Artykuły

Nie ma ciała, nie ma grobu

"Akropolis" w reż. Łukasza Twarkowskiego w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Łukasz Badula w portalu kulturaonline.pl

Łukasz Twarkowski pakuje Wyspiańskiego na multimedialny Titanic i rozbija o skałę solipsyzmu. Ale jakaż to frapująca katastrofa!

Nie zna się dnia, ani godziny. To może nastąpić w każdej chwili. Każdego dnia i na każdym spektaklu. Bo wizytom w Starym Teatrze od jakiegoś czasu towarzyszy niezdrowa ekscytacja. Datowana na listopad ubiegłego roku, gdy grupka oburzonych widzów (czytaj: prawdziwych patriotów) przerwała inscenizację "Do Damaszku". Negatywna atmosfera osiągnęła kulminację przy okazji odwołanej "Nie-Boskiej Komedii". Emocje, choć wpisane w działania nowego dyrektora placówki - Jana Klaty, przybrały jakąś chorobliwą, histeryczną formę. Skoro swój paszkwil poświęca Klacie "Nasz Dziennik", wiedz, że coś się dzieje. I może eksplodować akurat nad twoją głową. Gdy spokojnie chłoniesz kolejną premierę krakowskiego teatru.

To raczej nie zdarzy się na "Akropolis". W każdym razie piątkowa inscenizacja z 25 stycznia nie przyciągnęła prawicowych krzykaczy. Był co najwyżej śmiech części widowni. Nerwowy i demonstracyjny, jakby ktoś koniecznie chciał reszcie zakomunikować: Mnie to wcale nie rusza. Na scenie przy Jagiellońskiej niewątpliwie czuć dziwne napięcie. Udziela się ono nie tylko widowni czy obsadzie. W piątek przez chwilę posłuszeństwa odmówiła aparatura wideo. Zmuszając aktorów do powtórzenia jednej sceny. Kto wie, może ów replay był zamierzony?

Ironią losu jest, iż na adaptację Wyspiańskiego porywa się "wychowanek" chyba największego oponenta Klaty na dyrektorskim stołku. Łukasz Twarkowski był przecież osobistym asystentem i tłumaczem Krystiana Lupy. Tego samego Lupy, który jeszcze przed objęciem stanowiska przez Klatę podniósł larum. "Akropolis" koniem trojańskim w "mistrzowskim" programie nowej dyrekcji? Paradoksalnie tak, gdyż Twarkowski idzie ze swą inscenizacją na totalne wyniszczenie. Czy raczej wyzerowanie. Nie tak zapewne wyobrażał sobie Wyspiańskiego, patron tego sezonu w Starym - śp. Konrad Swinarski.

"Akropolis" Twarkowskiego obiera kurs na rozbicie sensów. Reżyser pakuje Wyspiańskiego na multimedialny Titanic. Pozbawia pretensji intelektualnych, odziera z natchnionej gigantomanii, wreszcie rozbija. O skałę solipsyzmu. Zamiast Wawelu jest bowiem futurystyczna i minimalistyczna emanacja skorodowanej jaźni. Jaźni należącej niechybnie do sztucznej inteligencji (symptomatyczne użycie generatora mowy). Na scenie ludzi nie ma, są ich projekcje. Majaczące jak w gorączce, niepewne własnych słów, umierające do wewnątrz. Bezcielesne. A ponieważ nie ma ciała, to nie ma grobu. Nieśmiertelność poziomu 2.0.

Wyspiańskiemu marzyła się wielka narracja na miarę "Dziadów". Misterium w noc Zmartwychwstania, które przeistacza Wzgórze Wawelskie w centrum wszechświata, cywilizacyjną sumę, ale też kulturową nekropolię. Ten teatralny kolos miał stać na dwóch nogach: antyczno- biblijnej ("Illiada" i "Księga Rodzaju") oraz narodowej. Nie trzeba seminariów u prof. Miodońskiej- Brookes, aby stwierdzić, iż Twarkowski obie kończyny połamał. W jego sztuce imiona antycznych bohaterów są tylko loginami wirtualnej rzeczywistości. Z kolei mesjanistyczne wątki ograniczają się do nie mniej pustych gestów, np. damskiego "cat fight" Racheli i Lei o pierwszeństwo bycia "macią" narodu.

Wspomniany solipsyzm, o który rozbija się "Akropolis", to ontologia w wersji pop. Matrixowa symulacja bytów, które albo błądzą w całkowitej ciemności albo przeprowadzają improduktywne konwersacje. Parys (Bogdan Brzyski) próbuje nadaremnie zrozumieć swoje przeznaczenie i jednocześnie je przezwyciężyć, Hekuba (Iwona Budner) zanosi się diabolicznym śmiechem, a Hektor (Paweł Kruszelnicki) odstawia triumfalny taniec, jakby ćwiczył przed Playstation. Nic tu nie wydaje się weryfikowalne. Bohaterów ciągle śledzą kamery, bo to przestrzeń totalnego voyeryzmu. Tu wszystko robi się na pokaz. Stąd np. scena beznamiętnego spółkowania Parysa z Heleną, bez końca wyświetlana nad sceną. Pseudo- porno dla ubogich, jakich pełno w internecie.

Obracając Wyspiańskiego w wirtualną ruinę, Twarkowski osiąga u widza poczucie całkowitego braku zaczepienia. Za co się złapać? Za który ze sznurków opowieści pociągnąć? Co tu się w ogóle dzieje?! To atak paniki tożsamy z lekturą pierwowzoru - mocno przecież zagmatwanego, choć inaczej zapośredniczony. U Wyspiańskiego są bogate odwołania kulturowe, ściganie się z wieszczami, osobista filozofia dziejowa. Jest baza wiedzy nie do przeskoczenia i poezja nie do ogarnięcia. U Twarkowskiego tymczasem zachodzi proces żmudnej kompresji danych. Mający zaoszczędzić jak najwięcej miejsca w pamięci. Nicość zostaje przykryta operacjami obliczeniowymi.

Aby odbiorca całkiem nie poległ, reżyser podsuwa mu kuszącą opcję interpretacyjną. Na scenę wychodzi autentyczna (choć przeniesiona w przyszłość) postać Jill Bolte Taylor. Amerykańskiej neuroanatomki, która w wyniku wylewu przekonała się, jak kapryśnie funkcjonuje ludzki mózg. Przedstawiony publiczności wykład dotyczy zatem dychotomicznej natury ludzkiej psychiki. Tego, iż jedna półkula organizuje praktyczne otoczenie, podczas, gdy druga nasyca się energią aż ku zatraceniu. Konflikt racjonalizmu z eksapizmem, ale też walka o przetrwanie. Zaburzony porządek "Akropolis" nagle jawi się tragiczną próbą ocalenia tożsamości. Reakcją obronną organizmu poddanego schizofrenicznym stanom. Pachnie na kilometr Philipem K. Dickiem, ale ani trochę Wyspiańskim.

Urojone byty wymagają urojonej reprezentacji. Dlatego tak ważnym środkiem wyrazu dla Twarkowskiego jest wideo (przygotowane przez Karola Rakowskiego i Jakuba Lecha). "Akropolis" to już drugie od czasu "Pocztu Królów Polskich" przedstawienie Starego Teatru, gdzie jedną z głównych ról odgrywa olbrzymi ekran. I trzeba przyznać, że formalne podobieństwa do sztuki Garbaczewskiego są uderzające. Co nie znaczy, że zawsze wtórne. Ciśnienie skutecznie podnosi dramatyczna profecja Kasandry (znakomita Małgorzata Hajewska- Krzysztofik). Ilustrowana ucieczką Andromachy (Małgorzata Zawadzka) na dach budynku teatru. To scena rodem z mockumentary. Filmowana z ręki, niby w czasie rzeczywistym, a zwieńczona samobójczym skokiem. Jedna z kilku sztuczek, które poszerzają optykę spektaklu. Inną, nieco nadużywaną, są ekranowe zarysy postaci. Symbol ludzkiej dezintegracji w ramach komputerowego systemu. Upiorna pikseloza.

Multimedialność "Akropolis" cechują i ewidentne lagi. Czemu np. służy nachalny product placement dizajnerskiego stołu w ekranowych etiudach? Albo posiadówy Jakuba (Zbigniew Kaleta) z kamerą przy skroni, które przypominają bardziej Skype-fail niż alegoryczne treści.

Twarkowski firmuje "Akropolis" reżysersko, ale za całość de facto odpowiada jego kolektyw Identity Problem Group. Kreując dość spójne, mimo dłużyzn i powtórzeń, widowisko. Piotr Choromański zafundował godną ostatnich spektakli Warlikowskiego scenografię - sterylną, niesymetryczną, pogrążoną w bieli (m.in. oszklony barak i ściana VHS-ów). Znakomicie z rytmem wizyjnych scen współgra mroczna komputerowa muzyka Bogumiła Misalę. Najtrudniejsze zadanie, bo związanie z "redakcją" tekstu, miała jednak Anka Herbut. I ciężko powiedzieć, czy sobie z nim poradziła. Dialog na pewno niknie w audiowizualnych odmętach. Wersy Wyspiańskiego często szeleszczą papierem. Bo też warstwa werbalna toczy się jakby obok tej inscenizacyjnej.

Po listopadowej premierze spektaklu, reakcje były skrajne. Od pomstowania Adama Sroki do mniej lub bardziej przychylnych recenzji na łamach tygodników i prasy codziennej. Obie strony mają swoje racje. Znawcy Wyspiańskiego, zdolni czytać "Akropolis" ze zrozumieniem, na sztuce Twarkowskiego setnie się wynudzą. Ale też chyba nie dla nich to spektakl. Nowe "Akropolis" wyraża głównie lęki publiczności, której wszczepiono czip interaktywności. Tej dorastającej w epoce cyfrowej. Jeśli zainteresowanej literackim kanonem, to na zasadzie pobieżnego skanowania. I znalezienia w nim głównie własnego odbicia.

Twarkowski potrafi oddać fiksację trzeciego tysiąclecia we frapujący sposób. Komu nie wystarczy wizja blisko trzech godzin w wirtualnym kokonie, zawsze może liczyć na wrażenia bardziej przyziemne. Samozwańczy obrońcy narodowego teatru broni zapewne nie złożyli. I zbierają siły na kolejną manifestację. Choć "Akropolis" nie będzie dla nich łatwym celem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji