Artykuły

W Teatrze Narodowym (fragm.)

Nie od dziś "Mizantrop" wywołuje sądy najbardziej sprzeczne. Są tacy, którzy przyznają jawnie, że ich nudzi. I są inni, dla których jest wciąż pasjo­nującym arcydziełem. Myślę, że w obydwu wypadkach te oceny są określone szczególnym odczuwa­niem teatru. Dla pierwszych jest on widowiskiem, działaniem scenicz­nym, rozgrywaniem pewnych sytua­cji, mniej lub bardziej naśladowa­nych z rzeczywistości. Dla drugich teatr jest przede wszystkim grą we­wnętrzną aktora i człowieka, jest przygodą intelektualną i psychologi­czną, jest grą, jaka odbywa się nieustannie pomiędzy rzeczywisto­ścią a jej maską, pomiędzy człowie­kiem a jego sobowtórem artystycz­nym, by posłużyć się nadzwyczaj modnym obecnie sformułowaniem Artauda.

Jest wiele tzw. sztuk aktorskich, dających szerokie możliwości wir­tuozowskich popisów scenicznych, podczas których podziwia się precy­zję, giętkość i bogactwo środków, jakimi aktor odtwarza rolę i podbi­ja publiczność. Ale wśród niewielu sztuk dla aktorów, tzn. tych, w których sukces zależy nie od bo­gactwa, giętkości i precyzji środ­ków aktorskich, ale od ich celowego ograniczenia, selekcji, słowem od myśli organizującej kształt postaci scenicznej - wśród tych niewielu sztuk "Mizantrop" zajmuje jedno z pierwszych miejsc. Najbardziej ży­wiołowy, ekspresywny, koncer­tujący Alcest, nie będzie Alcestem prawdziwym, jeżeli aktor nie odpowie przynajmniej na dwa py­tania, zanim przystąpi do tej roli: kim jest bohater? i wobec kogo jest on gniewnym mizantropem? Jeśli reżyser nie zdecyduje się, czy Alcest ma być skompromitowany, czy śro­dowisko, które dławi jego szlachet­ne porywy? Ta sztuka jest zadzi­wiającym sztychem Moliera. Napi­sał ją dla dworu i dla opozycji. Skompromitował i dwór i opozycję.

Ale bez obawy ośmieszenia się i dwór i opozycja nie mogą przeciw niej protestować. Co więcej, w każ­dej epoce można "Mizantropa" grać w dwu różnych teatrach: dla dworu i dla opozycji.

Jest w "Mizantropie" słynna sce­na czytania sonetu przez Oronta, scena kluczowa, jeśli idzie o zamysł realizacji teatralnej, aktorskiej. Ale przecież także ideowej, w najszer­szym rozumieniu. Czy Oront jest po prostu idiotą, a jego pisanie grafomaństwem? Odpowiadałby temu Alcest naiwny i śmieszny, głuptas. A może Oront czyta wiersz nowo­czesny? Alcest: staroświecki piernik. Albo - przeciwnie - wiersz Oron­ta jest konwencjonalny, płaski, pochlebczy? Alcest: nonkonformista. O tym, o tym ostatnim przypadku mó­wi się przecież na scenie. Ale mówi to, niestety, sam Alcest. Wybór dla reżysera i aktora otwarty.

A kim jest Filint, który skłania Alcesta do łagodnych, kojących kłamstw? Zwykłym oportunistą? On sam mówi o sobie, że jest po prostu wyznawcą traktowania życia jako pewnej sztuki, jako gry, w której nie zawsze od początku trzeba od­słaniać karty. Znów pytanie reali­zacyjne otwarte.

W Teatrze Narodowym w Warsza­wie -Alcest-Holoubek jest miota­jącym się po scenie, wściekłym impertynentem. Filint-Zaczyk jest ironicznym, pobłażliwym mentorem. Oront-Śmiałowski jest durniem i grafomanem. Oront zgrywa się i błaznuje. Między Alcestem i Filintem nie ma żadnego porozumienia. Alcest wycofuje się ze swoich oskarżeń wcale nie na skutek na­pomnień Filinta, lekceważy go od początku przedstawienia. Dlaczego więc się wycofuje? Jedyną odpowie­dzią na to może być pogarda, jaką czuje Holoubek-Alcest wobec swych partnerów. Ale pogarda nie jest je­szcze odpowiedzią na to, kim jest Alcest i wobec kogo jest gniewnym mizantropem. Wobec błaznów? "Mi­zantrop", niestety, nie jest baśnią dla dzieci.

Wreszcie Celimena Krasnodębskiej. Bardzo serio traktująca swo­ją rolę, szczególnie gdy mówi: "Ileż musi przewalczyć serce nasze sro­mu, nim wyznać, że go kocha, od­waży się komu!" Więc Celimena po­ważna, niezbyt chętna swoim zalot­nikom (bo też to raczej karykatury niż zalotnicy), po trosze nawet pru­deryjna.

Celimena pruderyjna, Alcest impertynent, Filint ironista - to kon­cepcja "Mizantropa", jak się zdaje, zupełnie nowa. Co więcej absolutnie płaska. Czasem w tramwaju jadą­cym na Ochotę można spotkać impertynentów i impetyków, albo pruderyjne panie. Co chciał uzyskać dzięki takiej interpretacji reżyser, Henryk Szletyński? Zrobił postaci "Mizantropa" według mniej lub bardziej współczesnego wzoru psychologicznego. Ale taki wzór, jeśli nie odkrywa poza konkretnymi for­mami obcowania pewnych postaw - przestaje być nawet komiczny (o "Mizantropie" tragicznym nie mogło tu być mowy), staje się draż­niący, uciążliwy, właśnie jak jazda warszawskim tramwajem. Składan­ka aktorskiej wirtuozerii jest tym najgorszym, co można pomyśleć, dla "Mizantropa". Nie pomyśleć; co mo­żna zagrać nie myśląc ani o Molie­rze, ani o jego sztuce, ani o tym świecie, dla którego ani mizantropia i dwór, ani opozycja i dwór nie są przecież pojęciami obcymi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji