletu Teatru Wielkiego w tym mieście, a Ewa Wycichowska od dawna pozostaje w przyjacielskich stosunkach artystycznych z dyrektorem Sławomirem Pietrasem, gdyż to pod jego wodzą w Łodzi rozpoczynała pracę choreografa.

KAŻDY ZROBIŁ SWOJE

Tak tedy Teatr Wielki zapewni! wszystko, co trzeba do realizacji spektaklu (zespół orkiestry, scenografia, część ensemblu z obsadą solistów niezależnie od zapraszanych wybitnych gości do partii pierwszoplanowych), a sprawy przejęły panie Wycichowska i Kowalska. I to nie tylko angażując w to przedsięwzięcie swoje zespoły, ale przede wszystkim nadając kształt całości.

Akty białe przygotowała, sięgając z pieczołowitością do choreografii Iwanowa i Petipy, trzykrotna odtwórczyni partii Odetty-Odylii dyrektor Liliana Kowalska, a tzw. kolorowe - Ewa Wycichowska. I oczywiście pokazując myślenie współczesne, osadzone korzeniami w klasyce, ale przefiltrowane przez doświadczenie techniki modern. Samo libretto zostało przez panią Ewę odświeżone, skrócone o akt 1, który został zastąpiony brzmiącym współcześnie prologiem. W nim młody mężczyzna znajdując łabędzie piórko zamienia się w księcia Zygfryda, by przeżyć rfa naszych oczach niezwykłą baśń, w której zdarzyć się mogło wszystko, nawet zamiana pięknych dziewcząt w olśniewająco białe łabędzic.

Na premierze w partiach tytułowych wystąpili goście z Opery Narodowej - Elżbieta Kwiatkowska i najlepszy tancerz, Sławomir Woźniak, prezentując perfekcyjną technikę i duże możliwości aktorskie. W aktach kolorowych, dziejących się w pałacu, które dzięki koncepcji Wycichowskiej nabrały ognia i dynamiki nawiązując charakterem do współczesnej dyskoteki, zobaczyliśmy czołowych tancerzy Polskiego Teatru Tańca z Beatą Wrzosek na czele. Czyż trzeba mówić, że wypadli doskonale?

Ale swój wielki udział w tym spektaklu miał najmłodszy chyba na świecie corps de ballet, złożony z... uczennic szkoły baletowej w Poznaniu. Takiej masy młodości i wdzięku na scenie nie można zobaczyć chyba nigdzie jednocześnie. Tancerki ćwiczyły swoje partie wiele miesięcy, a praca pod kierunkiem Ewy Wycichowskiej i specjalizującej się w rekonstrukcjach klasyki Liliany Kowalskiej musiała przynieść wyniki. W drugiej obsadzie w czołowej pani i kobiecej debiutuje tegoroczna absolwentka poznańskiej szkoły Angelika Kaczmarek, co też o czymś świadczy. Tak trzymać, nie tylko ze względu na trudne czasy! Posłużono się przecież w sposobie organizacji przedsięwzięcia zachodnimi wzorami, pozyskując także sympatię rodzimych kapitalistów.

Dodajmy jeszcze, że kierownictwo muzyczne spoczywało w rękach Jacka Kraszewskiego, scenografię opracował Ryszard Kaja, a za reżyserię świateł odpowiadał Jerzy Bojar. Warto to najmłodsze w polskiej historii sztuki baletowej "Jezioro łabędzie" zobaczyć! Znakomita większość tancerek nie przekroczyła 18 lat!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji